logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć?
Autor: Rafał (34 l.) (---.dynamic.chello.pl)
Data:   2019-02-28 08:10

Drodzy forumowicze,

Od dłuższego czasu zbieram się do napisania tego, co leży mi na sercu, ale ciągle się wahałem, czy jest w ogóle sens wywlekać swoje osobiste sprawy.
Nawet nie wiem, czy pisanie o tym cokolwiek zmieni w moim życiu, lecz chciałbym po prostu, aby ktoś wysłuchał, a raczej przeczytał o mojej historii, której jak dotąd nikomu nie opowiedziałem od A do Z.
Jest to historia mojego życia, zagmatwanego, bardzo nieidealnego i odważyłbym się użyć słowa "przegranego", gdyż tak się właśnie czuję na chwilę obecną.
A więc zaczynając od nowa. Urodziłem się 34 lata temu w jednym z większych Polskich miast, w statystycznie normalnej polskiej rodzinie. Od samego początku byłem dzieckiem dość skrytym, nieśmiałym, przejawiajacym cechy wycofanego, wystraszonego chłopaka. Nie umiałem sie bawić z rówieśnikami, a wręcz nie odczuwałem takiej wewnętrznej potrzeby. Dorastałem jako jedynak, więc w domu moje aspołeczne predyspozycje tylko się pogłębiały. Lubiłem przebywać w swoim świecie wyobraźni i własnych zabaw..nikt jednak z tego powodu nie panikował i nie próbował mnie wtedy "naprawiać". Powiedzmy, że gdy zaczęła się szkoła, już tak skrajnie aspołecznych zachowań nie przejawiałem, jednak odkąd pamiętam towarzyszyło mi poczucie bycia gorszym od swoich rówieśników, niedopasowanym do reszty, słabszym i głupszym.
Niektórzy wykorzystywali to i okres podstawówki był naznaczony nieprzyjemnymi zdarzeniami, jak np wyłudzanie pieniędzy, szantażowanie, różne szturchanki na przerwach, itp. Na lekcjach wf-u byłem totalną fajtłapą, nie umiejącą grać w gry zespołowe, a to tylko pogłębiało moje poczucie bycia wybrakowaną jednostką.
Dla chłopaka w wieku dorastania przynależność do grupy rówieśniczej jest bardzo ważna, a ja..odkąd pamietam, ciągle nosiłem ten cięzar bycia słabeuszem, niezdarą, ofermą..i można tak długo wymieniać.
Wiara w moim życiu była obecna, choć wychowywałem się w rodzinie tzw katolików niepraktykujących, czyli nikt mnie do kościoła nie wyganiał, gdy np w niedzielę wolałem pograć na komputerze zamiast iść na Mszę, jednak coś mnie ciągnęło do kościoła i z własnej woli starałem się szukać Boga na swój sposób.
W liceum mój stosunek do siebie i rówieśników również nie uległ zmianie, a poza tym trafiłem do klasy, w ktorej nie umiałem się odnaleźć. Koledzy zachowywali się w sposób prymitywny, ciągle głupie żarty robili, a ja znów czułem się jak w cyrku wśród małp.
Nie chodzi o to, że miałem wygórowane mniemanie o sobie i czułem się od nich mądrzejszy, ale nie tolerowalem pewnego typu żartów, jednak aby nie dać się zgnoić w tej klasie, zacząłem sam zakładać maski i zachowywać sie trochę jak pajac, aby mnie nie gnębili tak jak w podstawówce.
Perspektywa najbliższych 4 lat jako ofiara losu nie była dla mnie zbyt optymistyczna, więc tak grałem swoją rolę, aby mnie akceptowali.
W mlodym wieku, gdy człowiek powinien nawiązywać pierwsze poważniejsze relacje, moim priorytetem było jedynie tak udawać, aby nie być znów poniewieranym i jakoś przepchnąć to liceum do końca. Poza szkołą oczywiście żadnych aktywności nie miałem, jedynie siedzenie w domu, tworzenie muzyki i ewentualnie komputer.
Do czego zmierzam pisząc to wszystko? Do tego, że gdy minely czasy licealne, nie czułem się na siłach, aby iść na studia, choć zdałem maturę..nie miałem pomysłu na siebie i swoje życie..zniszczona psychika przez lata szkolne nie pozwoliła mi na umiejętne podjęcie decyzji odnośnie kolejnych lat edukacji i swojego samorozwoju. Muszę też nadmienić, że kontakt z rodzicami miałem nie do końca taki, jaki być powinien. Z ojcem sporadyczne rozmowy, bo głównie pracował w delegacji, a nawet jak był, to nie miałem odwagi zwierzać mu się ze swoich porażek..mamie również nie chciałem opowiadać o tym co mnie gryzło i tak przez większość czasu dusiłem w sobie wiele rozterek
Wracając do tematu dalszej drogi edukacyjnej to szczerze mówiac chciałem mieć swiety spokój, bo nie było mi łatwo uwierzyć, ze nagle wszystko się odmiieni i zacznę świetnie sie dogadywać z ludźmi.
Z nauką również mi szło raczej słabo, bo z natury jestem osobą rozkojarzoną, która ma problemy z dłuższą koncentracją uwagi na jednym zadaniu, więc w kwestii ocen, również to u mnie wyglądało nieciekawie.
Wiem..czytając to, pewnie mogą się Państwo zastanawiać, dlaczego to wszystko piszę, a tak mało jest tematu Pana Boga i wiary.
Otóż chcę ten wątek również poruszyć. Mając 20 lat zacząłem poważniej się zastanawiać nad moim rozwojem duchowym i przeżyłem pewnego rodzaju nawrócenie - wyspowiadalem się po kilku latach, poczułem, ze wiara może nadac życiu sens i kierunek. Moje serce zostało wypełnione radością i lekkością oraz pragnieniem poznawania Boga.
Nie chcę zbytnio się wdawać w szczegóły, bo musiałby powstać z tego niezły elaborat. Ten okres pełnego powrotu na łono kościoła po dłuższym czasie bez spowiedzi przyniósł mi wiele wewmętrznych pocieszeń, poczucia odkrycia sensu życia. Przez jakieś 2 lata żyłem w takim stanie, choć oczywiście zdarzały sie rozterki i trudności jak u każdego, jednak po krótkim czasie dochodziłem do siebie.
Niestety historia zatoczyła krąg i potem wszystko zaczęło mi się sypać w życiu.
jeszcze zanim to nastąpiło, znalazłem swoją pierwszą pracę jako ochroniarz w centrum handlowym - szło mi tam całkiem nieźle jako osobie , która raczej siebie oceniała jako aspołeczną, a byłem codziennie wystawiony na kontakt z wieloma osobami. To mi podniosło samoocenę i poczucie, że jednak mogą być ze mnie ludzie. Oprócz aspektu wiary i pobożności, spory nacisk kładłem na to, czy jestem w stanie sobie radzić w codziennych czynnościach zyciowych, bo co komu po człowieku rozmodlonym, który jest niezaradny, zalękniony i nic mu się nie udaje.
Niestety..cała sielanka trwała kilka miesięcy, a potem wszystko zaczęło się sypać jak domek z kart - wróciłem do grzechu nieczystego, z którym sobie już jako tako zaczynałem radzić. Masturbacja znów zaczęła być ważną częścią mojego życia i przez to moja relacja z Bogiem zeszła na dalszy plan..po pewnym czasie zaczęły się również problemy w pracy i w domu, które nasiliły moją potrzebę ucieczki w fantazje.
W domu czułem sie coraz gorzej, ponieważ mama popadła w tarapaty finansowe przez własną lekkomyślność. Narobiła długów, przez co między rodzicami dochodziło do częstych kłótni na tym tle..a potem uruchomiła się już cała lawina problemów. Dałem się nakłonic mamie na wzięcie 2 kredytów, z czego 1 spłaciłem, a z drugim miałem problem i sprawa wylądowała u komornika.
Nie chcę się wdawać w szczególy, bo doszło do tego po części z mojej winy - zwolniłem się z pracy w ochronie bo juz nie dawałem rady psychicznie.
Generalnie znów moje życie zaczęło przypominać to z młodszych lat - poczucie bycia kopanym w d** przez ludzi i w dodatku przez najbliższą rodzinę.
Do Boga probowałem wracać cały czas, ale już z wewnętrznym żalem w sercu, że dopuścił do tak złych rzeczy.
Potem znalazłem pracę na produkcji, gdzie wytrzymałem ponad 4 lata. Ogólnie nie był to jakiś zły czas, ale negatywnych doświadczeń również nie zabrakło.
Wtedy pojawiły się również pierwsze podejrzenia depresji i nerwicy u mnie. Zacząłem mieć coraz częściej stany totalnej niechęci do robienia czegokolwiek, notorycznego zmęczenia, a nawet drażliwości.
Zacząłem planować poważnie wyprowadzke z domu rodzinnego, choć nie opłacało się to zbytnio finansowo, jednak czułem coraz większą potrzebę odseparowania się od rodziców, a konkretnie od matki. Cały czas przewijał się żal w sercu o to, że namówiła mnie na kredyt i że mam przez nia problemy.
Nic z tego jednak nie wyszło - zabkrało mi determinacji w dążeniu do celu.
Juz nie chcę przedłużać tego wpisu, więc przyspieszę fakty Teraz jestem osobą bezrobotną, pracującą dorywczo w róznych miejscach, aby jakoś mieć na życie, bez pomysłów na siebie, swoją teraźniejszość i przyszłosć, bez pewności siebie. Nawet głupia rozmowa kwalifikacyjna mnie stresuje, bo tam trzeba się produkować jakim to się jest bystrzakiem, a ja nie mam nic do zaoferowania.
Problemy z koncentracją, pamięcia, rozdrażnienie, to moi stali przyjaciele teraz, więc nawet pozornie prosta praca na kasie odpada, bo przecież tam jest kontakt z pieniędzmi i trzeba myśleć co się robi.
Czuję się jak duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka, w na dodatek dochodzą z każdym rokiem coraz większe problemy..coś na wzór efektu śnieżnej kuli. Mam coraz mniej sił, bo to wszystko dźwigać, już nawet nie wiem kogo miałbym prosić o pomoc. Chodzilem przez jakiś czas do psychologa przy poradni rodzinnej w parafii, ale poza miłą rozmową, takie spotkania w moim życiu zbyt wiele nie zmieniły.
Czasami myślę, że musiałbym chyba mieszkać w jakimś ośrodku, gdzie inni nakładali by na mnie dyscyplinę, pewien rodzaj zadań do wykonania..I może wtedy bym wyszedł na ludzi,. bo sam w domu przy mamie, czy nawet bez niej..mam tendencję do pobłażania sobie, do ulegania wewnętrznej niemocy, która już nie wiem na ile jest chorobą, a na ile zwyczajnym lenistwem.
Wiara w Boga obecnie jest dla mnie czymś bardzo kruchym. Nie umiem kochać Boga, nie umiem już nawet modlić się do niego, choć codziennie wylewam litanię pytań "dlaczego" i żalu o to, jak moje życie się potoczyło.
Ja wiem, że każdy jest kowalem swojego losu, ale chciałbym mieć po prostu jakiś punkt zaczepienia. Zanosiłem wiele modlitw w osatnim czasie o poprawę mojej sytuacji, a wydaje się, ze nic nie drgnęło w tym temacie. Czuję się zawiedziony Bogiem.
Wiem, że Bóg to nie jest maszynka do zaspokajania ludzkich pragnień, jednak ja proszę jedynie o wyrwanie z tego marazmu, aby poczuć się szczęśliwym.
Już nawet zapomniałem co to znaczy, gdyż każdego dnia zmagam sie z napięciem, smutkiem lub niechęcią,. Ta ciągła batalia z własnymi emocjami potrafi wykończyć.
Już nawet przewijają się w mojej głowie myśli o śmierci, że jeśli nadal nic nie ulegnie zmianie, to wolę umrzeć..Nie mam jednak odwagi, aby popełnić samobójstwo, a poza tym - ja w głębi serca bardzo chcę żyć. Chcę życ, jednak to jak to życie wygląda od kilku lat przypomina wegetacje. Czuję się jak więzień bez wyroku, niby na wolności, ale zamknięty w niewidzialnej klatce, z której nie widze drogi wyjścia.

Przepraszam za przydługi wpis.
Może to nie jest właściwe miejsce na takie wywody, ale musiałem gdzieś dać upust moim kłębiącym się myślom.

Bóg zapłac tym, którzy dotrwali do końca :)

 Tematy Autor  Data
 Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy Rafał (34 l.) 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy SzczePan 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy Wojtek 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy B. 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy Estera 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy ja 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy Mateusz 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy katoliczka 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy Marta 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy refleksja 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy Gosia 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy Ј 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy Marti 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy patrycja 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy Magda 
  Re: Duże, nieporadne dziecko w ciele 34 latka. Jak żyć? nowy mama autysty 
 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: