Autor: Pytająca (po 40-tce) (185.135.2.---)
Data: 2019-05-04 15:41
Szczęść Boże wszystkim!
Jestem kobietą po 40. W młodości, na skutek głupoty i błędów, wzięłam tylko ślub cywilny - podświadomie czułam, że źle czynię, dlatego nie chciałam ślubu koscielnego. Oczywiście ten cywilny związek po kilku latach zakończył się rozwodem (bez orzekania o winie). Mój cywilny małżonek ożenił się po pewnym czasie z inną kobietą (i wziął z nią ślub kościelny). Kilkanaście lat temu zmieniłam miejsce zamieszkania, tak więc z eks nie mam żadnego kontaktu. Dzieci nie mamy, żadnych zobowiązań wobec siebie nie mamy, więc jesli chodzi o ew slub koscielny w moim przypadku nie byłaby chyba nawet wymagana dyspensa (a gdyby nawet była wymagana, to przecież to tylko formalność).
Po rozwodzie cywilnym dwa razy wikłałam się w nieudane związki - i wiem, że tak zwane mieszkanie bez slubu nie jest dla mnie. Po prostu czułabym, że grzeszę, że obrażam Boga - gdzieś pod skórą czuje, że to ON wlasnie dawał mi znaki, żebym nie szła tą droga.
Z życia w grzechu wyspowiadałam się dawno temu, otrzymałam rozgrzeszenie i mogę przyjmować Komunię Świętą.
I tutaj zbliżam się do sedna sprawy. Od czterech lat spotykam się z cudownym człowiekiem. Nie mieszkamy ze sobą i mieszkać nie będziemy, pomimo nacisków znajomych, a nawet rodziny, wiecznych pytań w stylu "kiedy wreszcie zamieszkacie ze sobą?". Po prostu - bez względu na głoszone przez niektórych hasła "papier nie jest do niczego potrzebny" - nie chcę więcej iść tą drogą. Wiem, że nie byłabym szczęśliwa, obrażając Pana Boga. Marzę o ślubie kościelnym, może niekoniecznie weselisku na sto osób, ale chciałabym przypięczetować tę miłość przed Panem Bogiem.
Mój mężczyzna nie zawiódł mnie w najtrudniejszych chwilach mojego życia - w czasie choroby, utraty przeze mnie pracy, załamań był przy mnie- i wcale nie musieliśmy żyć ze sobą na kocią łapę, żeby się - jak to mówią niektórzy - sprawdzić. Po prostu wiem, że w zdrowiu i w chorobie, w szczęsciu i niedostatku mogłabym na niego liczyć. Ktoś mógłby powiedzieć "to po co ci papier, skoro papier niczego nie zmieni"? Cóż... Dla mnie ten "papier", a ścislej mówiąc przysiega w Kościele byłoby uwieńczeniem tej miłości.
Nie mieszkamy razem, ale spotykamy się 3-4 razy w tygodniu, wyjeżdżamy razem, tak więc przez cztery lata poznać się zdążyliśmy - jest to pierwszy mężczyzna w moim zyciu, któremu chciałabym ślubować w Kościele, że go nie opuszczę aż do śmierci.
Tylko czy mam na to szanse? Mój ukochany nigdy nie poruszył tego tematu. Wzorców w rodzinie też raczej nie ma - brat, kuzyni pozostają w stanie beżżennym, ojciec po śmierci matki związał się z konkubinatem. Ja jestem po 40, on ma parę lat więcej ode mnie. Czy powinnam wprost poruszyć temat ew ślubu? Proszę o rady
|
|