Autor: Malwina (83.143.245.---)
Data: 2019-09-16 17:20
Jeżeli chodzi o życie religijne - mąż przed poznaniem mnie nie praktykował od kilkunastu lat. Później to się zmieniło. Chodzi do spowiedzi i przyjmuje Komunię Św., ale czasami mam wrażenie, że nie powinien jej przyjąć. Nawet mu to sygnalizowałam, jednak to jak rzucanie grochem o ścianę. On nie uważa, żeby zrobił cokolwiek złego. Nadal jest wściekły na mnie, że zburzyłam jego "święty spokój". Nawyzywał mnie strasznie - przyznaję, że jeszcze nigdy nikt nie kierował pod moim adresem takich słów (jak sobie o tym pomyślę, łzy same cisną mi się na oczy), ale ani myśli przeprosić. Ja muszę przeprosić jego. On nigdy nie przeprasza pierwszy, a jeśli już w ogóle przeprasza, to ze słowami, o których pisałam powyżej. Cały czas wyciera sobie buzię dziećmi, ich dobrem, ale nie jest w stanie pojednać się dla dobra dzieci (oczywiście wiem, że należałoby to zrobić dla małżeństwa, dla nas, a w konsekwencji i dzieciom będzie lepiej, ale on, choć cały czas uważa się za najlepszego ojca na świecie, nawet dla dobra dzieci się nie ugnie). On jest niezwykle wytrwały w złym, nieugięty, wręcz mocarny. A moją godność zdeptał doszczętnie. Jak sobie pomyślę, że to znowu ja mam przepraszać za to, że chciałam uzdrowić naszą relację, że - jako żona - domagałam się, żeby po prostu mnie kochał i mi tę miłość okazywał i żeby zaniechał praktyk, które godzą w naszą relację, a w konsekwencji i w dobro rodziny, w tym dzieci, to już chyba wolę zasnąć i się nie obudzić. Ja już tak dłużej nie mogę. On jest silny psychicznie, a ja słaba. Choćby nie wiem co, zawsze ja jestem winna i zawsze ja muszę przeprosić i wyciągnąć rękę do zgody, bo jak nie, to małżeństwo się rozpadnie. Ja nie widzę w nim ani krzty dobrej woli, chęci zrozumienia mnie, uznania swojej winy (na to absolutnie nie ma co liczyć). Poza naprawdę grubymi wyzwiskami powiedział mi, gdy naświetlałam mu po raz kolejny problem, że jestem śmieszna. Zauważyłam też, w stosunku do jego zachowania przy poprzednich nieporozumieniach, że teraz jest zdecydowanie twardszy, bardziej zawzięty. Bez żenady mnie wyzywa, twierdzi, że nie rozumie, o co mi w ogóle chodzi, nazywa śmieszną i naśmiewa się ze mnie. Stale pokazuje, że jak chcę, aby było dobrze, to ja muszę się postarać - przeprosić i uznać swoją winę - bo on tego nie zrobi. Również to mnie niesamowicie boli. Sam ten fakt, bo świadczy o braku miłości.
Z tym przyjmowaniem przez męża Komunii Św. w sytuacji, kiedy ja mam wątpliwości, czy powinien przystąpić do tego sakramentu, oczywiście nie chodzi mi o sytuacje, gdy jest bezpośrednio po spowiedzi.
Z tym przeproszeniem - ja jestem w pułapce. Ja czuję, że ja już nie mogę więcej wyciągać pierwsza ręki do zgody w tego typu sytuacjach. On wtedy łaskawie godzi się na to, żeby była zgoda. Oczywiście, co straszne, bez żadnej rozmowy o tym, co było, jak to wyeliminować, jak zapobiegać, bez żadnego dążenia do uzdrowienia sytuacji, bez żadnej poprawy. Wszystko ma się rozejść po kościach. Ale to się nie rozchodzi po kościach - we mnie to wciąż tkwi, tak długo, jak długo sprawa nie zostanie załatwiona. I narasta ból. Rzecz jasna nie mogę wracać do tematu, bo znowu będzie piekło i to dopóty, dopóki go nie przeproszę, nie uznam przed nim swojej winy. Wyciągnięcie znowu przeze mnie ręki do zgody niestety, o czym się przekonałam, jeszcze bardziej go umocni - do złego, do wdeptywania mnie w ziemię. Już mnie w szkole nauczycielka pytała, czemu córka jest taka smutna, nieobecna, etc. Ja wiem - to przez sytuację w domu. A człowiek mieniący się najwspanialszym ojcem na świecie, pomimo że mu o tym powiedziałam, jedynie mnie od tego czasu nawyzywał kolejnymi, nowymi epitetami. Może jednak powinnam się znowu przed nim upokorzyć? Może tak będzie po chrześcijańsku? Ja już nie mogę (może sobie wyobrażacie, co kryje się w tych słowach). Chciałabym krzyczeć (skończyłoby się to oczywiście nazwaniem mnie przez niego wariatką i stwierdzeniami w stylu, że zrobiłam mu wstyd przed sąsiadami). Już naprawdę, naprawdę nie mogę. Tylko płakać jeszcze mogę.
Ponadto podesłałam mężowi linki do filmików - mini wykładów księdza dra Marka Dziewieckiego o małżeństwie, o przysiędze małżeńskiej i o miłości między małżonkami (polecam każdemu - czy to w małżeństwie, czy w narzeczeństwie). Podesłałam mu też linki do artykułów o miłości małżeńskiej, małżeństwie, o więzi małżeńskiej na www.stowarzyszeniefidesetratio.pl - autorstwa przykładowo dr Wandy Półtawskiej ("Miłość małżeńska jako zadanie całego życia"). W reakcji na powyższe sięgnął po książkę sensacyjną. Co więcej - wziął ją dzisiaj na drogę do pracy i z pracy, żeby sobie poczytać w autobusie. Czuję się przy nim całkowicie zeszmacona, upodlona, wdeptana w ziemię, zniszczona. Jeśli to znowu ja go przeproszę, to już chyba mnie nie będzie (choć może to właśnie właściwa postawa chrześcijańska?). I mogę wówczas brać na siebie winę in blanco na poczet wszelkich przyszłych nieporozumień, a on będzie rósł w przekonaniu o swojej dominującej pozycji w małżeństwie, oraz o mojej słabości i braku wartości.
|
|