Autor: Asia (---.dynamic.gprs.plus.pl)
Data: 2020-04-18 15:07
Tt, otwarłaś wątek, w którym zadajesz pytania, które myślę zadaje sobie teraz większość ludzi. Sobie, innym, Bogu. Dlaczego tak jest? Dlaczego Bóg nas nie wysłuchuje? Tylu modlitw, tyłu osób. Dlaczego? Dlaczego nie powstrzymał jeszcze tej epidemii? Dlaczego pozwala, żeby ona tak szalała? Coraz bardziej i bardziej. Dlaczego nie uciszył jeszcze tej "burzy"? Chociaż przecież tyle osób Go o to prosi. Wołając - "Panie, ratuj, giniemy!" (Mt 8, 25) Dlaczego On dalej jakby śpi? Dlaczego nie reaguje? Dlaczego nie zrobi tak jak wtedy, w tym fragmencie - "(...) powstawszy, zgromił wichry i jezioro, i nastała głęboka cisza." (Mt 8, 26). To pytania, które teraz chyba każdy nosi gdzieś w sobie. Nie każdy je wypowiada. Ale pyta chyba każdy. Chyba w większości z nas są teraz takie pytania. I one wypowiadane przed Bogiem, zadawane Jemu w czasie modlitwy - nawet tak tylko w myślach, w sobie, w sercu - już same w sobie stanowią modlitwę. Bóg je wszystkie widzi - pytania, lęki, wątpliwości, które się pod wpływem tego rodzą. Wiele fragmentów Pisma św. staje teraz jakby pod znakiem zapytania. Czy źle je rozumiemy? A jeśli dobrze, to dlaczego jakby "nie działają". Dlaczego nie jest tak jak one to, można powiedzieć, obiecują. To jest teraz, myślę, jakaś próba naszej wiary. Czy potrafimy zaufać Bogu. Oddać Mu to wszystko i zaufać.
Nie wydaje mi się, żeby chodziło tutaj - jak piszesz - o dopełnienie przez nas jakiejś ilości modlitw. Jakby przekroczenie jakiejś magicznej granicy. Nie wydaje mi się. Tutaj nie chodzi o ilość. Bardziej o wytrwałość. I zaufanie. Zdanie się na Niego. Piszesz, że trzeba natychmiast zatrzymać tą zarazę, bo wielu cierpi. Myślisz, że Bóg tego nie widzi? A jeśli mimo to pozwala, żeby ta epidemia trwała, to widocznie z jakiegoś powodu - który trudno zrozumieć - tak właśnie ma być. Że to jeszcze nie jest ten czas, żeby tą epidemię zatrzymać. Każdy z nas by tego chciał. Żeby ona w końcu ustała. Ale widocznie On to widzi inaczej. Dlaczego? Nie wiem. W którymś miejscu napisałaś, że trzeba natychmiast ratować ludzi. Zabrzmiało to trochę dziwnie. Chociaż na pewno masz dobre intencje. I doskonale rozumiem to, że chciałabyś, żeby to wszystko się skończyło. Żeby uprosić u Boga tą łaskę powrotu do normalności. Ale brzmi to trochę tak, jakbyś chciała ratować ludzi przed Bogiem. Z Nim, ale jednocześnie jakby przed Nim. Wbrew Niemu. Bo skoro On to wszystko widzi i pozwala na to, nie zatrzymuje tej epidemii, to widocznie z jakiegoś powodu tak ma być. Widocznie ma w tym jakiś cel. Może to właśnie wcale nie ma być natychmiast. Jak piszesz - jednym cięciem. Może właśnie powoli, stopniowo, małymi kroczkami. Cały czas z Nim. Z Jego pomocą. Dzięki Jego działaniu.
I te słowa o najczulszej matce. Że taka mama na pewno nie chce, żeby jej dziecko umierało w samotności. Jeśli to dziecko widzi w Bogu najczulszą matkę, jeśli tak na Niego patrzy, jeśli On jest kimś takim dla niego, to wie, że nie umiera w samotności. Że ta najczulsza mama - Bóg jest cały czas z nim, przy nim. Obok. Siedzi przy jego łóżku i trzyma go za rękę. Nie jest samo umierając. I ta mama - Bóg umiera razem z nim. Dziecko tutaj umiera. Czyli patrząc tak po ludzku, z tej ziemskiej strony, ta mama go nie uratowała. Umarło. Ale tam, po tej drugiej stronie, zmartwychwstanie do nowego życia. Żeby żyć razem z tą mamą. Już zawsze. Ona go tam przenosi na swoich ramionach. Można powiedzieć właśnie ratuje. To dziecko umiera tutaj, ale tam budzi się do nowego życia. Już bez cierpienia. Tutaj się dusi, traci oddech, ale po to, żeby tam go jakby złapać i oddychać w pełni. To jest trudne, bardzo trudne, spojrzeć na to w ten sposób, ale wtedy, tak patrząc, to wygląda inaczej. Ty patrzysz na to chyba tylko z tej ziemskiej strony. Bóg, który jest matką dla nas-dzieci tutaj, na ziemi. Ale On jest tą mamą nie tylko tutaj. I patrzy inaczej niż my. Widzi więcej, w szerszej perspektywie.
|
|