Autor: HalinaMR (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2020-10-05 12:38
Często zastanawiam się jak sobie poradzę z własną niemocą i reakcją wierzących, gdy w kościele upuszczę książeczkę do nabożeństwa albo różaniec lub się przewrócę albo w kolejce do Komunii wbije mnie w ziemię...
Wszyscy przyzwyczaili się, że jestem silna, zaradna, pomocna. Oczywiście mówią, że mogę na nich liczyć, ale kiedy przychodzi taki moment muszę liczyć tylko na siebie .Bo znajomi kiedy dostrzegają, że mam problemy, albo mówią o swoich problemach (oj, jak mnie boli kręgosłup; oj, jak moje serce dzisiaj się kołacze itp.) a potem znikają albo mówią coś w tym stylu: ale dlaczego, przecież wszyscy ... albo dużo ludzi ma ten problem itd.
Albo jeszcze "lepiej", gdy wypada mi coś z rąk próbują mnie "uspokoić" mówiąc np. "spokojnie". Gdy się zatoczę, robią dziwną minę, pewnie myślą, że jestem po spożyciu. Tak zachowują się osoby, które mnie znają, wiedzą, że jestem po operacji kręgosłupa, że wydawałam i wydaję pieniądze na rehabilitację żeby nie usiąść na wózku. Tym, do których miałam zaufanie mówiłam, że tracę czasem czucie w rękach, że nogi mi drętwieją, że mogę podnieść maksymalnie 2-3 kg. Nikomu do głowy nie przychodzi w takim momencie, że właśnie zbiłam szklankę albo upuściłam dokumenty, bo straciłam czucie w rękach... Albo zarzuciło mną, bo któraś z nóg przestała mnie "słuchać". Łatwiej pomyśleć: ma nerwicę, napiła się albo tak jak ostatnio mój były kolega starszy o ok. 10 lat: jesteś młoda, zdrowa, silna i wygodna oraz leniwa, wysługujesz się innymi. Cóż, nie obraziłam się, ale "wbiło " mnie w ziemię, kogoś takiego więcej nie poproszę o pomoc. Po takim doświadczeniu mogę z nim rozmawiać o pogodzie, polityce itd.
|
|