Autor: X (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2022-07-16 22:01
Poważnie wątpię ostatnio w istnienie Boga czy działanie, wszystko wydaje się takie na słowo honoru.
Próbowałam się nawrócić przez blisko już cztery lata, unikałam wszystkiego co grzeszne, i tak po ludzku i też prosiłam Boga żeby dał mi do tego siłę, tak jak jest to napisane w Biblii i nabawiłam się tylko od tego jakiejś nerwicy.
Chciałabym wierzyć w Boga, przestrzegać wszystkich przykazań, ale nie potrafię. Przez to mam wrażenie, że rzeczy takie jak stronienie od grzechu, celowa wstrzemięźliwość i tak dalej to tylko dla ludzi niedoświadczonych życiowo, bez nadmiernych stresów i traum.
To nie jest tak, że traktuję to jako coś do wypełnienia, ale to i tak mnie męczy. Nie podchodzę też do tego zbyt poważnie, ale ostatecznie i tak mnie to męczy i morduje prawie do śmierci.
Prosiłam Jezusa dzień w dzień praktycznie przez ponad dwa lata o pomoc w pewnej sprawie i jak nie było tak nie ma tej pomocy. Męczy mnie słuchanie od osób wiary żeby prosić dalej czy aby wierzyć, że Bóg i tak mi to da, tylko może później, że na pewno istnieje, że słucha.
Czuję nieokreślony wstręt do modlitwy, nie mam siły kontynuować starań i religijnych praktyk.
Owszem, wierzyć nie chcę przestać, bo bez tego życie jak gdyby nie ma już w ogóle sensu i kończy się w piachu, bo to i tak lepsze niż nic, ale mam poważne zwątpienie i już nie pilnuję co robię, według Biblii "popadłam w grzech". Ale tak po prostu żyje się po ludzku lepiej, bo każdego dnia jest dosyć i tak cierpienia i nie chcę jeszcze go sobie dokładać.
Być może dostanę tu odpowiedź żeby się "zmusić" do powrotu do modlitwy itd. Tylko, że muszę zaznaczyć, że ja to robiłabym w tej chwili już kosztem zdrowia. Nie mam na to siły. Zmuszałam się ostatnie pół roku i jestem tu gdzie jestem.
Co robić?
|
|