Autor: Jagodzianka (---.home.aster.pl)
Data: 2022-12-03 13:17
Witajcie,
Kiedyś często pisałam tutaj i udzielałam rad, byłam przez cały nastoletni czas i początek dorosłości bardzo wierząca, codziennie modlitwy, częstą Msza, miałam też problem ze skrupulanctwem. W pewnym momencie zaczęły mnie przerastać problemy z rodziną, z samotnością, odrzuceniem, psychiką i miałam wrażenie że jestem w tym pozostawiona sobie. W wielkim skrócie oczywiście zaczęłam się interesować psychologią, zobaczylam że wiele rzeczy które kiedyś myślałam że są powiązane z wiarą można tak naprawdę wiązać z psychologią, że ludzie niewierzący "jakoś" żyją i ich problemy są rozwiązywane same.
Przestałam praktycznie się modlić. Stopniowo oddałam się od Boga, przestałam mu powierzać codzienne zadania, zobaczyłam że całkiem dobrze mi się wiedzie, że moja psychika tak bardzo odżywa, nie do poznania. Zaczęłam też żyć w grzechu ciężkim.
Teraz od lekko ponad roku żyje jak bardzo letni katolik. Co niedzielę do kościoła, ale raczej tylko z tradycji, rano i wieczorem "odklepana" modlitwa. Czasem mam chęć powrotu, ale wygodne życie mnie powstrzymuje, to że trochę boje się że po spowiedzi znów będzie mi ciężko, nie mam w sobie praktycznie żalu za grzechy. Nawet nie wybieram się do spowiedzi przed Bożym Narodzeniem.
Myślę jednak codziennie o śmierci, tzn. o tym, że grozi mi piekło, że trzyma mnie przy życiu łaska Boga. Zaczęłam np. bardzo bać się jeździć samochodem czy komunikacją. Codziennie o tym myślę.
Co robić? Chciałam też trochę się wygadać, wiem, że tutaj znajdę zrozumienie. Może ktoś miał też tak. Najczęściej są sytuacje że ludzie się nawracają, a ja odeszłam od Boga cały czas w Niego wierząc.
|
|