Autor: Agatagata (---.centertel.pl)
Data: 2025-01-06 23:17
Mam bardzo trudne małżeństwo, ale czy na pewno to jest małżeństwo?Zadaje sobie takie pytanie, bo od początku naszego oficjalnego związku (najpierw ślub cywilny, a po roku kościelny w cale nie wymuszony ciazą) nie byłam traktowana jako żoną i nią się nie czulam. Pania domu też nie, bo ma poczatku mieszkaliśmy kątem u teściów, gdzie od razu postawiono mi granice co do tego co mogę a co nie, więc domownikiem się nie czułam, a po roku, gdy mogliśmy przeprowadzić się do siebie usłyszałam, że to dom męża. W każdej rozmowie, przy każdej okazji on i jego rodzina mówili, że to jego dom. Ale to szczegół, nie chodzi tu o rzeczy materialne, choć przyznam, że takie pomieszkiwanie u męża i słuchanie jak on to podkreśla przy każdej okazji też jest bolesne. Czuje się czasami jak bezdomna.
Wracając do tematu, to mąż traktował mnie na forum swojej rodziny jakbym była jakimś zbędnym dodatkiem. Gdy była jakaś różnica zdań, to zawsze stawał po stronie matki. w ważnych kwestiach nawet się że mną nie konsultował. Trzymal mnie z boku a ja czulam sie pomijana. miałam albo się nie odzywać albo zgadzać i przytakiwać. Na ironię losu Bóg obdarował nas dzieckiem (gdy już byliśmy pogodzenie, że będziemy sami). Po urodzeniu moja uwaga skupiła sie na synku, jest wczesniakiem, wymagał więcej uwagi i czasu niż dziecko urodzone o czasie. Walczylam o pokarm a jak go już miałam to, że tak powiem nie żałowałam. Maz miał pretensje, rodzina go w tym utwierdzała, że za dużo karmie, że uzależniam od siebie dziecko itp. Nie pracowałam przez rok, gdyż nie mieliśmy opieki do syna, maz na forum rodziny utrzymywał że nie chce żebym pracowala a w domu robił mi wyrzuty, że siedzę w domu, że jestem darmozjadem, leniem. Wiadomo w takiej sytuacji nie bylo sielanki, nie pozostawałam mu dłużna i nie raz wykrzyczałam, że to nie w porzadku, że nie traktuje mnie tak jak żonę się powinno, że mnie nie wspiera, że czuję się źle gdy traktuje mnie tak jego rodzina a on to pogłębia. Zaczelo pojawiać się za dużo alkoholu, w tygodniu piwko a niedzielne obiadki u teściów zawsze były zakrapiane wódką. W końcu nie wytrzymałam i wykrzyczałam im to i było wielkie oburzenie. Najwieksze u teściowej, która sama miała problem z pijącym mężem, i zdawało sie ze powinna rozumieć sytuację. Obiadki sie skończyły. dla mnie to był przekaz "albo z wódką albo w ogole" A może nie spodobało się, że w końcu tupnęłam nogą? Nie wiem. Po roku problem męża z % się nasilił, doszło do tego że spakowałam siebie i synka i poszlam do hotelu. Maz mnie nie szukał i nie dzwonił, zrobiła to moja tesciowa oczywiście mówiąc że przesadziłam, że jestem histeryczką (jak zwykle) I żebym sie nie wygłupiała tylko wracała do domu. Bo rozbijam rodzinę. Jak jej wyłuszczyłam moj punkt widzenia, to trochę zmieniła ton i skwitowała, że dla jej syna jest bardzo przykro i chcialby żebyśmy wrócili do domu. Powiedzialam że jako mezczyzna, mąż i ojciec powinien stanąć na wysokości zadania i skoro rozumie swój błąd to przeprosić i postarać się zmienić. Dopiero matka go przekonała żeby zadzwonił, przeprosił i że sie zmieni. Nie wierzyłam w ani jedno słowo, ale wróciłam. Od tamtej chwili słyszę jak to ja rozbijam rodzinę i jej nie szanuje, że przez moje fanaberią nie zapraszają nas jego rodzice (tylko od święta) I rzadko do nas zaglądają. Ze wszystko przeze mnie. Przez jeszcze dwa lata ciągle soe to z alkoholem, lekko nadużywał a ja szukałam pomocy u jego rodziców i siostry. W końcu udało mu sie zerwać z nałogiem ale nasze relacje zamiast się poprawić to sięgnęły dna. Maz wraz z rodziną twierdzą, że ja byłam powodem dla którego pił, że skończył z % żeby udowodnić że to we mnie jest problem nie w nim, bo wciąż się nie dogadujemy. Matka i siostra mówią, że się na niego żaliłam i narzekałam zamiast mu pomóc ale ja właśnie szukałam pomocy. Co miałam robić jak robił pijackie awantury przy dziecku i podnosil ma mnie ręce?
Pójść na policję? Szukałam pomocy wśród jego najbliższych a teraz oskarżają mnie, że chciałam wykorzystać sytuację i pokazać że on jest najgorszy. Bardzo sie od siebie oddaliliśmy, nie ma miedzy nami nic co powinno łaczyc w małżeństwo. Rodzina w rozsypce, wszyscy są skłóceni, tesciowie, bratowa z mężem obrazeni na mnie więc nie przychodzą, mąż zwala winę na mnie ze rodzina się od niego odsunęła przeze mnie.
Myślałam i mówiłam o rozwodzie, on chce, przynajmniej tak mówi, ale ciągle jest jakaś przeszkodą. To jego matka chora i on się boi że tego nie przeżyje, to czekam aż syn podrośnie, bo na razie jest za mały.
Mnie sie wydaje, że skoro jestem taka zła to najlepszym wyjściem byłby rozwód. Dla nich. Jego i rodziny. Moze matka w końcu odetchnie z ulgą, szwagierka będzie mogła się porządzić. Po co komu taka zła synowa i żoną? Oczywiście namawiałam męża na terapię, ciagam go do kościoła, gdzieś gdzie usłyszy jakieś dobre słowo, ale nie, on ma swój plan. Kiedys się rozwiedzie. Aczkolwiek już mówi o mnie była żona. W domu.
Zastanawiam się gdzie się udać po poradę? Myślałam o grupie wsparcia w katolickich organizacjach, ale przecież do tego trzeba dwojga. Z drugiej strony, jak sobie tak wszystko poukładałam to nasunęło mi sie pytanie czy my w ogóle jesteśmy małżeństwem?Obawiam się, że dla mojego męża przysięga nic nie znaczyła. Mamy osobne łóżka, pokoje, finanse, osobne półki w lodówce. Kazdy ma swoje problemy i raczej nie ma tendencji do pomagania sobie.
|
|