Autor: Adela (---.centertel.pl)
Data: 2025-08-30 19:39
Proszę forumowiczów o pomoc w rozeznaniu mojego dylematu jako dorosłej kobiety względem swoich rodziców. Mieszkam od kilku lat daleko od domu rodzinnego, a rodzice są seniorami, nadal jednak w miarę zdrowymi i samodzielnymi. Od kilku lat namawiają mnie nieustannie na powrót do miasta rodzinnego, przez co poczyniłam już kroki by to sobie w przyszłości zrealizować, nie chcę ich zostawić na starość bez pomocy lecz od niedawna ich nalegania stały się tak natarczywe, że czuję się aż przyduszona i zmuszona do jak najszybszego powrotu, myślę że głównym powodem jest to że nie mają przyjaciół i są znudzeni życiem i codziennymi obowiązkami, że chcieliby mieć mnie obok jako wypełnienie luki w życiu. Jestem niezamężna, nie ułożyłam sobie życia uczuciowego, więc logiczną konsekwencją mojego stanu życiowego było to, że to na mnie spadnie obowiązek zajmowania się starzejącymi się rodzicami, bo mam przestrzeń i czas poza pracą. W ostatnim czasie jednak zaangażowałam się w pomoc starszej i mocno schorowanej osobie bez rodziny, której pomagałam w sprawach organizacyjnych czy dotrzymywaniu towarzystwa, bo nie miała kompletnie do kogo otworzyć ust by porozmawiać. Miałam przeczucie, że ta osoba jest darem od Boga, misją dla mnie i nie ukrywam że pomoc jej sprawia mi ogromną frajdę. W końcu nie żyjłam tylko pracą i błahostkami lecz mogłam dać komuś coś od siebie bezinteresownie no i tu natrafiam na ogromny opór ze strony rodziców i zazdrość, że myślę o tym człowieku i troszczę się bardziej niż o nich. Wielokrotnie tłumaczenia, próby przekonania,że ich obawy są bezpodstawne kończą się konfliktami, obrażaniem się i płaczem co ja odbieram jako szantaż. Dodam, że rodzice są ateistami i moją wiarę również próbowali sabotować, dochodzi do tego że zaczęłam ukrywać że odwiedzam tę osobę z obawy przed oskarżeniami, że o nich nie myślę i że są porzuceni. Przyznam że czuję się z tym wszystkim fatalnie, jestem dorosłą kobietą, ale ich postawa sprowadza mnie do pozycji dziecka winnego rodzicom bezwzględne posłuszeństwo. Z jednej strony wiem, że poświęcenie się dla rodziców byłoby po chrześcijańsku, bo przecież w naszej ziemskiej egzystencji nie chodzi tylko o łatwe, przyjemne życie, z drugiej jednak strony zaczynam się czuć jak w potrzasku i gryzie mnie sumienie. Byłam z tym problemem u spowiedzi, ksiądz wyraził swoje zdanie, że to właśnie rodzicom a nie obcym osobom jesteśmy winni pomoc i posłuszeństwo, że porzuconymi osobami jak tamta, powinno zająć się państwo i że to zły pod pozorem dobra nakłania mnie do grzechu. Jestem całkiem skołowana, bardzo przywiązałam się do tej osoby i ona do mnie również, bo nigdy wcześniej nikt nie okazał jej tyle serca, nie potrafię jej teraz zostawić z tym samej, bo wiem że nikt się nią nie zajmie, nie znajdzie czasu na rozmowę i wsparcie, poza tym byłoby okrutnym teraz ją zostawić w myśl posłuszeństwa rodzinie by wyłącznie im wypełniać czas i przestrzeń. Proszę o porady, bo kompletnie nie wiem jak z tego wybrnąć.
|
|