Autor: Wiktor (---.31.42.98.mobile.internet.t-mobile.pl)
Data: 2025-10-08 00:19
Witajcie,
Jestem osobą poszukującą już latami odpowiedzi na to w co wierzyć. Bliskie są mi wartości takie jak troska o życie, przebaczenie, miłość, uczciwość. W Kościele katolickim się wychowałem i mam stamtąd wielu przyjaciół, miałem w tej wspólnocie i dobre i złe doświadczenia, staram się na nią patrzeć bez uprzedzeń. Mam bardzo dużo wdzięczności wobec tego co dostałem od niej, zdając sobie też sprawę z tego co ja zrobiłem źle wobec innych i vice versa. A przynajmniej częściowo. Dużo czytałem wielu autorów, chrześcijańskich przede wszystkim, w tematach historii Kościoła, etyki, biblistyki i innych, szukając odpowiedzi, ale rozmawiałem też właśnie z przyjaciółmi, rodziną, księżmi, angażowałem się w różne inicjatywy kościelne, dałem trochę swojego czasu i sił na rzecz kilku wspólnot. Może z tym wstępem o mnie będzie komuś łatwiej mi odpowiedzieć. Chcę się w najbliższym czasie zdecydować ostatecznie czy być członkiem waszego Kościoła. I mam w sumie takie chyba fundamentalne pytanie o to, co takiego jest niezwykłego w śmierci Jezusa, że go uwiarygadnia, że jest tak ważne, że mówicie, że umarł za nas, za mnie? Myślę o Januszu Korczaku, Żydzie, który całe życie poświęcił sierotom i mimo iż miał możliwość wydostania się z getta, towarzyszył dzieciom do końca - (1)nie chciał umierać, żeby okazać dzieciom miłość, (2)tylko chciał okazać im miłość poprzez nie zostawienie ich samych, nawet gdy konsekwencją była śmierć. A 1 i 2 to dwie całkiem różne postawy. Nie dostrzegam w jaki sposób Jezus miałby ukochać mnie, nas i w konsekwencji za jego miłość odpłacono mu zamordowaniem go. Myślę o św. Joannie Beretcie Molli, która umarła bo chciała donosić do końca ciążę. Nie jest wielka dlatego, że szukała śmierci, tylko dlatego, że kochała swoją córkę tak mocno, że zaryzykowała dla niej życie. Podobnie jest z ojcem Kolbe i panem Gajowniczkiem. Zakonnikowi zależało na ratowaniu mężczyzny, choćby miał stracić życie, a nie żeby śmierć sama w sobie była aktem miłości. Gdybym skoczył na spadochronie do Donbasu w środek frontu i zginął to nie byłoby nic chwalebnego w szukaniu śmierci. Ale ci co tam siedzą w okopach są bohaterami narodowymi naszych sąsiadów. Kiedy czytam Ewangelię, Jezus jest dla mnie takim spadochroniarzem, który bezsensownie szuka śmierci na krzyżu tylko po to, by wypełnić proroctwa starotestamentalne. Gdzie byłaby ta jego miłość, której by się nie wypierał i za ten brak konformizmu by go zabili? U reformowanych to jest dość proste, Bóg na kogoś musiał wylać cały swój gniew, żeby być z ludźmi kwita, więc potrzebował cierpienia i śmierci swojego Syna do wyrównania rachunków. Brzmi zgrabnie, ale na szczęście nie zgodzę się z przedstawieniem Boga jako mściwego władcy szukającego odwetu. Gdyby założyć na chwilę, że Korczak, Molla, Kolbe nie umierają, to nic nie odbiera ich miłości wartości, bo dalej Korczak nie zostawia dzieci samych, Molla daje życie córce, a Kolbe ratuje współwięźnia. A gdyby założyć na chwilę, że Bóg "oddalił od Jezusa ten kielich" i nie umarł? To co zostaje? Na czym polega jego miłość i jej wyjątkowość? Co niby takiego zrobił, żeby to miało sprawić, żeby uwierzyć, że to właśnie On jest Dobrym Bogiem, że odmienia diametralnie moje, nasze życie? Proszę o Wasze odpowiedzi, za każdą będę wdzięczny.
|
|