Autor: Bogumiła (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2008-06-12 10:13
Ja chciałabym jeszcze dodać dwie myśli do "krzywego patrzenia" przez spowiednika.
Jeśli kapłan "krzywo patrzy" na ludzi PRZED spowiedzią, to oczywiście nie miałabym ochoty do takiego iść do konfesjonału, bo bałabym się, że mnie tam zrani. Natomiast zupełnie czym innym jest krzywe patrzenie "PO". Kapłan musi pamiętać o tajemnicy spowiedzi. Tajemnica obejmuje nie tylko niemówienie innym lub przy innych o moich grzechach. Tajemnica obejmuje także późniejsze spotkanie kapłana ze mną. To jest bardzo ważne, i jest po to właśnie, żebym ja czuła się bezpiecznie i nie musiała uciekać na drugą stronę ulicy przez księdzem, który zna moje grzechy. Księdzu nie wolno "zaczepić" w rozmowie o moje problemy z konfesjonału, ani nie może pokazać po sobie, że je pamięta. W rozmowie poza konfesjonałem moje grzechy nie istnieją. Zdrada tajemnicy spowiedzi jest zbyt wielkim grzechem, żeby sobie kapłani na to pozwalali. A "krzywe spojrzenie" na temat moich grzechów byłoby właśnie zdradą tajemnicy mojej spowiedzi przede mną. Nie wierzę więc, że ksiądz krzywo na kogoś popatrzy ze względu na spowiedź. Ksiądz może krzywo na mnie patrzeć, bo na przykład ma prawo mnie nie lubić, albo go bolą zęby, albo cały świat ma gdzieś, albo ja mu wlazłam za skórę jakimś zachowaniem, albo proboszcz go zdenerwował, albo ty go zwyczajnie denerwujesz. Ty nigdy na nikogo krzywo nie popatrzyłaś? Jestem pewna, że tak. Ale ten ktoś nie był u ciebie do spowiedzi, więc rozumie to inaczej. Np. że go nie lubisz, albo że jesteś o coś wściekła.
To my, penitenci, często sobie coś wymyślamy. Jak ksiądz, u którego byliśmy do spowiedzi, na kazaniu mówi o jakimś grzechu, z którego ja się spowiadałam, to wydaje mi się, że na pewno mówi o mnie. Ile razy ja słyszałam od ludzi, że ksiądz w ten sposób zdradza tajemnicę spowiedzi! A przecież to normalne, że ksiądz mówi o grzechach. O grzechach mówi, a nie o konkretnej sytuacji. O jakimkolwiek grzechu powie, to część ludzi musi odnieść do siebie, no bo grzeszymy. Są grzechy, które dotyczą nawet połowy obecnych w kościele, a nam się wydaje, że o nas mówi. To jest ta nasza drażliwość na swoim punkcie. Tak samo z tym krzywym spojrzeniem. Ksiądz w parafii, idąc ulicą czy przez wieś, musiałby o niczym innym nie myśleć, tylko o grzechach. Idzie sobie i myśli: szczęść Boże (to ten co uprawia samogwałt), na wieki wieków (to ta co zdradziła męża), a witam, witam (to ta co matkę zwyzywała). Wtedy to krzywe spojrzenie to by mu chyba już zostało na zawsze. No chyba, że (jak to już J-otka napisała) to właśnie moje grzechy są najciekawsze w okolicy i ksiądz nie potrafi o nich nie myśleć :))). To mój wstyd narzuca mi taki sposób myślenia. Moja pamięć o grzechu.
Z tej drażliwości człowiek się wyzwala zupełnie gdy ma stałego spowiednika.
Druga sprawa dotycząca tych podejrzeń o krzywe patrzenie nie dotyczy tajemnicy spowiedzi tylko zwykłych ludzkich odczuć. Czy wysłuchiwałaś kiedyś ludzkich zwierzeń? Czy ktoś ci się zwierzał, że mu coś nie wychodzi, że robi źle, jakie ma ze sobą problemy? Nie chodzi o imieninowe spotkanie, gdzie po kieliszku opowiada się wobec wszystkich swoje przygody. Chodzi mi o zwierzenie, powierzenie w zaufaniu swoich tajemnic. Rozmowa w cztery oczy, po cichu, ze smutkiem, czasem ze łzami. A potem spotykasz tego człowieka na ulicy. Czy krzywo na niego patrzysz? Jeśli tak, to rozumiem twoje obawy. Ale chyba tak nie patrzysz, prawda? Jeśli ktoś zwierza mi się ze swoich grzechów, czasem bardzo ciężkich, to gdy go spotykam, wprawdzie pamiętam naszą rozmowę, czyli też jego grzechy, ale rodzi się we mnie jakaś czułość (nie wiem czy dobrze określam to uczucie, może bliskość) wobec niego. Bo on mi powierzył siebie. Bo znam jego tajemnice. Bo wybrał mnie spośród innych, czyli miał do mnie zaufanie. Nawet jeśli wcześniej był mi obcy, czy nawet denerwujący, od kiedy znam jego tajemnice, patrzę na niego inaczej. Inaczej, to nie znaczy gorzej, krzywo. Jeśli już - to cieplej. Już go lepiej rozumiem. Jeśli się za bardzo podejrzewa innych o "krzywe spojrzenie" jako odpowiedź na zaufanie, warto właśnie na siebie popatrzeć: co we mnie się dzieje, gdy ludzie mi się zwierzają. Bo może tutaj trzeba coś uleczyć.
Oczywiście nie chciałabym, żeby ktoś po tym liście pomyślał, że księża są nam dozgonnie wdzięczni, że raczyliśmy właśnie do nich przyjść ze swoimi grzechami :)))). Żeby nie było też, że jeśli nasz spowiednik z kolei serdecznie się do nas uśmiechnie, to właśnie dlatego, że pamięta nasze najcięższe grzechy :))). Chodzi o to, żeby uspokoić swoje uczucia. Dobrze, że się wstydzę grzechów. Dobrze, że się jeszcze ich wstydzę. Ale kapłan też grzeszy i czuje się podobnie, jeśli grzechy są większe. A jeśli grzechy są mniejsze, to z kolei najczęściej ma się wtedy czulsze sumienie, i boli tak samo.
Natomiast jak już pisałam, choć trzeba do tych spraw podchodzić ze spokojem, to każdy ma prawo wybierać spowiednika i nikomu nie wolno złego słowa powiedzieć na ten temat. Spowiedź jest zbyt ważną i zbyt delikatną sprawą, żeby ktoś mógł mi coś tu nakazać. Nie chodzi o to, czy spowiednik jest "dobry". Chodzi o to, żebym ja umiała się przed nim naprawdę otworzyć. Trzeba rozumieć tajemnicę spowiedzi, ale nie ma potrzeby gwałcić siebie, póki tylko jest możliwość wyspowiadania się u kogoś innego. Choćby trzeba było dojechać pociągiem kilkadziesiąt kilometrów. Jeśli spowiedź będzie głębsza, warto te kilometry przejechać.
|
|