Autor: Michał (---.zabrze.net.pl)
Data: 2009-03-01 22:51
Przyznam, że strzeliłaś z grubej rury. Co gorsza ja się z Tobą zgadzam, w większości przypadków. Twoje pytania dotykają istoty cierpienia, a choć podobno zazdroszczą nam go Aniołowie, to jakoś nie tęsknię za nim i nie bardzo go rozumiem, choć przyjmuję, bo muszę. Tak, więc pod częścią Twoich pytań mógłbym się spokojnie podpisać. I wcale nie znam na nie odpowiedzi. Uważam też, że udzielanie odpowiedzi na nie, zmieniało się na przestrzeni wieków w zależności od stopnia naszego poznania rzeczywistości (np. samobójstwo kiedyś i dziś). I wyjaśnienia przyjmowane kiedyś, różnią się zasadniczo od tych dawanych dzisiaj, (bo np. dzięki postępowi w dziedzinie medycyny inaczej określamy początek życia ludzkiego). Co ważniejsze, także w Kościele jest wiele nieporozumień co do wyjaśnień udzielanych w zasadniczych kwestiach. Weźmy np. to jak jest potocznie tłumaczona encyklika Humanae vitae O zasadach moralnych w dziedzinie przekazywania życia ludzkiego, a jakie jest jej rzeczywiste uzasadnienie. W potocznym rozumieniu tryumfuje negacjonizm, tymczasem jej rzeczywistym uzasadnieniem jest pozytywna i personalistyczna wizja człowieka. Tak więc przykazania się nie zmieniły, ale nasza wizja ich przestrzegania - tak. Bo katechizm nigdy nie jest pisany raz na zawsze, ale pisany w określonych okolicznościach. Tak więc jeśli pytasz, czy na dzisiaj nauka Kościoła jest spójna, to owszem, ale jeśli pytasz, czy jest stała, no to nie. Kościół np. nigdy nie występował przeciwko karze śmierci, uważając, że śmierć nie kończy istnienia człowieka i że od życia tu o wiele ważniejsze jest jego zbawianie, a kara ma i charakter ekspiacyjny i wychowawczy, jednak dawny wymiar sprawiedliwości i dzisiejszy penitencjarny dzieli przepaść. Kto np. dzisiaj słyszał o instytucji tzw. krzyży pokutnych? Dzisiaj prawo jest dosyć arbitralnie ustalane przez państwo i sprawiedliwość państwowa nie ma wiele wspólnego z tą normalną, ludzką, czy Boską. Ale to zupełnie inna historia.
Twoje pytania zawierają jednak również częściowe odpowiedzi, na co chciałem zwrócić Twoją uwagę. Czy to, co piszesz o samobójcach, nie odnosi się także do osób, które SAME decydują się na eutanazję, czyli samobójstwo, bo nie potrafią wytrzymać? Czymś innym jest jednak pomoc w eutanazji - to jest po prostu współudział w zabójstwie, a czymś innym suwerenna decyzja człowieka, który nie wytrzymał. Do nas należy udzielenie pomocy innym ludziom, tak by nie stawiali sobie takiego dylematu moralnego - zabić się, czy nie? To są takie rozważania czysto teoretyczne. Ja uczestniczyłem w umieraniu moich rodziców i w umieraniu babci mojej żony i wiem jedno - normalny człowiek ze skóry wychodzi, by ulżyć, pomóc, uratować. Zarówno in vitro, jak i aborcja jak i eutanazja dowodzą jednego - próby zawładnięcia przez człowieka życiem. Tymczasem prawda jest taka, że jak to niektórzy mówią - nikt z nas się na świat nie prosił, życie to tylko dzierżawa, coś, co zostało nam dane bez udziału naszej woli i zostało nam zadane. Więc godzenie w życie, to w gruncie rzeczy bezpośredni atak wprost na Pana Boga, jako jedynego dawcę życia. Jeśli nie wytrzymujesz, miej pretensje do Tego, kto Ci życie dał i od niego domagaj się odpowiedzi, a nie kombinuj, jakby Go zastąpić samym sobą. Życie, nawet bardzo trudne może być spełnione i szczęśliwe, jeśli zostanie podjęte właśnie jako zadanie, we współpracy z Bogiem. On tego oczekuje. Inaczej jest to, w najlepszym razie bezmyślne, odrzucenie daru. Ponadto zawsze musimy stać w prawdzie. A Prawdą jest Dekalog. Człowiek jest prawdziwie wielki, jest człowiekiem, gdy uznaje swoją grzeszność, a nie gdy próbuje ją zalegalizować, tak, by grzechu nie dało się nazwać grzechem. Nikt już nikogo nie skazuje za czynny homoseksualizm. Ale nagradzać, za publiczne akty, które powinny być utrzymywane raczej w tajemnicy? Cóż, w takim razie, czemu wszyscy nie mają z wszystkimi kopulować na ulicach? Co stoi na przeszkodzie i czym się to różni od propozycji gejowskich aktywistów? Czy widziałaś gdzieś, by Kościół wtrącał do więzienia matki, które dokonały aborcji? A czemu miałby je za to głaskać po główkach? Inna rzecz, że za decyzją o aborcji najczęściej stoją mężczyźni, całkowicie bezkarni.
Co do uprawnionej obrony, to łączy się ona z pojęciem wojny sprawiedliwej. Ta doktryna została w oparciu o naukę głównie św. Pawła wypracowana w czasach intensywnej militarnej ekspansji islamu. Gdyby jej nie było, Polska w 1939 r. nie miałaby prawa do obrony przed najazdem hitlerowskich Niemiec i stalinowskiej Rosji. Oznaczałoby to innymi słowy, że ktoś, kto popełnia grzech, może to czynić bezkarnie, ponieważ temu, na kim grzech się dokonuje nie przysługuje prawo do obrony. Tymczasem Jezus nie nadstawiał drugiego policzka. W gruncie rzeczy w tym momencie, rezygnując z prawa do słusznej obrony, wzywasz do całkowitej bezkarności za wszystkie grzechy i rezygnujesz z jakiejkolwiek sprawiedliwości i ludzkiej i Boskiej. W przypadku obrony koniecznej ciężar grzechu spada na agresora, a nie na atakowanego. Dziecko nigdy nie jest agresorem. Dokonał się grzech - np. gwałt. Czy możemy udawać, że go nie było? Niestety był i są jego konsekwencje. I nigdy już nie będzie tak jak było. Nie jesteśmy w stanie wymazać tego, co się stało. Jest wiele małżeństw, które pragną skorzystać z możliwości adopcji. Są rodziny zastępcze, są okna życia i placówki opiekuńcze. Odebranie życia niewinnej istocie ludzkiej, jest zawsze najgorszym rozwiązaniem, podobnie jak niepuszczenie do jej zaistnienia, lub wymuszenie jej istnienia. Wiesz to trochę tak jak z tzw. pokoleniem Kolumbów. Nikt za to nie zapłacił, ale wystrzelaliśmy z karabinów brylanty: Baczyńskiego, Gajcego, Anodę, Herberta, Jasienicę, wielu, wielu innych. O nich wiemy. I wiemy, dlaczego Polska teraz wygląda tak jak wygląda - bo zniszczono z premedytację jej prawdziwą elitę. Tych, którzy nie zginęli bezmyślnie wysłani na śmierć, wymordowano w katowniach Gestapo i UB, reszta zapadła się w nicość niepamięci. I nikt się o nich nie upomniał. Upomniano się o pamięć po tow. komunistach niesłusznie prześladowanych za Stalina, czy w 1968. Skąd wiesz, czy wśród tych, którzy nigdy nie zaistnieli nie było takich, którzy mogli wynaleźć lekarstwa na nieuleczalne choroby, nie było Matki Teresy, czy Jana Pawła II? Wojny kiedyś, przy wszystkich gwałtach zadawanych ludności cywilnej, ograniczały się do pól bitewnych. Dzisiaj wojna oznacza niewyobrażalne cierpienia niewinnych, którzy w wojnie żadnego udziału nie biorą. Zmieniła się rzeczywistość, w jakiej żyjemy, choć przykazanie pozostało. Zawsze możemy mówić tylko o konkretach. Znam lekarskie małżeństwo. Nie mogli mieć dzieci. Przy pomocy in vitro przyszło na świat śliczna córeczka, teraz będzie już miała ze 20 lat. Miała to małżeństwo uratować. Nie uratowała. Samotnie wychowywała ją matka. Nie stała się lekarstwem na źle zdiagnozowaną chorobę małżeńską. Znam też chłopaka, teraz pewnie już będzie dziadkiem. Jego matkę, gdy była dziewczyną brutalnie napadnięto i gwałcono. On był tym dzieckiem gwałtu, a ona go urodziła i wychowała. Nie słyszałem, by ktoś kiedyś tak mówił o swej matce jak ten chłopak. Nikt tego od niej nie oczekiwał, ani nie miał prawa oczekiwać, bo przecież to naznaczyło całe jej niewinne życie i jego też. Bóg do tego dopuścił, a człowiek odpowiedział. Uczymy się o Joannie Moli, a słuchamy z zażenowaniem o kolejnych rozprawach sądowych matek, którym nie pozwolono uśmiercić SWOICH dzieci. Czy chciałabyś być takim dzieckiem? Np. pani, którą określa się jako Alicję Tysiąc?
Kościół mówi mniej więcej tak: nie popełniaj zła. Skoro popełniłeś, lub zło się stało, albo popełniono je na tobie, nie rozszerzaj go, ogranicz jego skutki tak bardzo, jak tylko można. Oczywiście mógłbym podejmować próby tłumaczenia wszystkich Twoich wątpliwości, tylko, że nie mam na to ochoty bo sam mam ich pełno. Czy masz lepsze wyjście, niż z nimi żyć? Oczywiście, można jeszcze odrzucić Boga, ale co to jest za rozwiązanie? Ksiądz Tischner, o którym piszesz, Boga nie odrzucił i to było jego najlepsze świadectwo. Może cierpienie nie uszlachetnia, ale wierząc w Boga, lub nie i tak musimy go przyjąć, jeśli prawdziwie chcemy być ludźmi. Pytanie brzmi: Jakimi? Co do spójności katechizmowej nauki Kościoła, wolę się nie wypowiadać. Znam przykłady np. takiej popularyzacji nauczania Jana Pawła II, że zdecydowanie radziłbym zostać przy oryginale, bo popularyzacja nie dość, że od niego odbiega, to jeszcze nie sposób jej zrozumieć, choć autor utytułowany, a może właśnie dlatego.
|
|