Autor: Marta (---.warszawa.mm.pl)
Data: 2014-02-18 09:50
Mogę napisać tylko o własnym doświadczeniu i uczuciach.
Uważam, że zakochanie jest ważne. Jestem niespełna 9 lat mężatką, mojego męża poznałam na balu sylwestrowym. Przed ślubem znaliśmy się 1,5 roku. Kiedy się spotkaliśmy, byłam na takim etapie w swoim życiu (zresztą mocno "ustawionym" przez kilku znajomych księży), że uważałam, że zakochanie jest drobnym dodatkiem do miłości, a miłość jest aktem woli (co jest oczywiście prawdą), jest procesem, nad którym nieustannie trzeba pracować. Myślałam, że to nawet lepiej się nie zakochać, żeby nie mieć zaburzone go obrazu relacji z tym drugim człowiekiem. I nie zakochałam się w moim przyszłym mężu. Intensywnie się poznawaliśmy, mieliśmy wspólne zainteresowania, poglądy na życie. Stwierdziłam, że to porządny, dobry człowiek, że nie zrobi mi krzywdy. Zdecydowaliśmy się na ślub, do którego doczekaliśmy w czystości. Teraz wiem, że zakochanie jest niezbędnym elementem trwałej relacji w małżeństwie. Dlaczego? Dlatego, że sama praca nad związkiem, dbanie o poprawność relacji itp. nie zastąpi bliskości między dwojgiem ludzi. A kiedy tego zakochania nie było, po latach wspólnego życia nawet nie ma do czego wracać, nie ma czym podsycać tego płomienia, który powinien cały czas w małżeństwie płonąć. Gdybym nie miała dzieci, chyba oszalałabym w związku z człowiekiem, który jest dobry, porządny, dba o nas, wiele kobiet pewnie by o takim mężczyźnie marzyło, ale do którego NIC, poza takim zwyczajnym ludzkim przywiązaniem, NIE CZUJĘ. Boję się momentu, kiedy dzieci wyjdą z domu, bo wtedy będę mieszkała sama z obcym mi duchowo (mimo zbieżnych poglądòw) człowiekiem...
Podkreślam, że to tylko moje doświadczenie i uczucia, inni ludzie mogą mieć lepsze doświadczenia w podobnej sytuacji.
|
|