logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Dobre czasy i... co dalej? Nostalgia
Autor: franczesko (15 l.) (---.centertel.pl)
Data:   2019-04-06 12:02

Szczęść Boże. Mam 15 lat i chciałbym się podzielić ze sobą swoim problemem, którego nie mogę wyrzucić z głowy. Zanim jednak zacznę pisać, upominam, że temat będzie całkiem długi, ponieważ żeby ukazać i sformułować w CAŁOŚCI mój smutek muszę przytoczyć kawałek swojego życia.
A więc tak - mam straszny problem z poradzeniem sobie z pewnym wydarzeniem (pozytywnym) z mojego życia, które zmieniło je o 180 stopni, ale na plus. Z perspektywy czasu zauważyłem, że to jeden z moich najlepszych okresów do tej pory w życiu.
Ale o co chodzi? Jaki okres? O czym ja piszę? Już tłumaczę.
============================================================
Przenieśmy się wstecz do listopada 2017r.
Środa. 8 listopad. Godzina 15:30. Dzwonek na przerwę po męczącej lekcji angielskiego. Wychodzę z kumplami na dwór żeby dotlenić umysł. Przypominam sobie, żeby zapytać się, czy wracam po lekcjach sam do domu czy ktoś po mnie przyjeżdża. Więc - dzwonię do mamy:

,,Halo?"
,,Cześć Mamo. Mam pytanie - ja dzisiaj sam wracam czy mnie odbierzesz?''
,,Nie dam rady Cię dzisiaj odebrać.''
,,Co? Dlaczego?''
,,Nie dam rady Cię odebrać [...] bo dziadek umarł.''

Osłupiałem.
Ale że...co?! Jak to?! Przecież to nie może się dziać naprawdę! Do tej pory myślałem, że poczucie jak ktoś umiera z rodziny występuje tylko w filmach. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie dość, że mam tonę kompleksów (ostry trądzik, nadwaga, małe uznanie wśród znajomych) to jeszcze ktoś mi umarł...
Panie Jezu, dlaczego? Za jakie grzechy?
Czułem się beznadziejnie. Poniżałem się, i chciałem zakopać się pod ziemię. Brak nadziei. Game over. Od codzienności uciekałem w jeden, jedyny sposób - piłka nożna. Trenowałem, męczyłem się, walczyłem (grałem na bramce) i zawsze, pod koniec zajęć, podnosiłem palce i swoje trudy ofiarowałem dwóm postaciom - dziadkowi i Bogu.
Modliłem się codziennie. Ale w zasadzie... co to da? Na co mi to? Przecież już nie ma na nic nadziei. Tak będzie już na zawsze, po co ja się w ogóle staram?
To koniec.
I tak ciągnął się dzień za dniem.
Aż pewnego razu....

Sobota. 21 kwietnia 2018 roku.
Przychodzi wycieczka do Paryża. Niczego wielkiego się nie spodziewam - może się odnajdę w jakimś towarzystwie lub też nie. Jadę tam tylko pozwiedzać, przynajmniej wtedy poczuję się fajnie.
A co się okazuje? Okazuję się, że... BOOM! Wyjazd był NIE-SA-MO-WI-TY!
Poznałem fajną ekipę (dwie fajne dziewczyny i jeden chłopak), która odważyła się być sobą i pomogła rozwinąć mi skrzydła. Słuchaliśmy muzyki, zwiedzaliśmy nowoczesne i charakterystyczne ulice Paryża, rozmawialiśmy o WSZYSTKIM.
Przychodzi majówka z księdzem z mojej parafii. Cel? Góry, zwiedzanie i ,,luzacki' wypoczynek przy malowniczych krajobrazach Tatr. No, może będzie fajnie! Ale niee! Po co ja się nakręcam? Przecież jedzie tylko 8 osób razem z księdzem, na dodatek sami chłopcy.
Tak się składa, że przedłużyłem swoją dobrą passę! Było prześwietnie! Byłem w centrum zainteresowania (choć nie chciałem), poprawiłem relacje z księdzem i przyjaciółmi, przeżyłem niezapomniane emocje - Kraina obfita w mleko i miód!

Do wakacji było coraz lepiej. Wypocząłem na piaszczystej plaży podczas wyjazdu z siostrą zakonną ze szkoły (gdzie też było super), grałem na boisku ze znajomymi i wiele więcej. Ale przede wszystkim, słuchać więcej muzyki. Cały mój wolny czas to było słuchanie TACO HEMINGWAYA. Rapera, który porusza ważne tematy na temat mentalności w formie muzyki.

Minął Paryż, majówka, wakacje i zaczęła się szkoła. Wytężyłem swój umysł na naukę (miałem średnią 5.00 w I. semestrze) i trzymałem się tylko z jednym przyjacielem, z którym złączyliśmy siły i skupiliśmy się na nauce. Co ciekawe, jego ulubionym raperem też był wcześniej wspomniany Taco.
Poczułem, że zaczęła mnie ogarniać nuda i pustka.
Zbuntowałem się przeciwko mojemu przyjacielowi i teraz staram się, bezskutecznie, zrobić wszystko żebym mógł przywrócić tą atmosferę sprzed roku.
============================================================
No i teraz, ujawnia się mój problem. Wielka huśtawa smutku, rozpaczy, obojętności, radości, wiary i euforii zamieniło się W....
No właśnie. W co?
Co ja mam teraz zrobić?
Ogarnia mnie co dziennie pustka związana z brakiem możliwości powrotu do tamtych dni, popularnie zwana nostalgią.
Coraz bardziej czuję się gorzej - psychicznie i fizycznie. Nie widzę dobrej przyszłości, szczególnie że niedługo idę do szkoły średniej.
Nie potrafię odnaleźć się w dobrym towarzystwie. Takim, które jest autentyczne. Nie patrzy się na innych i jest otwarte na każdego człowieka.
Nie wiem, na czym mam się skupić. Dlatego też zamiast skupić się na dobrym samopoczuciu i rozsądku skupiam się tylko na nauce, pieniądzach i internecie - w ten negatywny sposób.
Nie odczuwam radości z czyjegoś bytu jak kiedyś.
Nie mogę uwierzyć w siebie, pokazać prawdziwego siebie, bo nie mogę znaleźć dobrego towarzystwa.
Jak nastawić się na to, że rzeczywiście będzie lepiej?
Czy to naprawdę ten słynny ,,koniec'', o którym pisałem?
Nie widzę dobrej przyszłości. Przynajmniej teraz.
Modlę się dzień w dzień, czy z różańcem czy bez, wieczorami i płaczę za tamtymi dniami, pomocy!
Nie widzę ratunku :(
Szczęść Boże

 Re: Dobre czasy i... co dalej? Nostalgia
Autor: Tionne (---.ssp.dialog.net.pl)
Data:   2019-05-01 21:09

"Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu" św. Augustyn.
Poczytaj o jego życiorysie trochę. Prowadził beztroskie, hulaszcze życie. Nie napisze ci żadnej recepty na życie idealne tu na ziemi. Ale można robić wszystko, żeby dostać się do Nieba, gdzie mozna poczuc prawdziwe szczęscie w Bogu. Nie warto za wszelką cenę szukać tu na ziemi namiastek szczęścia. Bo łatwo wtedy zgubić ten najważniejszy cel, jakim jest Bóg i zycie wieczne z Nim.

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: