Autor: Mateusz (84.38.84.---)
Data: 2019-05-06 20:58
"Jestem kobietą po 40. W młodości, na skutek głupoty i błędów, wzięłam tylko ślub cywilny - podświadomie czułam, że źle czynię, dlatego nie chciałam ślubu koscielnego".
Z jednej strony dobrze nie brać ślubu kościelnego, jeśli nie jest się pewnym swojej miłości do narzeczonego/narzeczonej, albo vice versa (oczywiście nie ma wtedy mowy o mieszkaniu razem). Z drugiej jednak strony, dlaczego mimo to została podjęta decyzja o życiu w grzechu? Jeśli ma się poczucie, że dany człowiek nie jest tym właściwym, to zostawia się go w spokoju i odchodzi. Dla wspólnego dobra, tym bardziej jeśli nie ma dzieci, ani nie istnieją żadne wspólne zobowiązania. Co by było, gdyby wtedy stało się coś złego?
"Po rozwodzie cywilnym dwa razy wikłałam się w nieudane związki - i wiem, że tak zwane mieszkanie bez slubu nie jest dla mnie".
Szkoda jedynie, że potrzebne były aż dwa związki, aby sobie to uświadomić. Dla katolika jest to jasne nawet bez przeprowadzania „prób praktycznych”.
„I tutaj zbliżam się do sedna sprawy. Od czterech lat spotykam się z cudownym człowiekiem. Nie mieszkamy ze sobą i mieszkać nie będziemy, pomimo nacisków znajomych, a nawet rodziny, wiecznych pytań w stylu ‘kiedy wreszcie zamieszkacie ze sobą’?”.
Takie pytania pojawiają się obecnie ze względu na sygnał, który został wysłany w przeszłości, a którym było pozostawanie w wolnym związku, o czym mowa w poście. Jeśli zakomunikuje się coś takiego rodzinie, obojętnie słowem, czy od razu czynem, to można podejrzewać, że uznają oni, że danej osobie tak po prostu jest lepiej. I nawet, jeśli sami uważają to za coś złego, przestaną naciskać. Oczywiście sytuacja taka nie jest niemożliwa do zmiany. Trzeba tylko powiedzieć wprost, że odkryło się, jak ważne jest zachowywanie Przykazań w codziennym życiu, ewentualnie dodając, że zrozumienie pewnych spraw przychodzi z wiekiem. Naciski powinny wtedy ustać, a przynajmniej ulec ograniczeniu.
„Cóż... Dla mnie ten "papier", a ściślej mówiąc przysięga w Kościele byłoby uwieńczeniem tej miłości”.
Przepraszam, czym? Jakim „uwieńczeniem”? Uwieńczenie to finał, szczęśliwe zakończenie czegoś, gdy zrobiło się wszystko, co było konieczne. Czymś takim dla małżonków mogłoby być pomyślne wychowanie dzieci, wiedząc, że od tej pory poradzą sobie w życiu, a o dwóch osobach, które dały im życie pamięć nie zaginie(przynajmniej nie powinna). Sam ślub to dopiero początek tej długiej i pięknej, chociaż niekoniecznie łatwej drogi.
„jest to pierwszy mężczyzna w moim zyciu, któremu chciałabym ślubować w Kościele, że go nie opuszczę aż do śmierci”.
Miło to słyszeć, tylko gdyby do tej przysięgi doszło, to byłby prawdopodobnie nie tylko pierwszym, ale i ostatnim, bo małżeństwo trwa do końca życia. Warto więc naprawdę dobrze przemyśleć decyzję o nim.
„Ja jestem po 40, on ma parę lat więcej ode mnie. Czy powinnam wprost poruszyć temat ew ślubu”?
Jeśli tak, to jest najwyższa pora, aby to zrobić. Jeśli odpowiedź będzie pozytywna i naprawdę oboje tego chcecie, to rozpocząć przygotowania. Od razu, nie za rok, ani dwa lata. Skoro przyznajecie się do wieku i jest on prawdziwy, to naprawdę nie ma na co czekać. Bo małżeństwo to nie tylko wspólne życie pod jednym dachem z tą różnicą, że nie ma grzechu. To również otwarcie się na płodność. I tutaj pojawia się problem, bo rodzicielstwo(biologiczne) w późnym wieku, w dodatku po raz pierwszy, może się wiązać z przyjściem na świat dziecka obarczonego wadami wrodzonymi. A opieka nad takim dzieckiem to ciężkie zadanie dla jego rodziców na wiele lat, zdarza się, że do końca życia. Niełatwo byłoby podejmować je wówczas, gdy sił coraz bardziej brakuje. Nie chcę niczym straszyć, po prostu mówię, o czym nie można zapominać. Ktoś powie-dzieci mogą być również adoptowane. W porządku, ale im również należy poświęcić czas i uwagę, aby przygotować je na samodzielne życie w przyszłości. I nie jest powiedziane, że to „wyfrunięcie z gniazda” ma koniecznie nastąpić po osiemnastych urodzinach. Ba, czasem nie dzieje się tak nawet po ukończeniu studiów, jeśli nie mogą one znaleźć pracy.
|
|