logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.177.224.127.revdns.net.pulawy.pl)
Data:   2019-05-11 17:00

Wydaje mi się że mam problem z jak to się nazywa asertywnością. Asertywność to takie mądre słowo, ale coś mi się wydaje, że ma ona związek z jakimiś darami od Ducha Świętego. Umiar jakiś, złoty środek, miłość, pokora.

Ja zauważam, że dużo mam egoistycznych uczuć. Dużo złości i zamknięcia na innych ludzi. I ta nie-asertywność wygląda tak, że jestem głównie, a może cały czas uległy. Ale ta uległość jest tylko zewnętrzna, a wewnętrznie mam wiele w sobie tłumionego gniewu i złości. I zauważam w sobie coś takiego, że właściwie nigdy nie wyrażam słowami swojego niezadowolenia albo nie zwracam uwagi jak ktoś robi coś niewłaściwie względem mnie albo w pracy, bo wiem (gdyż mam doświadczenie z tym z przeszłości), że każda próba walki o swoje kończy się moją histerią i gulą w gardle i łamanym głosem i ochotą płaczu i wręcz nienawiścią. Wybucham więc i z tej uległości zewnętrznej (a w środku zwykle wkurzony) przechodzę w agresję zewnętrzną. Z tego co wiem to zarówno uległość jak i agresja to dwie strony nie-asertywności. Taka jakaś niedojrzałość, dziecinność, brak pokory i miłości. A przecież jeśli chodzi o wiek, to nie jestem już dzieckiem.

Więc praktycznie nigdy nie powiem, że coś mi przeszkadza, bo boję się mojej reakcji gniewu. A właściwie najbardziej tego łamiącego się głosu. To strasznie kompromitująco wygląda. I ta ochota do rękoczynu. Jakby nie panuję nad sobą, tracę rozum tak się zapalam. Nie umiem z miłością jakoś działać.

Więc tak to dziwnie wygląda. Czy to uległość czy agresja, gdzieś wewnętrznie jest to samo. Czyli pewien mi się wydaje egoizm i zamknięcie na drugiego człowieka.

Jak zatem panować nad emocjami, jak nie być ciągle uległym? Czy chodzi o spotkanie Pana Boga i poznanie Go, powiedzenie mu „Tak”. Uleczenie ran egoizmu, miłość i pokora jako dary, otrzymanie Ducha Świętego?

Tak bardzo ta nie-asertywność, ten stan, ta postawa, te reakcje, emocje, egoizm, są we mnie, że wydaje mi się, że niemożliwe jest to do zmienienia. One jakby stanowią o mnie. To jestem jakby cały ja odkąd pamiętam. Tak bardzo wydaje mi się to niemożliwe do zmienienia, że jakby cudem się zmieniło (mam nadzieję przez pomoc Pana Boga), to bym siebie nie poznał. To jakby byłaby już inna osoba, ktoś obcy.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.wieszowanet.pl)
Data:   2019-05-20 01:22

Asertywności można się na jakimś kursie nauczyć. Albo nawet wg książki z przyjacielem.
Emocje - to bardziej skomplikowana sprawa i jeśli one tak Tobą rządzą, że sobie nie radzisz, to może terapia, czyli praca nad sobą? Nie zdziwię się, gdybyś wolał, żeby zamiast tego Bóg cudownie to zmienił i byłbyś pełen miłości bez tego wysiłku.
Po drugie, emocje, nawet takie jak złość, nie są egoistyczne - emocje nie podlegają ocenie moralnej, póki nie idzie za nimi działanie. A może za złością iść całkiem dobry czyn, np. obrona jakiejś osoby czy wartości.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-05-20 17:31

Trafiłaś dobrze. Też się nad tym zastanawiam - w sensie, czy drogą jest dojść do tego przez różne cierpienia, podejmowane czyny, pokuty, wysiłki, pracę zarobkową i właśnie terapię (choć chodzę na nią w związku z moją chorobą). Czy może czekać na cud jakiś, dar miłości, otrzymanie Ducha Świętego. Że oddalić się od świata, ludzi, stać się Marią, a oddalić Martę, modlić się i kiedyś wrócić z „pustyni” gotowy do życia z ludźmi, nie robiąc już sobie krzywdy i innym. Nie mam miłości i Ducha Świętego. Bo w tym stanie to jest duże cierpienie, codziennie. Leczę się na natręctwa i depresję i schizofrenię. Mam osobowość anankastyczną. Mam też skłonności homoseksualne (to znaczy pociąg do tej samej płci), które mogą gdzieś być połączone z tym wszystkim, z zamknięciem i z egoizmem. A może są przyczyną całego tego stanu.

Jest taka piosenka nawet współczesna: Avicii - Waiting For Love, z której treścią nie całkowicie się zgadzam, bo jest tam w tekście odwołanie do gwiazd, ale w części tekstu, w refrenie, uderza mnie jakby coś trafnego:

“Monday left me broken
Tuesday I was through with hoping
Wednesday my empty arms were open
Thursday waiting for love, waiting for love
Thank the stars it's Friday
I'm burning like a fire gone wild on Saturday
Guess I won't be coming to church on Sunday
I'll be waiting for love, waiting for love
To come around”

Uderzające jest na końcu, gdzie autor śpiewa, że chyba nie ma sensu iść w niedzielę do kościoła, bo nie ma on miłości, więc będzie na nią czekał, aż ona przyjdzie (lub powróci).

Tyle, że ja nie chcę czekać biernie, zamrzeć w bezruchu, ale ograniczyć Martę do minimum. Ale nie wiem czy to jest metoda, czy może raczej mam iść na tę udrękę „takiego życia”, interakcji z ludźmi i uczynków bez miłości, pracy w natręctwach i inne, że to będzie chłosta, która da mi pokorę, że uznam moją bezsilność i w końcu pozwolę Panu Jezusowi przyjść do mojego serca i wtedy, na koniec, po takiej drodze trudów Marty, przyjdzie do mnie Pan Jezus z uzdrowieniem - a nie poprzez drogę ucieczki na „pustynię” jako Maria.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.wieszowanet.pl)
Data:   2019-05-20 18:41

W drugim wpisie sytuacja wygląda bardzo odmiennie. Jeśli jesteś osobą chorą, to trzeba dostosować wymagania czy metody do możliwości. Może przydałby się stały spowiednik czy kierownik duchowy?
Nie wiem, jakie pokuty masz na myśli, ale przy pewnych zaburzeniach zwyczajne życie, np. praca zawodowa, jest wystarczającym wysiłkiem.
Ucieczka od świata nie brzmi dobrze.
Jezus nie przychodzi na koniec trudów - On nam towarzyszy w drodze, a nie czeka na szczycie. Bezsilność chyba możesz uznać już teraz, nie? Nie czujesz się wystarczająco przytłoczony?
Marta i Maria to siostry, a nie rywalki. Gdzieś obie w nas są. Jezus nie krytykuje pracowitości Marty, ale jej zbytnie pochłonięcie posługą i niepokój.
Zwróć się z całą swoim życiem do Boga już dziś. Wylej przed Nim swoje serce. On będzie Cię słuchał z uwagą.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-05-20 19:21

Tak, praca zawodowa jest z pewnością wystarczającym utrapieniem w tym stanie i pokutą. Jestem przytłoczony, ale trudno mi puścić kontrolę. Ciągle nie chcę dać się Jezusowi i uznać bezsilnym. Tak mi się wydaje przynajmniej, jak obserwuję siebie. Lecz znów, po tej odpowiedzi też możesz inaczej ujrzeć, bo ja nie potrafię całego siebie spisać, ani też nie umiem mówić na głos z osobą, stąd nie potrafię się przekonać do kierownika duchowego czy spowiednika stałego. Blokuję się w kontakcie z drugim człowiekiem, zamykam się. Jakby pustkę mam i wszystko co teraz piszę i mógłbym długo pisać, choć nie napiszę wszystkiego, to jak jestem w 4 oczy, to mam pustkę, blokadę i często złość i nic z tych rzeczy co teraz piszę nie mam w głowie, wylatują - jakby szatan mi nie pozwalał. To ta nie-asertwyność. Zamknięcie. Może jestem zniewolony.

Chodziło mi o to, że może mam podjąć jakąś z dwóch dróg prowadzących do przyjęcia Ducha Świętego, daru miłości i powiedzenia Panu Jezusowi „Tak” i przyjęcia Go do swojego serca. Jedną byłoby wykonywanie czynów bez miłości, i cały związany z tym trud, a to wszystko po to, aby - otrzymać dar miłości i już czynić wszystko nie w niewoli ale w wolności i przez Miłość (to byłaby taka chłosta niewoli prawa, by spokornieć i uznać swoją bezsilność i grzeszność i przez ten trud w końcu i spokornienie mieć możliwość wpuszczenia Pana Jezusa do serca, być zdolnym przez to do tego). A druga droga, metoda, aby modlić się tylko modlitwą Jezusową, serca, mało jeść i nie kontaktować z ludźmi lub ograniczyć to do minimum, nie czynić tylko zła, a czynienie dobra zostawić na czas aż przyjdzie Moc, może odejść z tej pracy zarobkowej, a to wszystko po to, aby przez taką drogę - otworzyć się na przyjęcie Pana Boga i wtedy wrócić do Życia z ludźmi i do pracy zarobkowej, i z Mocą, przez Miłość czynić dobro wtedy.

Zapomniałem w poprzednim napisać, że „uderzające jest to na końcu, gdzie autor śpiewa, że chyba nie ma sensu iść w niedzielę do kościoła, bo nie ma on miłości, więc będzie na nią czekał, aż ona przyjdzie (lub powróci)” - I tu zapomniałem dopisać --> bo tylko przez Miłość można wypełnić Prawo, w tym Prawo pójścia na Mszę w niedzielę, czy do pracy, czy do pełnienia dobrych uczynków, i tak dalej. Bo bez Miłości to wypełniam tylko zewnętrznie Literę i wargami czczę Pana Boga, a nie sercem. Sercem jestem daleko od niego.

Margaret, ponieważ Ty już trochę poznałaś z czym się zmagam, i odpowiadasz, to jeśli moderator pozwoli, wkleję tu to co ma z tym wszystkim związek, a co chciałem wysłać jako inny list.

-------------------------------------

Jaką metodę wybrać? Jak to wszystko widzicie? Ciało na spalenie.

Otóż brakuje mi daru miłości. Czy należy się w niej szkolić? Czy tak jest z darami? Że ma się je w małym stopniu, a z praktyką jakby dar staje się pełniej przyjęty? Nie jest z Darami od Boga, tak jak w filmie Matrix, gdzie bohaterka Trinity wgrała sobie do mózgu umiejętność sterowania helikopterem w kilka sekund i to w stopniu z tego co rozumiem mistrzowskim?

Otóż ja (świadomie/nieświadomie/z przymusu prawa?) obrałem taką drogę, że wykonuję dobre uczynki, i podjąłem pracę zarobkową – choć jestem do niej niezdolny, jak i niezdolny do kontaktów z ludźmi (przez chorobę zdiagnozowaną, ale ja tę chorobę widzę/nazywam raczej egocentryzmem i niebyciem człowiekiem i nie-posiadaniem jak mi się wydaje Ducha Świętego). A ta droga polega na tym, że podejmuję się czynów dobrych w przymusie, nie-asertywności, aby otrzymać lub otworzyć się (przez tę taką drogę pokuty) na Pana Boga, spokornieć, przejść przez chłostę taką wysiłków (w tym - poszukiwanie Pana Boga), aby otrzymać dar miłości i Ducha Świętego, aby dalej czynić dobre uczynki, ale już nie z przymusu i w niechęci, nie dla nagrody, nie ze strachu i w niewoli i nie-asertwyności, ale jakoś „inaczej”, z Panem Bogiem – przez Miłość. Piszę, że „inaczej”, bo sam nie wiem jak by to wyglądało i smakowało. Bo teraz mam taki stan, że (na prostym przykładzie), proszą mnie, bym przyszedł do nich, spędzić czas, pograć w ping ponga, a ja się godzę, choć w ogóle nie chcę spędzać z nimi czasu, ani na ten sport nie mam ochoty i gram rolę zainteresowanego, i że miło spędzam czas. Albo prosi, pomóż mi przy mojej chorej bliskiej osobie, ją wykąpać i położyć spać. A ja się godzę, choć się boję i zmuszam. Pewnie to gorszy kogoś, taka nieczułość, psychopatia, ale ja nie chcę oszukiwać siebie ani innych. Ale oszukuję, otoczenie pieje, że jestem taki dobry. A podobno biada gdy was chwalą.

I wydaje mi się, że zawsze, gdy z przymusu (czy to przymus pójścia do pracy, bo kto nie chce pracować ten niech nie je --> a ja do dziś nie umiem stwierdzić, czy nie chcę pracować, czy raczej nie mogę pracować – a nie mówię o czynnościach, które NIE dają pieniędzy, chleba, tylko mówię o tej pracy ku zarabianiu pieniędzy, co jest też uwikłane w bycie przedsiębiorcą, albo bycie u pracodawcy --> posiadanie takiej możliwości w ogóle (i to nie na czarno chyba?) – bo tego dotyczy słowo o całym jedzeniu od św. Pawła, bo jedzenie jest kupowane, jest z pracy – a jałmużna „jest tylko dla tych” co nie mogą pracować – choć nie wiem czy wg Pana Boga ona się należy tym co nie mogą pracować --> ale cofam to ostatnie, bo tu chyba sprawiedliwość Miłości nakazuje naturalnie, że osoba nie mogąca pracować otrzyma z serca chrześcijanina darmową pomoc i jedzenie i opiekę – i może mówienie że się ta jałmużna NALEŻY jest niewłaściwe, ale kto prawdziwie kocha ten da jałmużnę osobie nie mogącej pracować, wytwarzać, zarabiać) --- przepraszam za tę dygresję od tematu w nawiasie. Kontynuując… i wydaje mi się, że zawsze gdy z przymusu dobrego uczynku (godzę się na coś nie-asertywnie i wykonuję to w lęku i niechęci) – to wydaje mi się, że działa wtedy cały czas na mnie słowo, że:

„I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.” – 1 Koryntian 13,3.

Tak właśnie się czuję przy każdej interakcji z człowiekiem drugim. Że gram rolę. Zmuszam się, i jakby wystawiam tym symbolicznie ciało na spalenie, ale miłości nie mam i to jest bez sensu.

Nie wiem czy metodą byłoby oddalić się całkowicie od świata i ludzi byle już nie mieć interakcji i nie zmuszać się i nie ulegać nie-asertywnie wszystkiemu w niechęci (ale mnie na to nie stać i boję się bezdomności a do zakonu się nie nadaję chyba), czy może nie uciekać i dalej zmuszać się do wszystkiego i ulegać wbrew sobie, mimo że to nie jest miłość, ale z nadzieją, że to mnie wyszkoli i spokornieję i wyzdrowieję z tego egoizmu (niby choroby) i przyjmę dar miłości? Że taka jest do tego daru droga --> czynienie dobra w strachu i nienawiści i złości, bez miłości, z nakazu - by posiąść miłość, aby, aby, aby… czynić znów to samo dobro… ale już w wolności i z miłością, z Mocą? Jak gdyby wyszkolić się w tym darze, przez bycie takim niewolnikiem - najpierw?

A może właśnie uciec i nie iść pomóc w kąpieli, nie kontaktować się, skoro to wszystko w niewoli i z przymusu i w strachu, aby nie patrzyli krzywo (a tylko mnie chwalą żem taki anioł i jest potępienie i kłamstwo przez to, i ciało na spalenie i na nic to)? Może uciec symbolicznie na jakąś „pustynię/pustelnię”, by, by, by otrzymać jak w Matrix’sie serce nowe - nagle/na raz - i stać się nowym człowiekiem? Może takie coś było by lepsze dla mnie i dla innych?

W prawdzie działa to słowo, że nic z tego że ciało wystawiam na spalenie a miłości nie mam, ale może członek tamtej rodziny jest wykąpany i położony spać i jego rodzina się cieszy – a gdybym nie poszedł go wykąpać to byłby niewykąpany, bo on nie chodzi, a tak jakoś pomogłem – myślę sobie. Ale czy taka pomoc z niechęcią ma jakąś korzyść dla mnie? Jak mówi słowo nic nie zyskuję i na nic to jeśli nie mam miłości. No ale ten chory jest wykąpany i śpi – może jedynie dla niego jest dobrze. Ale czy Prawda bez Miłości ma jakąś wartość? Czy gdzieś głęboko i duchowo rzeczywiście taki przymusowy czyn coś dobrego zrobił tej osobie? Nie wiem. Pismo mówi, że jeśli miłości nie mam i nawet wystawiam ciało na spalenie i inne rzeczy heroiczne robię to i tak jestem niczym i żadna korzyść – jeśli jest to bez miłości.

Podsumowując: Więc nie rozumiem co robić, czy uciec na pustynię i czekać? Czekać czynnie, w sensie modlić się nieustannie modlitwą serca, Jezusową i mało jeść i szukać cały czas Boga jak Maria, a nie być już Martą - w ogóle - bo to bez sensu, bo nie nadaję się do życia, życia z ludźmi w ogóle i do pracy? Czekać na „nagły dar nowego człowieka” niby w Matrix’sie, i wrócić nowy z „pustyni” gotowy do życia z ludźmi i do pełnienia dobrych uczynków nie dla biznesu i nie z przymusu, nie ze strachu - że jeśli się postawię, odmówię, to powiedzą, że jestem zły (choć i tak jestem) - ale pełnienia ich, bo jest to Życie i Radość, przez nową naturę i naturalną chęć – przez Miłość, i tak wypełniać prawo? Czy może dalej zmuszać się i ulegać i nie uciekać nigdzie i czynić różne rzeczy i pracować i modlić się, bo całe to cierpienie zmuszania się jest właśnie potrzebne bym spokorniał i zobaczył swoją grzeszność i słabość, że jestem proch i dzięki temu cierpieniu i ujrzeniu tej mojej nędzy w końcu otworzę się na przyjęcie Ducha Świętego – bo jak walczący z Bogiem Jakub w końcu przyznam Bogu rację, że jestem bezsilny i Bóg „zwichnie mi biodro i da nowe imię”? Że może taka metoda? Przyznam, że poznaję swoją bezradność bardziej odkąd poszedłem do pracy zarobkowej, mimo że jestem do niej całkowicie niezdolny.

PS: Trochę trudne i wywołujące we mnie złość są dla mnie też słowa: „nie spodziewali się nagrody za prawość” – Mądrości 2,22b. Jak spodziewać się nagrody za te wszystkie trudy mojego zmuszania się i robienia dobra mimo wielkiej niechęci, jeśli słyszę, że spalając tak ciało – mówiąc symbolicznie – jestem i tak niczym i nic nie zyskuję, bo nie mam miłości. Ten aspekt „spodziewania się nagrody”, jest jak gdyby anulowany przez to, że słyszę, że nic nie zyskuję bo nie mam miłości, mimo że wykonuję prawość dobrego uczynku --> ale uczynku wykonanego z przymusu, bez miłości, w niewoli.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.wieszowanet.pl)
Data:   2019-05-20 20:47

Coś mi się widzi, że utożsamiasz miłość z przyjemnym uczuciem, z jakąś wzniosłą myślą. Matrixa nie znam, ale w innym filmie jest takie zdanie o ludzkiej miłości: "miłość to tylko miłość". Codzienne obowiązki wypełnia się z miłości - tak? Służy się bliźnim. Ale to nie znaczy, że zawsze się ma ochotę prać, sprzątać, gotować, w pracy obsługiwać klientów, uczyć dzieci, leczyć chorych, naprawiać pralki itd.
Po drugie, zbyt dosłownie, jednostronnie odczytujesz teksty biblijne i wychodzi na to, że zamiast być źródłem życia, motorem do rozwoju, są dla Ciebie ciężarem i oskarżeniem.
Jeśli modlę się i nic nie uczuję, jest we mnie wielka pustka, to może tym większa zasługa? Bo kocham za darmo, a nie za miłe odczucia związane z byciem przy Bogu? Serce - którym wg Ciebie jesteś daleko - to w Biblii wnętrze, sumienie, a nie emocje. Serce człowieka myśli, podejmuje decyzje. Więc jeśli świadomie i dobrowolnie, z dobrą intencją (tzn. z intencją spotkania Boga) idziesz na mszę, to jesteś sercem przy Bogu.
Pustynia - nie, już pisałam.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data:   2019-05-21 00:49

"A druga droga, metoda, aby modlić się tylko modlitwą Jezusową, serca, mało jeść i nie kontaktować z ludźmi lub ograniczyć to do minimum, nie czynić tylko zła, a czynienie dobra zostawić na czas aż przyjdzie Moc, może odejść z tej pracy zarobkowej, a to wszystko po to, aby przez taką drogę - otworzyć się na przyjęcie Pana Boga i wtedy wrócić do Życia z ludźmi i do pracy zarobkowej, i z Mocą, przez Miłość czynić dobro wtedy."

Stanowczo nie.
To jest coś na kształt transakcji i przewalenia odpowiedzialności na Pana Boga. Odejście od ludzi z założeniem, że w zamian za ascezę Pan Bóg Cię wyposaży i do ludzi wrócisz, ale inny. Nie wiem, czy Pan Bóg Cię wyposaży w ciągu najbliższych 50 lat zgodnie z Twoim zamówieniem na jakąś wyidealizowaną miłość. Miłości uczymy się, czyniąc dobro.
Ucieczka asertywności nie uczy.
Rzucanie pracy, by czekać na cud, też nie jest dobrym pomysłem.

I porzuć tę zawikłaną pseudobiblijno//matriksową styllistykę, która tylko mąci obraz. Tobie i innym. Chłosta niewoli prawa? Co to znaczy? Nie, nie chcę wiedzieć.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-05-21 17:34

Przyszło mi takie światło (rozwiązanie), w postaci pytania do Pana Boga i postanowienie podjęcia takiego nastawienia na to wszystko: „Panie Boże, a Ty co chcesz abym wybrał, co mam robić, jakie jest moje powołanie? Czy dalej chodzić do wspólnoty neokatechumenalnej, czy dalej chodzić do pracy zarobkowej? Jakie czyny mam podjąć, jakie czyny mam podjąć, aby było możliwe moje „Tak” Tobie i wpuszczenie Ciebie do mojego serca, i powrót do pierwotnej miłości? Co ma się do tego przyczynić Panie Boże, jakie moje czyny? Panie Jezu, Panie Boże powiedz.”.

Z tym będę przychodził do Pana Jezusa na modlitwie. To mnie trochę uspokoiło. Jednocześnie dalej będę w tym wszystkim w życiu i toczy się ono dalej tak jak było. Dziękuję za wasze odpowiedzi. To słowo: „Miłości uczymy się, czyniąc dobro.” – porusza mnie i przemawia, bo podobne miałem spostrzeżenie na początku listu ostatniego, pisząc: „…miłość*. Czy należy się w niej szkolić? Czy tak jest z darami? Że ma się je w małym stopniu, a z praktyką jakby dar staje się pełniej przyjęty?”.

Proszę jeszcze na koniec kogoś o modlitwę, akt strzelisty, prośbę do Pana Boga o Łaskę dla mnie uzdrowienia mnie z samego tylko pociągu homoseksualnego do tej samej płci –abym chciał tego uzdrowienia, bo wiem że jest ono wtedy możliwe.

Bóg zapłać.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data:   2019-05-21 19:39

Tak, dar należy rozwijać. Co więcej, dar zaniedbany, nierozwijany, nieużywany łatwo znika albo karleje.
Pomodle się za Ciebie.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.wieszowanet.pl)
Data:   2019-05-21 21:01

Człowiek od początku (czyli zob. Rdz 1-2) jest powołany do relacji z Bogiem i ludźmi oraz do pracy. Nad tymi rzeczami to się nie ma co zastanawiać i pytać.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: refleksja (---.centertel.pl)
Data:   2019-05-22 00:37

Nie pracuję od wielu lat, bo gdzie sie nie znajde w jakiejś pracy, to płaczę (stres mnie wykańcza). Jestem na utrzymaniu rodziców. Nie uważam, że Bóg mnie z tego powodu nie kocha, albo zabrania mi jeść. On wie, że jestem wrażliwa, słaba. Każda myśl o pracy napełnia mnie lękiem. Tak, czy tak, staram się szukać (na ile mi lek i zniechęcenie pozwala), prosząc jednocześnie Boga o pracę, która nie będzie stresująca i w której będę szczęśliwa. Cały czas też wiem, że Bóg mnie bardzo kocha i wspiera. Jest pełen współczucia i miłości.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.wieszowanet.pl)
Data:   2019-05-22 17:00

Michale, trochę nie rozumiem - chodzisz na terapię, a nie potrafisz się otworzyć przed drugim człowiekiem (czyli mieć kierownika duchowego). To na tej terapii nic nie mówisz?

Jeśli osoba jest chora, to to jest jej praca. Jeśli kobieta jako żona i matka zajmuje się domem i dziećmi, to jej praca. Nigdzie nie ma zezwolenia na bezczynność, bo człowiek jest stworzony do działania. Nigdy nie było pomysłu na raj pt. dolce far niente przez całe życie. Osoba, która nie radzi sobie ze stresem, idzie na warsztaty, terapię. Tak jak Hanna pisała o miłości i jej uczeniu się, to analogicznie z innymi umiejętnościami. Nie zdobywa się ich ucieczką od obowiązków, uciekaniem w pobożność.
Można poczytać encyklikę Jana Pawła II o pracy Laborem exercens. Jest mowa o jej sensie i trudzie.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: refleksja (---.centertel.pl)
Data:   2019-05-22 21:00

Tak - Bóg jest dobry, kochający i czuły... tego jestem pewna i o to jestem spokojna. Tej pewności i spokoju Tobie Michale życzę - i powierzam Bogu prośbę o to dla Ciebie...

Jeśli lekarz mówił, ze jesteś całkowicie niezdolny do pracy, to znaczy, że jesteś. Nie nam podważać diagnozy lekarskie. To, ze pracujesz mimo tej diagnozy, to wynik przymusów wynikających z choroby, a nie z realnej zdolności do pracy.

Zbawienia nie osiąga się przez aktywizm, ale przez miłość. Przede wszystkim Jego miłość. Ona nas zbawia sama w sobie. I ona nas prosi: "miłujcie się wzajemnie". Miłość to pragnienie dobra drugiej osoby - mogą, ale nie muszą miłości towarzyszyć uczucia. Uczynki nas nie zbawią. Ale uczynki są naturalną konsekwencja miłości. Uczynkiem miłości może być samo ofiarowanie w modlitwie cierpień związanych z Twoją chorobą - za Twoją rodzinę, za innych cierpiących. Pragniesz dobra drugiego i w tym celu prosisz o to dobro Pana Boga, a czasem komuś wprost pomożesz, jak znajdziesz więcej w sobie sił i to pragnienie dobra będzie cię po temu skłaniać (pamiętaj - tylko pragnienie dobra, nie przymus wewnętrzny). Pragnienie dobra tez nie musi wcale być związane z uczuciem, może być ono zwykłym stwierdzeniem: "Biedny... dobrze żeby nie cierpiał, więc pomodlę się za niego/pomogę mu". I modlitwa - "Panie Boże, przytul tego biednego... do swojego serca". Czasem jakaś drobna pomoc, która sprawi, ze on nie będzie już tak cierpiący. Małe kroczki. Ale cały czas w miłości = w pewności, że Bóg mnie kocha i tak bardzo się cieszy, kiedy uda mi się z miłości komuś pomóc.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.wieszowanet.pl)
Data:   2019-05-23 21:45

"Jeśli lekarz mówił, ze jesteś całkowicie niezdolny do pracy, to znaczy, że jesteś."
Musi być człowiek zdolny do pracy, jeśli lekarz wypisał papiery. Michał pisze, że jest niezdolny - czyja to opinia? Własna czy specjalisty? Co mówi lekarz i czy wie wszystko o Twoich trudnościach?
Często się człowiek może czuć niezdolny czy niemający już siły do swojej pracy. Ale to coś całkiem innego niż stwierdzona niezdolność z powodu choroby czy niepełnosprawności. Znam osoby naprawdę umęczone (nie chcę szczegółów podawać, ale nie mam na myśli zmęczenia fizycznego, które można odespać), ale pracują, bo muszą się utrzymać nie mając już rodziców i nie mając męża.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-05-24 19:17

„Musi być człowiek zdolny do pracy, jeśli lekarz wypisał papiery.” – lekarz „wypisuje papiery” o tym, że „człowiek jest całkowicie nie-zdolny do pracy”, a nie że jest zdolny do pracy. Z orzeczeniem o całkowitej niezdolności do pracy, też można pracować. Orzeczenie i tak nie znaczyło nic dla mnie gdy podejmowałem pracę, bo chodziło o prześladowanie, że ja mogę pracować w tym stanie, ale że może nie chcę – że tak Bóg i inni mnie prześladują. Bóg, że jem i pójdę gdzie zgrzytanie zębów jako sługa leniwy i tchórzliwy co zakopuje talent, a inni, że weź się w garść bo będziesz bezdomny kiedyś.

Zatrudniłem się w pracy mając orzeczenie z ZUS o całkowitej niezdolności do pracy, z rentą socjalną. W dalszej części pierwszego listu użyłem tego wyrażenia „całkowita”, być może nie zauważyłaś – ale fakt że na początku listu użyłem po prostu słowa niezdolny. Niestety nie da się wszystkiego łatwo opisać słowami i mam doświadczenie, że trudno jest by ktoś mnie zrozumiał – a nie jestem w stanie „siebie spisać” całkowicie. Zatrudniłem się ponad dwa lata temu, mając to orzeczenie z ZUS i rentę socjalną (od 2010 roku). Wtedy w 2010 trafiłem do szpitala psychiatrycznego z psychozą i diagnozą schizofrenii, później osobowości anankastycznej. Są podejrzenia o syndrom aspergera. Ale już od 16 roku życia źle było ze mną, ale myślałem że tak musi być i nic nie leczyłem. Właściwie od dziecka jestem jakiś inny. Później wyrobiłem sobie też orzeczenie z Andersa o stopniu niepełnosprawności. I mam stopień II. Lekarz psychiatra i psycholog, a propos rozmów ze mną, zalecali mi szukanie pracy i pójście do niej – ale głównie ze względu na to co im mówiłem –-> bo mówiłem im, że uważam że kradnę pobierając rentę, że jestem pasożytem rodziców i darmozjadem, że Bóg mnie prześladuje i mówi, że mój powód nie pracowania ---- (czyli że się boję, że z tymi natręctwami i nie-asertywnością i lękiem [i że homo ktoś zauważy i moją wrażliwość – lęk przeraźliwy wyśmiania przy rozmowach w gronie prawdziwych mężczyzn typu: „które dupsko wyrywasz, patrz dobre dupy idą” – i strach, że moje udawanie będzie nieprzekonywujące i spostrzegą], i z tym brakiem miłości się ukatrupię w pracy –-> co już trwa mocno od wielu miesięcy – bo czuję się wykorzystywany i nie umiem się bronić asertywnie, a mój perfekcjonizm anankastyczny podoba się w pracy i pieją i chcą mnie mianować na asystenta brygadzisty – DOWCIP SZATANA) ---- że ten powód nie pracowania (co podałem – który można by podsumować słowem lęk, brak umiejętności, strach wysiłku z chorobą), to pryszcz dla Pana Boga i mówi on, podobnie jak inni ludzie –> leniu i tchórzu weź się „Chłopie/Człowieku” w garść. I przy większości rozmów z lekarzem był poruszany temat bym szukał pracy, a jak mówiłem, że nie dam rady, to tak jak „Pan Bóg” mówili bym przełamał lęk. Ale poruszali ten temat bym szukał pracy, głównie dlatego, bo ja ciągle na rozmowach ten temat poruszałem, bo prześladował mnie o to lęk.

Ja też refleksjo mam ochotę płakać i uciec. Ale jestem nie-asertywny i tłumię to w sobie, i tak jak kiedyś bałem się pójść do pracy (i dobrze przewidziałem to piekło w niej), tak teraz boję się z niej odejść. Raz że pojawił się strach o przyszłą bezdomność – jak rodziców zabraknie. A raz, że dalej Pan Bóg i niektórzy ludzie czyhają i mówią z sarkazmem: odwagi chłopie (boli mnie wtedy i złości to słowo chłopie, albo człowieku).

I mając orzeczenie o całkowitej niezdolności do pracy, lekarz może proponować pójście do pracy, bo z takim orzeczeniem też można pracować.

Nie wiem jak dalej to wytrzymam. Można straszyć się bezdomnością i tym, że „co ty chłopie robisz, odejść chcesz z pracy, a co z emeryturą, a co jak rodziców ci zabraknie, z czego się utrzymasz, musisz się utrzymać”! Nie wiem. Czuję się w jakimś potrzasku. Ta nie-asertywność, brak miłości. Wszyscy cały czas chwalą mnie, pieją. Latam za szczegółami, wszystko cały czas poprawiam i sprzątam i robię też za innych. A ja umieram. Nawet psycholog zachwycony jest jakie to ja sukcesy mam – próbuję mu mówić o moim cierpieniu, ale on jakby tego nie słyszy. Z lekarzami mam rozmowy raz na miesiąc/dwa miesiące. Z psychiatrą recepta i maksymalnie 10 minut rozmowy. A z psychologiem 45 minut rozmowy. Wszyscy widzą tylko wierzchołek góry lodowej, bardzo piękny i perfekcyjny, ale wewnątrz jest śmierć i piekło – o którym nikt nie wie, albo nie chce go ujrzeć. Mam odczucia - po doświadczeniu tej pracy, tego jaka jest atmosfera, jakie są kombinacje i jaki jest trud cały - że świat pracy i pieniądza to jest jakiś Egipt albo Babilon. Albo ja to tak odbieram przez te moje trudności. Może jestem całkowicie niezdolny do pracy w Egipcie.

Nie wiem co dalej robić. Miałem już nie pisać tutaj. Miałem już nigdy nie pisać nigdzie. Wszystko sprowadza się do pytania, kto może pracować, a kto nie chce pracować. Czy w tym stanie choroby mogę pracować, czy nie chcę pracować? Czy banie się, strach, tchórzostwo, nie-miłość, nie-asertywność, natręctwa, trudy pracy z „chorobą” – to powód niemożności pracowania? Czy może jest to żaden powód – a mówi on tylko, że jestem tchórzem i nie chcę pracować?

Refleksjo, ja powoli zaczynam ufać, że Pan Bóg jest dobry i kocha mnie. Ale wydaje mi się, że on się spieszy, i pospiesza mnie i wymaga, że jest tym „człowiekiem twardym”, jak sam o sobie mówi w przypowieści o talentach. I że ma duże wymagania i jest właśnie twardy i nieczuły i wymaga, jak srogi ojciec dla syna, a ja nie daję rady, a on dalej twardy i wymaga. I że nie pomoże mi i będzie wymagał tego zarabiania na własny chleb ode mnie całe życie, abym jadł legalnie. Bo mówi, że mogę w tym stanie pracować, a to że się boję, to mówi żem tchórz i że jest to tylko nie-chcenie pracowania. Może kiedyś pomoże mi być zdolnym do tego i odważnym i uzdrowi z choroby. Ale chciałbym nie spieszyć się i nie czuć tej presji. I ten strach przed bezdomnością, że kiedyś jak rodziców nie będzie to stracę dom, mieszkanie. Bo jak długo miałbym być bez pracy? Rozmowy z lekarzami na nic. Miałbym liczyć na to, że znajdę pracę (tak jak Ty byś chciała i ja też), gdzie będzie bez stresu i będę szczęśliwy? Bardzo bym tego chciał też.

Czegoś mnie nauczyła ta praca przez te dwa lata ostatnie. A jest to moja pierwsza w życiu praca zarobkowa, podjęta gdy miałem 32 lata. Ale podjęta z przymusu, z powodu lęku. Nie z powodu braku pieniędzy (własnych nie miałem, chodziło o bycie pasożytem innych). Ale już nie daję rady. Czy odejść, czy mam na to odwagę? Czy tak będzie dobrze? Czy znów uruchomią się obsesje, że mogę pracować, a nie chcę i kradnę jedząc i że jestem pasożytem (a żebrać tak może tylko ktoś kto nie może pracować a nie ktoś kto nie chce pracować --> wiem, że do niemożności pracowania i możności żebrania zalicza się to że kogoś nie chcą przyjąć do pracy, ale ja nawet bałem się jej szukać)? Że moje banie się (w moim całym opisanym stanie) to tylko nie-chcenie, a nie nie-możenie? A bezdomność? A gniew Pana Boga? A słowa innych, ich presja?

Bo nie wiem, czy aby powrócić do Pana Boga, do pierwotnej Miłości, to Pan Bóg chce abym dalej męczył się w tej pracy, i tak jakoś trenował się w pokorze i uznawaniu się za bezsilnego grzesznika i uczył się asertywności i cierpliwości i uczył się relacji z ludźmi i Miłości, i zdrowiał z pociągu homoseksualnego, i z całej choroby i bym stawał się prawdziwym człowiekiem i mężczyzną prawdziwym – przez takie właśnie czyny? I może kiedyś mam dojrzeć przez to wszystko do podjęcia decyzji odważnej i pójścia do dyrektora firmy i powiedzenia z Miłością i asertywnością, że coś jest dla mnie za trudne (bez łamiącego się głosu i złości), albo że podejmuję decyzję o rezygnacji i dziękuję, tak szczerze – w wolności? Tak jak pisałaś refleksjo, że nie w niewoli, nie w przymusie wewnętrznym. Zaplątałem się w tym wszystkim. Wszystko przez ten mój stan. Nie wiem co mam zrobić.

Nikt nie podejmie za mnie decyzji, muszę dojrzeć do decyzji i czynów. Muszę się tego dowiedzieć od Pana Boga. Jakoś na modlitwie, na uczeniu się relacji z Nim. Jest tylko ciężko bardzo w tej chorobie i pracy zarobkowej. Muszę mieć właściwy obraz Pana Boga, poznać Go, poznać siebie, spokornieć, przyjąć Ducha Świętego, Miłość. Może ma to stać się możliwe przez te czyny co teraz podejmuję. A może przez inne. Nie wiem. Bo i tak prawo o pracowaniu i cały porządek pracy i jedzenia, i tak można wypełnić tylko w wolności i w Miłości, i z pomocą Ducha Świętego wypełnia się to prawo całe w miłości. Z Pomocą Ducha Świętego, którego ja raczej nie mam wewnątrz – mam nadzieję, że tylko na razie Go nie mam – ale że kiedyś Go przyjmę.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.wieszowanet.pl)
Data:   2019-05-24 20:44

Lekarz medycyny pracy wypisuje zdolność do pracy na danym stanowisku - każdy pracownik musi takie coś mieć, inaczej nie można legalnie pracować. To miałam na myśli. Orzeczenie ZUS-u to inna rzecz.
Jesteś naprawdę w trudnej sytuacji. Podejrzewam, że nie jesteś w stanie całkowicie samodzielnie ocenić, czy się nadajesz do pracy czy nie. Każdemu człowiekowi trudno dostrzec swoje wszystkie motywacje, zrozumieć do końca siebie, a co dopiero osobie chorej. Współczuję Ci, Michale, i życzę, żebyś uzyskał zrozumienie u lekarza i psychologa.
Tak jest, że niektóre miejsca pracy są chore i tym trudniej tam pracować, a dla niektórych to może być nie do wytrzymania. Jednak nie sądzę, by istniała praca bezstresowa - bo życie w ogóle nie jest pozbawione tego elementu. Zawsze będą jakieś błędy, konflikty z ludźmi i wcale nie muszą wynikać ze złej woli, po prostu nie jesteśmy idealni i też jesteśmy różni, więc napięcia między ludźmi będą.
Napisałeś: "Czuję się w jakimś potrzasku. Ta nie-asertywność, brak miłości. Wszyscy cały czas chwalą mnie, pieją. Latam za szczegółami, wszystko cały czas poprawiam i sprzątam i robię też za innych."
Poczucie bycia w potrzasku rozumiem. Reszta mnie zastanawia - czy to raczej nie jest kwestia Twoich zaburzeń? A Ty się oskarżasz o brak miłości. Może to wcale nie o to chodzi. Tak strzelam, bo wiadomo, że to tylko jakiś mały wycinek i specjalistą nie jestem.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: refleksja (---.centertel.pl)
Data:   2019-05-24 22:11

Pytałam kiedys kapłana o przypowiesc o talentach... okazuje sie, ze jest ona przypowiescia o milosci wlasnie. Talent = milosc. Jeden dostaje w zyciu więcej milosci, inny mniej - jak to w zyciu. Ten co dostaje jej mniej, od tego też wymaga sie mniej. Nie musi on pomnożyć milosci do symbolicznej ilosci 10 talentow, jak ten, co dostal jej najwięcej - wystarczy, ze po powrocie Pana bedzie miał dwa. Zly sluga nie uwierzyl w milosc. Uważał Pana za czlowieka twardego, niekochającego; zamnknął milosc w ziemi i nie chciał jej mnożyć - a przecież nie wymagano od niego cudow i cięzkich udręczeń, tylko drobiazgow malutkich.

Co do niejedzenia, to martwi mnie, ze jeszcze ciągle się tym męczysz. Przecież Ci juz kiedys pisałam, ze w Biblii trzeba patrzec na kontekst, aby prawidłowo rozumieć treść. Do kogo pisał sw. Paweł? Nie do ludzi chorych i znękanych i bojących się zycia, ale do pewnych siebie, ktorym bylo wygodnie czekać na paruzję, nic nie robiąc. List do Ali, nie jest listem do Oli. A Ty czytasz Biblię, jakby cała była do Ciebie, nie patrząc w szczególy, czy to rzeczywiście o Ciebie chodzi.

Bardzo Cie pozdrawiam... Niech Bóg Cię błogosławi.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-05-25 15:34

Dziękuję. Za Wasze odpowiedzi, modlitwę i dobre słowa – i pomoc, bo ona jest, wierzę i mam nadzieję z Woli Pana Boga – że Pan Bóg chciał abym tak z niej skorzystał, przez te listy. Miałem odpisać, że Pan Bóg właśnie potwierdza słowa tamtego sługi i przyznaje mu rację, że jest właśnie „człowiekiem twardym” – w sensie że dobrze ten sługa spostrzegł o Panu Bogu, że taki On jest – ale zajrzałem do słowa i zdumiałem się, że w ogóle nie ma tam takich słów. Pan Bóg w ogóle nie potwierdza - tak jak mi się wydawało - że taki właśnie twardy jest, i że niby mówi: „…wiedziałeś że jestem człowiek twardy…” – nie ma tam takich słów.

Dziękuję jeszcze raz wszystkim. Mam nadzieję, że już więcej nie będę pisał w internecie, bo co jakiś czas powracam. A mam nadzieję, że powrócę dopiero i tylko (jeśli Pan Bóg będzie chciał zgodnie z Jego Wolą) ze świadectwem uratowania mnie przez Pana Boga i uzdrowienia i już nie będę wspominał tego… Jeśli wrócę z listem, to mam nadzieje, że zgodnie z Wolą Pana Boga, że będzie to pożyteczne dla mnie, jak to pisanie tu z Wami.

Z Panem Bogiem.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Asia (---.dynamic.gprs.plus.pl)
Data:   2019-05-25 16:41

"A Ty czytasz Biblię, jakby cała była do Ciebie" - bo tak właśnie jest. Ona jest listem Pana Boga napisanym do każdego z nas. I czytając ten list trzeba się zastanowić, w jaki sposób te słowa mnie dotyczą. Teraz, w tym okresie życia. Bo w innym, za jakiś czas mogą mnie dotyczyć inaczej. Co przez dane słowa, dany fragment Bóg w danej chwili chce mi powiedzieć. I nie patrzeć powierzchownie, ale starać się wsłuchać w te słowa. Jakby wejść głębiej. Czytać nie patrząc w szczegóły nie jest dobrym podejściem, bo w Biblii każdy szczegół jest ważny, każdy ma znaczenie. I dla każdego może trochę inaczej brzmieć. Mieć jakby inną melodię. Każdy może go trochę inaczej odczytać, usłyszeć. I możliwe, że w danym czasie tak, a za jakiś czas zupełnie inaczej. Ale traktować Pismo św. tylko tak częściowo, że niby nie całe mnie dotyczy, nie wszystko, też nie jest właściwe. Bo to jest list napisany do każdego z nas. Tylko nie każdego w taki sam sposób dotyczy. Każdy powinien sam, osobiście, albo z pomocą kogoś drugiego, starać się zrozumieć, w jaki sposób dane słowa, w danym czasie go dotyczą. Co Pan Bóg chce mu przez to powiedzieć.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: refleksja (---.centertel.pl)
Data:   2019-05-25 18:36

Naprawdę, Asiu? A fragment, gdzie Bóg mówi do węża: "wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a Niewiastę" (Rdz 3,15) też jest Słowem do każdego z nas? To między każdego z nas, a Niewiastę Bóg wprowadza nieprzyjaźń? Bez uwzględnienia kontekstu, do kogo jest to Słowo (tu - do szatana; a u św. Pawła - do zwolenników szybkiej paruzji, którzy porzucili prace, choc wczesniej nie sprawiala im ona trudnosci) czytanie Biblii może prowadzić do radykalnych błędów... i niezasłużonych cierpień. Albo Słowo: "Ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec" (J 10,26) jest może Słowem do osoby, ktora żyje zyciem sakramentalnym i - na miarę swoich sił - kocha Boga i ludzi? "Nie jesteś z moich owiec" - mówi Bóg do takiej osoby... czy tak? Pomyśl...

Słowo Boże rozumiane całościowo; jako Biblia - owszem - jest listem do każdego z nas. Ale Słowo - fragment (np. tzw. "czytanie dnia" na Mszy Swietej) może być listem do nas, ale nie musi nim być w danym momencie. Masz rację w tym, że nie musi być nim w jakimś okresie życia, ale w innym już będzie. Człowiek podejmuje bowiem różne wybory. Może być wiele lat wierny, a potem nagle zwrócić się ku złemu. I odwrotnie: może wiele lat grzeszyć, a potem się nawrócić. To, co w danym momencie jest listem do nas w Słowie Bożym, zmienia się w czasie - wraz z nami. Bo Słowo Boże jest żywe.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Asia (---.dynamic.gprs.plus.pl)
Data:   2019-05-25 21:52

Chyba mnie nie zrozumiałaś. Odpowiadając na twoje pytanie - tak, może cię to zdziwi albo zaskoczy, ale tak, ten fragment też jest Słowem skierowanym do każdego z nas. Jak najbardziej. Tylko nie można go rozumieć w taki sposób jak napisałaś. "Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę". To słowa wypowiedziane do węża. Ale Słowo jako fragment jest skierowane do nas. Do każdego z nas. Nie można powiedzieć, że w Biblii Bóg mówi do szatana. Mówi do nas. Do każdego z nas. Cytuje tylko, przytacza w tym liście słowa, które w tym przypadku powiedział do węża. Ale list jest skierowany do nas. Słowa powiedziane do węża. A wąż oznacza szatana. I trudno, żeby utożsamiać się tutaj z szatanem. Nie można przyjmować, że jeśli Bóg używa słowa "ciebie", to znaczy, że to oznacza mnie, człowieka. "(...) między ciebie a niewiastę". Ciebie, czyli węża-szatana a niewiastę, czyli Ewę. Kolejne słowa są takie - "pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej". I my właśnie jesteśmy jej potomstwem - Ewy. Każdy z nas. Ona jest naszą pramamą. I ta nieprzyjaźń jest pomiędzy szatanem a każdym z nas - jako jej potomstwem.

Czy ten drugi fragment, który przytoczyłaś jest skierowany do takiej osoby? Na pewno nie w bezpośredni sposób. "Ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec". Bóg na pewno nie mówi do takiej osoby w taki sposób jak napisałaś. "Nie jesteś z moich owiec" - nie, absolutnie nie. Ale jeśli taką osobę w danym momencie, okresie, czasie zatrzymał taki fragment, jeśli to właśnie zdanie jakoś tak szczególnie mocno zwróciło jej uwagę np. słuchając Ewangelii w czasie Mszy św. albo czytając ją w domu, to może właśnie Bóg chce jej przez ten fragment coś powiedzieć, na coś zwrócić uwagę. Nie w tym sensie, że nie jest Jego owieczką. Tylko może np. w jej otoczeniu, rodzinie, sąsiedztwie, w pracy, w szkole są osoby takie właśnie niewierzące, żyjące z dala od Niego i może On chce, żeby ona Mu je przyprowadziła na modlitwie. Żeby je dostrzegła obok siebie. Żeby ich nie przekreślała. Albo może jeszcze inaczej. Sam początek tego zdania - "Ale wy nie wierzycie". Jeśli to ją właśnie zatrzyma, to może powinna się zastanowić czy ona tak prawdziwie wierzy Bogu. Czy słucha Jego głosu, Jego słów zawartych w Piśmie św. Czy wierzy w te słowa. Tak naprawdę wierzy. W Jego naukę. Jest Jego owieczką, ale czy naprawdę zawsze idzie za Jego głosem. Czy może czasem gdzieś nie ucieka. Czy może coś wydaje jej się nieprawdziwe. Może ma jakieś wątpliwości, które ja dręczą i On chce, żeby przyszła z tym do Niego, powiedziała Mu o nich. Nie wiem, to jest tylko takie przykładowe, możliwe "słyszenie" tego fragmentu. Na pewno Bóg nie mówi do takiej osoby - "Nie jesteś z moich owiec" Może jej np. powiedzieć przez ten fragment - "Jesteś Moją owieczką i bardzo cię kocham. Spróbuj Mi bardziej uwierzyć. Bardziej zaufać". Albo np. -" Nie zapominaj, że jesteś Moją owieczką"

A jeśli chodzi o te czytania w czasie Mszy św., o których wspomniałaś, to one są listem do nas. Właśnie w danym momencie. W danym dniu właśnie taki fragment, takie słowa Bóg kieruje do nas, tylko one nie każdego dotyczą w taki sam sposób. Nie każdego bezpośrednio. I słuchając trzeba się zastanowić, spróbować się zastanowić co Bóg przez to, przez dany fragment z danego dnia, dane czytanie czy Ewangelię, chce mi dzisiaj powiedzieć. Które słowa, zdanie dotyczą mnie najbardziej. Które mnie zatrzymują. Które jakby mnie dotykają. W których odnajduję w danej chwili siebie. Bo zwykle właśnie te słowa, które w danym momencie jakoś tak szczególnie zwracają naszą uwagę, są w tym momencie w taki szczególny sposób skierowane do nas. Że właśnie przez te słowa Bóg chce nam coś powiedzieć. Coś, co niekoniecznie od razu usłyszymy albo zrozumiemy. Ale to jest albo może być takie zaproszenie ze strony Boga do spotkania z Nim w tym fragmencie.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data:   2019-05-25 21:58

Biblia CAŁA jest do nas i dla nas.
A to, że opowiada o innych osobach, zawiera dialogi między osobami innymi niż my, tego nie zmienia. Po prostu, trzeba umieć mądrze czytać. Wlaśnie, pomyślmy, jak czytamy, słusznie zaznaczasz: uwzględnijmy kontekst. Dodam: i nie przekreślajmy fragmentów Biblii tylko dlatego, że w tekście jest niewygodny nam dialog między kimś a kimś, nie ze mną. To, że np. Bóg mówi do Mojżesza albo Chrystus do uczniów, jest słowem dla nas. Natchnionym.
Tak, fragment: gdzie Bóg mówi do węża: "wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a Niewiastę" (Rdz 3,15) też jest słowem do każdego z nas. Jak najbardziej. Pokazuje nam, każdemu z nas, pewną prawdę dla nas przeznaczoną, do nas zaadresowaną.
Ty zaś chyba masz na myśli podstawianie siebie w miejsce dowolnej postaci z Biblii. To rzeczywiście ryzykowna metoda.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.wieszowanet.pl)
Data:   2019-05-26 00:06

Jasne, że nie robimy takiej akomodacji, że do każdego bohatera biblijnego odnosimy siebie jeden do jeden. Szczególnie by to było nie na miejscu w odniesieniu do słów mówiących o Bogu. To chyba oczywiste. Co do innych osób - to przekazanie pewnych prawd. Biblia jest zarówno oknem, przez które widzimy zapisaną w niej historię biblijną, czyli tamtych ludzi z przeszłości i to jak Bóg wtedy działał, a także lustrem, w którym się mamy przeglądać.
Refleksjo, a takie słowa: "Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" są do Ciebie czy nie? Czy w takim razie jesteś Żydem, który uwierzył Jezusowi (zob. J 8,31)?
Obowiązek pracy wynika z Rdz 1-2, więc nie ma się co św. Pawłem zasłaniać, który zresztą sam pracował, choć wiedział, że mógłby żyć na koszt wspólnot, dla których działał. Zresztą, akurat listy są skierowane do konkretnych gmin i gdyby uznać, że tylko do nich, to jaki byłby ich powód włączenia do NT i czytania w Kościele powszechnym? Przecież nie jesteśmy mieszkańcami starożytnego Koryntu czy Rzymu. Są tak pewne uniwersalne prawdy akurat zastosowane do sytuacji. Czyli: uciekanie od pracy bez uzasadnionej przyczyny jest złe.
Paweł (lub jego uczeń) napisał: "Słyszymy bowiem, że niektَórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi "(2 Tes 3,11), a nie dlatego, że czekają na paruzję. Zasada jest ogólna.
Ks. prof. Michał Bednarz komentuje tak (seria Nowy komentarz biblijny):
"Wersety 11-12 określają chrześcijański stosunek do pracy. Ci, którzy nie chcą pracować, są obciążeniem i zagrożeniem dla społeczeństwa. Apostoł nie potępia tych, którzy jedzą nie pracując, lecz tych, którzy spożywają chleb kosztem innych, a sami próżnują, błędnie pojmując naukę o chwalebny przyjściu Chrystusa. Lenistwo jest kradzieżą. [...]
Dla oceny tych wersetów ważne jest, że Autor podejmuje tutaj następujące zagadnienia: 1) We wspólnocie znajdują się chrześcijanie, którzy nie chcą pracować. Nie podejmują konkretnego zawodu, aby zarabiać na chleb, lecz tracą bezużytecznie czas. Być może, chociaż nie jest to pewne, za taką postawą kryją się błędne motywy eschatologiczne, związane z paruzją. Słowa Apostoła są napomnieniem, aby chrześcijanie nie postępowali według jakiejś wyższej duchowości, która odwodzi ich od codziennych spraw ziemskich. 2) Autor zwraca uwagę na pracę i ocenia ją jako chrześcijańską cnotę i do niej zachęca. Według niego praca, nawet jeśli jest upokarzająca, odpowiada prawu Bożemu, które chrześcijanin powinien podjąć i zachować".
Przypowieści to specyficzny gatunek literacki i trzeba je właściwie interpretować. Czysta przypowieść ma jeden punkt porównania, reszta to ozdobniki, tło, do którego nie przypasowuje się treści duchowych. Czasem są przypowieści alegoryzujące, gdzie tych punktów będzie więcej, ale też nie znaczy, że wszystkie. Przypowieść o talentach jest w serii pouczeń o powtórnym przyjściu Chrystusa i sądzie, który wtedy się odbędzie. To Jezus sam o sobie mówi, że rozdaje te talenty. Obraz negatywnego wyroku sądowego jest tu surowy: ciemność, płacz i zgrzytanie zębów. W poprzedniej przypowieści o 10 pannach też nie ma zmiłuj dla tych, co oliwy nie miały. Jest to poważne ostrzeżenie dla nas. Bóg jest wymagający. Co to była za miłość, gdyby nie wymagał.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: refleksja (---.centertel.pl)
Data:   2019-05-26 01:21

Napisałam wcześniej, ze Słowo Boże rozumiane, jako fragment (np. "czytanie dnia" z Mszy):
"nie musi być nim (listem do nas) w jakimś momencie życia - ale w innym już będzie".

I tym samym popełniłam błąd niezamierzony (pisałam w pośpiechu).

Otóż, nie chodziło mi o to, że na pewno będzie tym listem, ale o to, że MOŻE nim się stać - bo człowiek sie zmienia i podejmuje różne wybory... Ale może być równie dobrze tak, że człowiek pozostanie w jakiejś kwestii stały przez całe życie i jakieś Słowo NIGDY nie będzie listem do niego. W jednej kwestii ktoś może być stały, w innej może się zmieniać... Rożnie może być. Ale zawsze Słowo podążać będzie za nami; i będzie podążać z Miłością, bo JEST Miłością - jest żywe i chce nas pocieszać lub ratować przed złem.

Jeśli jednak kogoś czytanie Biblii - zamiast pocieszać lub ratować - zabija i niszczy; to jest to sygnał, że wróg-szatan, bazując na naszych zranieniach, chce nas wystraszyć - a w następstwie zniechęcić do Boga i zatracić. Czasem też szatan próbuje zatracać człowieka odwrotną metodą - używa słow z Pisma Sw., aby wbić nas w pyche i pogarde dla innych (człowiek na podstawie Biblii widzi wady innych, a nie swoje; a siebie uważa za świętego). Ale to nie ten wątek.

Na koniec warto zauważyć, że już Jezus miał problem z szatanem atakującym słowami z Pisma Świętego (Mt 4,6 lub Łk 4, 9-11). Ale wyszedł z tego zwycięsko.

Asiu, z tym, co teraz napisałaś, zgadzam się w pełni. I tak też to sama zawsze rozumiałam... Ale zauważ, Michał czyta to inaczej - wszystko bierze do siebie - i to właśnie wszystko, co najgorsze. Stad moje skrajne przykłady o niewieście i "nie jesteście z moich owiec". A przy takim rozumieniu słowa "list", jak Michał odbiera Słowo, ja pozostaję przy zdaniu, ze nie każde Słowo jest listem akurat do nas.

Co do wypowiedzi Margaret, to odsyłam do linku:
https://stacja7.pl/twoja-biblia/pracuje-tez-je-biblia-o-pracy/

Chodzi zdecydowanie o ludzi, czekających na paruzję, choć wcześniej pracowali bez problemów.

Brak talentów = brak miłości. Wcale się nie dziwię, ze, gdy ktoś nie ma miłości, to z bólu płacze i zgrzyta zębami. Miłość jest źródlem radości i nadziei, a jej brak - wielkim cierpieniem. Dlatego na prawdę - chciejmy przyjmować miłość i ją dawać. W tym jesteśmy na obraz i podobieństwo Boże. Trójca Święta - jak tłumaczy teologia - jest nieustanną wymianą miłości między Osobami.

Jeszcze odnośnie ważnego dla interpretacji Biblii, zapytania do mnie: "czy w takim razie jesteś Żydem, który uwierzyl Jezusowi?"

Nie - bo adresat obojętny interpretacyjnie, taki jak: "żyd", "kobieta", nie ma szczególnego znaczenia w odczytywaniu Słowa Bożego.

Ale już "kobieta cudzołożna", czy "żyd - zwolennik obrzezania w gminie chrzescijańskiej", bądź "Tesaloniczanie", o których czytamy, ze czekali na paruzje i to ich pochłaniało (2 Tes 2,2) az do zaniechania przez nich pracy (2 Tes 3,11), co potwierdzają badacze historyczni listu do Tesaloniczan - tak. Taki adresat, o którym już coś wiemy, ma znaczenie dla interpretacji tego, co mowi do nas Bóg. Możemy porównać się, na ile jesteśmy podobni do adresata. Im bardziej jesteśmy podobni, tym bardziej Słowo może być do nas. Patrzymy tez, co nas różni. Czy ludzie ci bali sie pracy; czy raczej bali sie paruzji i dlatego odeszli od pracy? Odpowiedź jest jasna. Kapłani, z którymi rozmawiałam, zawsze mówili też, że każdy fragment Pisma Św. należy tłumaczyć w kontekście całości - i podstawowej Prawdy, którą ta całość głosi - Prawdy o Miłości Boga. A szatan ma to do siebie, że wyrywa z kontekstu - kłamie. I wielu daje się zwieść. Jedni odejdą, bo zrażą się do takiego Boga; inni zostaną, ale będą okrutnie cierpieć. Wprawdzie moze nie zginą, ale po drodze sprawią wiele dzikiej satysfakcji szatanowi, który ma prawdziwą pożywke, jak człowiek cierpi i ma ukryty żal do Boga. Szatan zazdrości nam tej Bożej miłości; tego wybrania. Wścieka go radosna modlitwa uwielbienia, bo wie, co stracił. A jest tak zamrożony w nienawiści, że już nigdy nie będzie w stanie Boga przeprosic i wrócic.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Ј (---.austin.res.rr.com)
Data:   2019-05-26 04:25

"Chodzi zdecydowanie o ludzi, czekających na paruzję, choć wcześniej pracowali bez problemów".

Refleksjo, nie bardzo rozumiem, dlaczego upierasz się, że (2 Tes 3,11) dotyczy wyłącznie czekających na paruzję. Przecież to jest przesłanie uniwersalne. Nawet gdyby pierwotnie było skierowane wyłącznie do tej grupy ludzi, nie widzę powodu, żeby obecnie w ten sposób je odczytywać i nie stosować do siebie.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: refleksja (---.centertel.pl)
Data:   2019-05-26 13:01

Nie upieram się. Po prostu egzegeza historyczna tego fragmentu jest taka właśnie, ze NIE byli to ludzie bojacy się pracy z powodu stresu w niej, wyścigu szczurów czy bezwzględnosci ludzkiej; a ludzie zafiksowani na przyszłej paruzji - stąd ich decyzja o porzuceniu pracy i zatopieniu sie w modlitewnym oczekiwaniu. Z kolei Lectio Divina (modlitwa fragmentem Pisma Św. i rozpoznawanie w niej głosu Boga) ma różne wytyczne. Między innymi konieczność uwzględnienia kontekstu Słowa (w to wchodzi właśnie m.in. egzegeza historyczna). Tak uczyli mnie kapłani, i to tacy, którzy są mocno obeznani w temacie interpretacji Biblii - więc tego się trzymam.

Michale - polecam Ci kierownika duchowego. Jesli masz kłopot z wypowiedzeniem wszystkiego podczas spotkania twarza w twarz, pokaż kapłanowi to, co napisałeś na tym forum. Jeśli poczujesz, że kapłan ten Cię rozumie, nawiąż z nim dłuższy kontakt. I bądź cierpliwy w szukaniu. Ile sw. Faustyna się naczekała, zanim spotkała kapłana, ktory ją prawdziwie rozumiał... Niech kapłan taki pomaga Ci na bieżąco rozwiewac Twoje wątpliwości. Tu na forum możesz doświadczyć zamętu, wynikającego z wielości opinii. To nie byłoby dobre. Lepiej jeden dobry kapłan.
Na bieżąco korzystam z posługi sakramentalnej i wyjaśniam wątpliwości. Na tej podstawie wiem, jak żyć i mam pewność jak bardzo mnie kocha Bóg. Czego i Tobie, Michale, życzę.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.wieszowanet.pl)
Data:   2019-05-26 14:44

Refleksjo, przecież w tym artykule jest to samo, o czym pisałam - o powołaniu do pracy i przeciwko lenistwu. Nie ma tam takiego stwierdzenia, że zdecydowanie chodzi o ludzi - to jest tylko zagajenie, bez żadnego uzasadnienia. Nie jest to tekst naukowy biblisty, w przeciwieństwie do tego, co przepisałam wczoraj z książki.
Czy paruzja tam miała coś do porzucenia pracy? Jeszcze raz ks. Bednarz: " Być może, chociaż nie jest to pewne, za taką postawą kryją się błędne motywy eschatologiczne, związane z paruzją." Myślisz, że Tesaloniczanie tylko mieli ten jeden problem? Jest też sprawa jakichś prześladowań, ucisku. W 1 Tes napomnienia dotyczą jeszcze innych aspektów życia. Nawet gdyby jedynym powodem porzucenia przez nich pracy była paruzja, niczego to nie zmienia, bo zasada wynika z czegoś innego niż zachowanie wobec paruzji, lecz z ogólnych reguł postępowania.

Wybierasz sobie, co Ci pasuje. Przecież o tych Żydach z J 8 sporo wiadomo, więc nie są "obojętni interpretacyjnie" - jeśli uznać Twoją teorię. To jest wygodna droga. Może sobie ktoś tłumaczyć: nie z powodu paruzji porzucam pracę, jestem ok.

List Boga jest do nas, może nie zawsze o nas. Gdy ktoś pisze do Ciebie list, nie wszystko dotyczy Ciebie, prawda? Pisze też, co słychać u innych. Przynajmniej w czasach epistolarnych tak było. Teraz mało kto listy pisze.

Abraham miał się przeprowadzić z dala od rodziny, ale nie znaczy, że każdy wierzący ma to zrobić. Ale Bóg chciał, byśmy wiedzieli o Abrahamie. To samo z Rdz 3,15. To nie był żaden skrajny przykład. Podobnie jak J 10. To jest część Bożego objawienia dla nas. Poza tym, niby czemuż "nie jesteście z moich owiec" nie można odczytać jako skierowane do siebie i wziąć jako rachunek sumienia? Albo jako przestrogę przed upadkiem?

"Brak talentów = brak miłości. Wcale się nie dziwię, ze, gdy ktoś nie ma miłości, to z bólu płacze i zgrzyta zębami." Znowu jednostronna interpretacja, że talent to miłość. Nie można tak. Po drugie, czy Bóg komuś odmawia miłości?

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: refleksja (---.eaw.com.pl)
Data:   2019-05-26 15:48

Do Margaret: Prowadzę regularne życie sakramentalne i z kapłanami na bieżąco wyjaśniam wątpliwości. Moje sumienie jest czyste. Moja pewność, że Bóg NIE JEST tyranem, którzy zmusza do pracy ludzi znękanych i przerażonych pod groźbą niejedzenia i oskarżenia o lenistwo jest stuprocentowa.

Temat uważam za zamknięty.

P.s. Słowo o tym, że brak talentów to brak miłości też wyjaśnił mi kapłan.

Nie, Bóg nikomu nie odmawia miłości, ale człowiek nie wykorzystując i nie pomnażając daru Boga, jakim jest miłość, sam się pozbawia szczęścia. Człowiek bez miłości nie może żyć. Dlatego ratunkiem dla nas wszystkich jest uwierzyć w miłość Boga. A potem ją przyjąć. Najmniejsze natomiast sugestie, że Bóg mógłby zmuszać cierpiących do wyniszczającej ich pracy, automatycznie zamykają tych cierpiących na uwierzenie w Jego miłość - bo ukazują Go jako tyrana. Tym samym utrudniają im drogę do przyjęcia (i pomnożenia) Jego miłości.

Zatem raz jeszcze: ratunkiem jest uwierzyć w miłość Boga i przyjąć tę miłość... A jak już człowiek uwierzy i przyjmie tę miłość, to dalszym krokiem jest współPRACA z Bogiem-Miłością - w radości (niekoniecznie w jakichś wielkich emocjach; czasem chodzi po prostu o radość rozumianą, jako pokój serca) i w zaufaniu. W ten sposób miłość zacznie się mnożyć.

Czego wszystkim życzę.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.wieszowanet.pl)
Data:   2019-05-26 20:12

Refleksjo, napisałaś:
"Prowadzę regularne życie sakramentalne i z kapłanami na bieżąco wyjaśniam wątpliwości". Pytanie, na które nie oczekuję tu odpowiedzi: czy swoje błędne wyobrażenie o małżeństwie też konsultowałaś z kapłanami? Bardzo byłaś w tamtym wątku uparta, nie mając racji. Tu też się trzymasz jednej wykładni, niekoniecznie słusznej.
Nigdzie nie napisałam i nie sądzę, że Bóg jest tyranem. Tobie takie słowo przyszło do głowy.

Michale, odezwij się jeszcze kiedyś.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-05-26 21:03

Refleksjo, dziękuję za ostatnie słowa. Też tego sobie życzę wszystkiego co napisałaś. Pisałem przed chwilą dłuższy czas to co poniżej tu jest napisane, zanim zauważyłem Twój ostatni wpis. Pomyślałem że mimo to wyślę te ostatnie zdania, bo poruszałyście temat interpretacji do siebie Pisma i odczułem, że to nie przypadek. Przepraszam za długość, mam nadzieję, że to komuś pomoże lepiej zauważyć mój problem. Jeszcze raz dziękuję Wszystkim z Panem Bogiem.

-------------------

Takie mi przyszło skojarzenie, że "ktoś" mógłby stanąć nad zalęknionymi apostołami - tam gdzie się ukrywali i bali się Żydów i nie mieli Ducha Świętego, i daru odwagi i męstwa - stanąć tak nad nimi i powiedzieć: „no co jest chłopy, odwagi, idziemy do „pracy”, no co jest”? A oni nie posłuchali „tego człowieka co stał nad nimi i się nad nimi pastwił lub myślał że im dobrze radzi”, tylko woleli słuchać Pana Boga i czekać na niego. I wygrali, mieli rację, otrzymali Moc i Dar i poszli - przygotowani dopiero tak od Boga - a nie bo ktoś mówił im by wzięli się w garść i przełamali strach. Tu zdarzyło się coś nadprzyrodzonego, interwencja Pana Boga. Dar Miłości, Odwagi, Pracowitości, Umiejętności – ogólnie otrzymali Ducha Świętego. Ja jestem właśnie w takim stanie i czekać chciałem na Moc od Pana Boga. Ale nie czekałem do końca, bo ruszyłem wcześniej na moje czyny, wyszedłem za namową „tego człowieka”, niewyposażony w Ducha Świętego i niepojednany z Panem Bogiem. Ale większość głosów z zewnątrz rozkazuje mi działać lub nie proponuje czekać na Ducha Świętego, mimo tego, że nie mam żadnej mocy i jestem pusty. Taka analogia mi przyszła właśnie w związku z tym tematem.

O tym trudzie powrotu do Pana Boga i o grzechu i o tym jak to się zaczęło tą psychozą w 2010 i jaka była jej treść pisałem wcześniej tu na forum pomocy. Nie chcę znów o tym pisać. Opisałem to dość dokładnie w tym wątku: https://www.katolik.pl/forum/read.php?f=1&i=400455&t=400455

Może to będzie pomocne w zrozumieniu mnie dla kogoś. Może rzeczywiście pójdę z tymi wszystkimi listami co kiedyś pisałem w przeszłości do księdza w parafii.

Pisałyście też o interpretowaniu do siebie słów z Pisma. Wasze odpowiedzi trochę leczą moją skłonność do ksobności. Przekonuje mnie to co mówicie, że Bóg mógł chcieć, lub chce coś mi powiedzieć przez te trudne słowa, które mi podał, ale nie znaczy to, że ja jestem tym o czym Pan Bóg tam mówi (wszystko jest w tym liście do którego dałem link powyżej). Mówiłyście o wężu starodawnym, o szatanie. W tym powyższym liście też to poruszałem, bo to była moja psychoza i do dziś ten temat stoi jakby barykadą i oddziela mnie od rzucenia się w ramiona Pana Boga i pojednania z Nim. Ale jest powoli lepiej i mam nadzieję na wyzdrowienie z tego. To że nagle tak poruszyłyście ten temat interpretacji Pisma do siebie (o czym dyskutujecie od pewnego czasu) - który to temat był takim źródłem zamętu dla mnie i źródłem właściwie całej choroby i tej schizofrenii – to odczytuję to Wasze poruszenie tego tematu jako pomoc Pana Boga (w sensie to, że teraz akurat ten temat został poruszony), że chce On mnie ratować przez to. Bo czuję że coś się zaleczyło delikatnie we mnie znów po tym co przeczytałem o czym dyskutowałyście a propos odbierania do siebie Pisma.

Dziękuję.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Margaret (---.147.108.198.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl)
Data:   2019-05-27 10:05

Michale/Janku (oba imiona lub nicki super), cieszę się, że się odezwałeś i że coś pomogło, bo już mu głupio było, że w Twoim wątku dyskutuję z kimś innym. Właśnie tak - Bóg mówi do nas wszystkich, do Ciebie. Przekazuje nam to, co jest potrzebne do zbawienia. Jest to do nas, ale niekoniecznie o nas.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: refleksja (---.centertel.pl)
Data:   2019-05-27 13:03

Michale - tak, jak Ty NIE jesteś tym, co robisz; nie jesteś swoją pracą, tylko człowiekiem - tak samo Duch Swięty to NIE są Jego przejawy i działania; takie, jak moc, odwaga itp. On jest Osobą. Jeśli zostałeś ochrzczony, to już masz Ducha Świętego. I o to bądź spokojny. Dobrze jednak, byś wiedział, że Duch Święty nie gwałci - nie działa wbrew naturze. On jest Osobą kochającą. Jesteś chory (trochę wiem o tej chorobie). Pozwól sobie chorować. Duch Święty Ci pozwala na tę słabość, nie szarpie Cie do jakichś akcji. Podejmuj leczenie i myśl o sobie, jak o niezwykle wartościowym czlowieku, ktory zachorował i musi o siebie zadbać. Kochaj i pozwól sie kochać. Jesteś dzieckiem Bożym. Malutkie dzieci, gdy zostają ochrzczone, dostają Ducha Świętego. I co? Wstają z becików, wychodzą z Kościoła i zaczynają głosić Chrystusa? No nie... Nawet młodzież bierzmowana tego nie robi, choć tam Duch Święty najmocniej się wylewa. Bóg bazuje na naturze. W miarę rozwoju, dojrzewania człowieka i w miarę zdrowienia jego natury, Duch Święty będzie mógł zdziałać coraz więcej. Na razie pozwól Mu się po prostu kochać. Między innymi spróbuj wrócić do życia sakramentalnego. Żal za grzechy nie musi być żalem emocjonalnym. Wystarczy, że uświadomisz sobie, że w pewnych sytuacjach swojego życia nie odpowiedziałeś miłościa na miłość Komuś, kto kocha Cie najbardziej na świecie. Przypomnij sobie, w czym Go zraniłes. I w czym zraniłeś Jego dzieci - czyli siebie samego i innych ludzi.
Pomagaj sobie rachunkiem sumienia z książeczki. Potem postanów, ze nie bedziesz więcej ranić. Rachunek sumienia to taka retrospekcja, w której przypominasz sobie, w czym zraniłeś i jak. A spowiedź jest miejscem miłosierdzia. Tylko wybierz cierpliwego spowiednika. Tak, jak są piekarze solidni i niesolidni, tak jest i z kapłanami. Oni też podlegają słabosciom, grzechom. To Jezus odpuszcza grzechy; kapłan jest tylko pośrednikiem. Na samym początku spowiedzi powiedz: "Nie byłem tyle i tyle czasu u spowiedzi, bo czułem, że jestem złym duchem i nie mam do spowiedzi prawa. Zdiagnozowano u mnie schizofrenie. Teraz wyznaję grzechy..." I potem przejdź do grzechów.
Pamiętaj o pięciu warunkach dobrze przeżytego sakramentu Pojednania:
1) Rachunek sumienia
2) Żal za grzechy
3) Mocne postanowienie poprawy
4) Spowiedź
5) Zadośćuczynienie (modlitwa, którą zleci kapłan jako pokute).
Nie bój się, jeśli po spowiedzi wejdziesz w te same grzechy, mimo swojego postanowienia poprawy. Po to Bóg dał nam sakrament pojednania, abyśmy mogli zawsze do Boga powrócic. I pamiętaj - NIE SĄ grzechem myśli, pojawiające sie spontanicznie w głowie, ani spontanicznie rodzące się uczucia (np. złość, zazdrość itp.). Grzechem stają się, gdy je pielęgnujesz, zatrzymujesz się nad nimi, rozwijasz je - oraz wtedy, gdy za tymi myślami idzie decyzja o czynie, ktory jest przeciwny miłości. Grzech jest decyzją - w myślach lub czynach.

Pozostaje jeszcze kwestia złego ducha. No cóż... on też bazuje na naszej naturze - ale z powodów egoistycznych i nienawistnych. Chce nas gnębić. Kogo jest najłatwiej gnębić? Człowieka chorego. Zły duch okłamał Cię w wielu aspektach, a najbardziej w tym, ze jesteś nim samym. Uwierz Bogu.

---
Imię trzeciej Osoby Boskiej to Duch Święty. Nie skracamy do Św. To pełna nazwa własna.
KKK:
691 "Duch Święty" jest imieniem własnym Tego, którego wielbimy i któremu oddajemy chwałę wraz z Ojcem i Synem. Kościół otrzymał Go od Pana i wyznaje Go w czasie chrztu swoich nowych dzieci.

z-ca moderatora

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-05-27 19:13

Dziękuję za całą pomoc i poświęcony czas.

Z Panem Bogiem.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Ј (---.austin.res.rr.com)
Data:   2019-05-27 23:42

"przy rozmowach w gronie prawdziwych mężczyzn typu: (...)".

Michale, celowo wycięłam dalszą część, bo jest wulgarna. Ale nie chodzi mi o to, że Ty ją przytoczyłeś, ale że nazwałeś mężczyzn wulgarnie wyrażających się o kobietach PRAWDZIWYMI mężczyznami. To tacy mężczyźni Ci imponują? Naprawdę chciałbyś być taki jak oni? Zapewniam Cię, Pan Bóg nie przyczyni się do tego rodzaju "uzdrowienia".

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-05-28 17:06

Źle zrozumiałaś akcent tego zdania. Oczywiście nie chciałbym tak wulgarnie się zachowywać. Nie o to mi chodziło. Akcent dotyczył tego, że w takich sytuacjach czuję ogromne niebezpieczeństwo, że za chwilę zauważą i wyśmieją, bo muszę udawać. Nie czuję się pewnie, a w takich sytuacjach tym bardziej – czuję ogromne zagrożenie wyśmiania, zgorszenia innych i zdziwienia i zaskoczenia. Tym bardziej, że całe otoczenie ma mnie za nie wiem jak genialną i świętą osobę. A to dlatego, że bardzo dużo sił poświęcam na samokontrolę – choć w środku walczę cały czas z różnymi złymi rzeczami i zboczeniami. Ta „prawdziwość męska” – używając tego wyrażenia, chodziło mi tylko o tę jedną cechę mężczyzny/mężczyzn, że podobają im się kobiety, oglądają się za nimi. Ja z nikim nie utrzymuję bliskiej relacji. Nikt tak naprawdę mnie nie zna, blisko na pewno nie. Znają tylko moją perfekcyjność i powierzchowność. Nie byłem z nikim pić alkoholu, nie piję, nie spędzam czasu towarzysko. Nie czuję się pewnie. Czuję zagrożenie. Gdybym tak jak inni prawdziwi mężczyźni (w tym aspekcie pociągu) miał pociąg do kobiet, i w tym asertywność i relację z Panem Bogiem, to mając dar rady i upominania, mógłbym powiedzieć przy takich rozmowach: „Panowie, nie tak wulgarnie proszę, trochę szacunku o kobietach” – z takim dowcipem, albo coś. Jakoś tak, ale nie wiem jak, bo nie mam takiego serca i pociągu i asertywności i odwagi i miłości i te zdania nie płyną z mojego serca, tylko gdzieś w filmie słyszałem takie zdania i recytuję samymi wargami.

Także chodziło mi o to, że szczególne zagrożenie mam w gronie „takich ludzi i takich rozmów”. To czyhające w każdym momencie zagrożenie wyśmiania, kompromitacji i presja zamknięcia całej emocjonalności przed światem i ciągłej ostrożności - codziennie. Bo to w całej osobie jest. Ja się wstydzę tego i chciałbym mieć pociąg do kobiet, aby już być swobodnym. Wierzę, że jest to możliwe. Czyny homoseksualne można powstrzymywać, ale pociąg jest trochę głębiej – on pobudza do czynów. A uzdrowienie jego jest możliwe też, ale muszą zostać uleczone rany pewne głębokie z przeszłości z rodziną. I trzeba też chcieć uzdrowienia tego przeciwnego naturze pociągu. To musi się odbyć w parze z uzdrowieniem ran z przeszłości. Tak słyszałem na filmach mówiących o zmianie pociągu homoseksualnego na heteroseksualny. A samo chcenie tego uzdrowienia, czy chcenie innych rzeczy, chcenie zbawienia, chcenie powiedzenia Panu Bogu „tak” i w ogóle samo chcenie, to jest długi temat i bardzo trudna rzecz, szczególnie gdy jest lęk i ma się taki obraz Pana Boga.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data:   2019-05-28 19:48

"Gdybym tak jak inni prawdziwi mężczyźni (w tym aspekcie pociągu) miał pociąg do kobiet, i w tym asertywność i relację z Panem Bogiem, to mając dar rady i upominania, mógłbym powiedzieć przy takich rozmowach: „Panowie, nie tak wulgarnie proszę, trochę szacunku o kobietach” – NIE. Mieszasz rzeczy bez związku.

Przepraszam, ale reakcja na wulgarne i chamskie teksty, mająca postać: „Panowie, nie tak wulgarnie proszę, trochę szacunku w mówieniu o kobietach” nie ma być Twoją deklaracją co do Twojej orientacji seksualnej i problemów z nią (nikogo to doprawdy nie interesuje w takiej chwili, świat o tym nie myśli).
To ma być reakcja w kwestii kultury i szacunku do połowy ludzkości. Niezwiązana z problemem mówiącego.
Jeśli widzisz czyjeś wulgarne odzywki i reagujesz, to super. Jeśli kombinujesz: "nie mogę tego powiedzieć - bo nie mam pociągu do kobiet - bo serce a wargi itd. - bo moja nieuporządkowana sytuacja" - to niepotrzebnie przekładasz Twój problem na sytuację zewnętrzną. Nie musisz się nikomu tłumaczyć z takiej uwagi przywołującej do porządku.
Nie trzeba być na 105% heteroseksualnym, by móc zabrać głos w sprawie poniewierania kogokolwiek.

Kwestia nadmiernej samokontroli, ciągłego sprawdzania: jak Cię odbierają i oceniają, dystansu do opinii innych oraz lęków i poczucia zagrożenia itp. jest wg mnie do terapeutycznego przepracowania. Nie w necie.

Kwestia skrzywionej motywacji religijnej:
"mogę zrobić coś dobrego dopiero wtedy, gdy będę wewnątrz czysty jak łza i opakowany w cytaty biblijne, bo dopiero wtedy spełnią się moje wyobrażenia o działaniu z doskonałej miłości itd., a na razie dobre rzeczy są nieakceptowalne, bo z poziomu zewnętrznego (z poziomu warg itd, jak piszesz), nie zas z prawdziwej świętości"
jest wg mnie do przepracowania ze stalym, cierpliwym spowiednikiem, nie zaś w necie.

Możliwości forum kończą się w momencie, gdy trzeba podjąć działania w życiu realnym.
Sił, mobilizacji, odwagi Ci życzę.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.147.100.73.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl)
Data:   2019-05-29 15:35

Nie zrozumiałaś mnie. Nie chodziło mi o to tak jak to zinterpretowalas. Więc rzeczywiście powinienem tak jak wcześniej chciałem juz nie pisać więcej bo musiałbym ciągle dopowiadac a to może trwać nie wiem jak długo. Trudno spisać siebie. Może dlatego że w życiu przeczytałem mniej niż 10 książek i nie umiem przekazać myśli. Tylko ja czuję mój stan. Zobacze co będzie dalej. Więc kończę juz i dziękuję wszystkim za poświęcony czas.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Ј (---.austin.res.rr.com)
Data:   2019-05-29 18:35

Michale, zrozumiałam, że kładłeś akcent na coś innego - na swój lęk. Jednak uderzyło mnie to, że określiłeś tych wulgarnie wyrażających się mężczyzn mianem prawdziwych. Jakby w ogóle nie docierało do Ciebie, co cechuje prawdziwego mężczyznę, jakie zachowania są go niegodne.

Mnie też się wydaje, że forum internetowe nie jest tą formą pomocy, której Ty potrzebujesz. Dlatego, tak jak Ci wcześniej radzono, postaraj się znaleźć kapłana, który zechciałby Ci pomóc w Twoich duchowych rozterkach. Możliwe że przydałby Ci się też ktoś, pod kogo kierunkiem rozważałbyś Słowo Boże. Kto znałby Twoje przemyślenia i mógłby na bieżąco korygować te błędne, żebyś nie zostawał z nimi sam i nie zadręczał się.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-05-30 17:38

Bolesne są dla mnie oskarżenia/wyrażenia typu: „…uderzyło mnie/jakby w ogóle/nie docierało…”, szczególnie gdy nie jestem zrozumiany. Mam z tym kłopot podczas rozmów i prób bronienia się słownie też. Ktoś mnie nie rozumie, a ja nie umiem się bronić, bo zaraz mam gulkę w gardle i łzy w oczach. Przykładem może być proponowanie mi, w pracy, coraz to nowych obowiązków. I nie umiem asertywnie powiedzieć, że to przerasta moje siły (a wiem to na 100%) i odmówić i się obronić, bo zaraz mówią mi z żartem albo jakoś manipulując, że: „no co to dla ciebie, dasz radę, przesadzasz, dociśnij”, a ja - ponieważ oni się uśmiechają i żartują i mają dobry humor jakby przy tej swojej mowie do mnie - godzę się i też uśmiecham i przytakuję (i po pewnym czasie zaczynam myśleć, że może oni mają rację a ja tylko jestem tchórzem i leniem i oni wiedzą lepiej a nie ja). Boję się odrzucenia przez nich jak nie docisnę i obrażenia na nich i ich na mnie, tak ja na tej zasadzie z Panem Bogiem, że „przesadzasz leniu i tchórzu”. My wiemy lepiej. I nienawidzę siebie i ich wtedy. I jestem wściekły, że tak manipuluje mną człowiek drugi i że taka jest moja słabość, że nie umiem się bronić i nie rozumieją, że to przerasta moje siły. A najbardziej mnie zapala nienawiścią piekielną to, że takie osoby mówiąc że ”no co to dla ciebie”, totalnie mnie nie rozumieją i nie rozumieją, że to przerasta moje siły, psychiczne i fizyczne. A ja już na najmniejsze ich niezrozumienie mnie w pracy i wciskanie mi kitu, gadanie farmazonu, że „co to dla mnie”, mam już łzy w oczach i wyłącza mi się mózg ze złości. Ale nie okazuję tego, bo boję się mojej histerii jak małej dziewczynki pokazać (szczególnie, że boję się wtedy że pomyślą, że ale ciota z niego - i zagrożenie wzrośnie). I nie przychodzą żadne rozumne słowa na język na obronę. Wtedy ulegle i nie-asertywnie godzę się.

Nie winię Ciebie J za to, że tak napisałaś i tak zrozumiałaś, że „Cię uderzyło” i że „nie dociera do mnie”. Rozumiem to, bo to moja wina, że użyłem wyrażenia „prawdziwy mężczyzna” tak jakby to świadczyło o tym, że w pełni rozumiem to wyrażenie i całą jego rozciągłość i co się za nim kryje. Jest tak ponieważ często używam słów i zwrotów i wyrażeń których nie rozumiem. Zwykle piszę w Internecie z dużymi emocjami i pośpiechem i nie starannie dobieram słowa, ale to głównie dlatego, że nie rozumiem ich znaczenia. Użyłem wyrażenia prawdziwy mężczyzna, a chodziło mi tylko o pokazanie cechy mężczyzny, że mężczyznę podniecają kobiety. Można by było napisać, że „nie dociera do mnie to, co cechuje prawdziwego mężczyznę”, gdybym świadomie, i w celu pokazania, jaki jest prawdziwy mężczyzna, napisał, że ci mężczyźni tak wulgarnie się odzywający o kobietach to wg mnie w 100% prawdziwi mężczyźni. A ja w ogóle nie chciałem pisać o prawdziwości męskiej tylko o cesze ogólnie mówiąc męskiej, że mężczyznę podniecają dziewczyny. Ale użyłem takiego wyrażenia niepotrzebnie i to moja wina. Pisałem o tym w poprzedniej odpowiedzi:

„Ta ‘prawdziwość męska’ – używając tego wyrażenia, chodziło mi tylko o tę jedną cechę mężczyzny/mężczyzn, że podobają im się kobiety, oglądają się za nimi.”.

Generalnie tak jest i jest to normalne, a na pewno nie jest normalne pożądanie mężczyzny przez mężczyznę. Pomijam celibat i słowa, że: „Lepiej jest bowiem żyć w małżeństwie, niż płonąć.” – 1 Kor 7,9c. Oraz sprawę jakiejś aseksualności.

Proszę nie piszcie już, nie ma już o czym pisać na moje listy. Wierzę, że Pan Bóg mówi do mnie, przez te dwie pieśni, że mam porzucić moje próby szukania pomocy w Internecie i pisania listów i mowy całej. A postąpić tak jak one śpiewają. Są to dwie pieśni, których katechiści uczyli nas we wspólnocie neokatechumenalnej. I że powinienem nie gonić za tym co wielkie właśnie ani za tym co przerasta moje siły jak ta druga pieśń śpiewa. Że jak w tej pieśni powinienem wyciszyć duszę swoją i spocząć jak dziecko w ramionach swej matki, u Pana Boga. Odpocząć. Że Pan Bóg nie goni i nie pogania mnie kijem, że jest Dobry i mnie Kocha. Muszę się tego trzymać, ale jest tak trudno w tym wytrwać czasem i miotam się co jakiś czas pisząc listy i narzekając i niecierpliwiąc się, że jeszcze jest mały postęp. A powinienem modlić się.

Pokój z Wami.

--------

Tekst Pieśni: Siedź samotnie i w milczeniu
1. Bóg, Bóg
mnie zaprowadził, mnie zaprowadził
w ciemności.
Sprawił dla mnie jarzmo
i ścisnął moją głowę, moją głowę
i szczękę.
Bóg napiął swój łuk
i uczynił mnie celem
swoich strzał.
Nawet gdy jęczę i krzyczę,
On tłumi, On tłumi
moją modlitwę.
Widzieć, do czego mnie doprowadził
w mym życiu zbłąkanym:
jest piołunem i żółcią.
Co ja pocznę,
jeśli mnie opuści nadzieja,
nadzieja,
która przychodzi od Pana,
która przychodzi od Pana.
Ref: Siedź samotnie i w milczeniu,
skoro Bóg ci to nałożył
Schyl w proch twoje usta
może jest nadzieja.
Nadstaw policzek temu, kto cię bije:
bo Pan, bo Pan na zawsze nie odrzuca,
nawet gdy zasmuca, okazuje potem litość.
Bo Pan, bo Pan na zawsze nie odrzuca,
nawet gdy zasmuca, okazuje potem litość,
według wielkiej swej miłości.


Tekst Pieśni: Psalm 131 - O, Panie, moje serce nie ma już pretensji
1. O, Panie, moje serce nie ma już pretensji
i nie wznoszę w pysze mego wzroku,
nie gonię za tym, co jest wielkie,
ani za tym, co przewyższa moje siły.
Ref: O, Panie, moje serce nie ma już pretensji
i nie wznoszę w pysze mego wzroku,
nie gonię za tym, co jest wielkie,
ani za tym, co przewyższa moje siły.
2. Uspokoiłem, wyciszyłem moją duszę,
tak jak dziecko w ramionach swej matki,
tak jak dziecko nasycone jest mój duch,
tak jak dziecko we wnętrzu mym.
3. Ufaj Izraelu swemu Panu, teraz i zawsze,
ufaj Izraelu swemu Panu, teraz i zawsze.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: refleksja (---.centertel.pl)
Data:   2019-05-31 09:54

Napiszę Ci tylko jedno. Gdybym uslyszala na swojej wspólnocie pieśń tak zniekształcającą obraz Boga, jak ta pierwsza pieśń, którą cytujesz; na pewno już bym do takiej wspolnoty nie chodziła. Słyszałam o Neokatechumenacie różne opinie - zazwyczaj skrajne. Kilkoro ludzi mnie też namawiało do zainteresowania sie taką wspólnotą. Zawsze mowilam zdecydowane "nie" (choć pieśni tej nie znałam). Nie podobał mi sie w tych wspólnotach ogolny trend w kierunku postawy nie znającej sprzeciwu oraz przekonania o własnej, bądź czyjejś słuszności - i podpierania się w jej uzasadnieniu Bogiem. Tak to bym okresliła. Nie podobało mi się również, jakie emocje rodzą się u niektórych członkow wspolnoty (okresliłabym je w skrócie, jako strach przed strachem i rozpaczą, maskowane radością i wolą odwagi). A juz wykorzystywanie do tworzenia pieśni, takich starotestamentalnych tekstow, mowiących o ludzkich próbach ujęcia w ramy Boga, kiedy nie bylo jeszcze pelni objawienia (ChrystusaSłowa = Boga z Nami), tym bardziej przekonuje mnie na "nie".

Na pewno wspolnoty neokatechumenalne są też różne. Ja akurat spotkałam takie, ktore nie podobały mi się, co nie znaczy, ze wszystkie będą takie. Ale ponieważ ogolny charakter tego rodzaju wspolnot sprzyja nadużyciom, o których tu wspomniałam, ja w taka wspolnote na pewno nie wejdę. Jestem zbyt wrażliwym człowiekiem, by chociażby próbować.

No dobrze, jeszcze jedno napisze, bo mnie to mocno porusza... Łzy, łamiący się głos - to nie są przejawy homoseksualizmu, tylko wrażliwości. A wrażliwość to dobra i piękna cecha, która jednak może być powodem wielu cierpień w tym pozbawionym często ludzkich odruchów świecie. Wcale się nie dziwię, że czujesz złość, kiedy ludzie narzucają Ci pracę ponad sily. To złość jak najbardziej słuszna i świadczy ona o tym, że masz głęboko zakorzeniony szacunek do siebie i nie godzisz się wewnetrznie na wykorzystywanie. To bardzo dobrze. Nie bój się złosci. Sw. Paweł pisze: "Gniewajcie się, a nie grzeszcie. Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce" (Ef 4, 26). Słuszny sprzeciw jest uzasadniony. Istotą jest to, by był w miłosci. By miłość do siebie (niezgoda na narzucanie obowiązków) nie przesłaniała miłości do ludzi, ktorzy mi te obowiązki narzucają i przez to mnie bardziej lub mniej swiadomie krzywdzą. Jedno i drugie musi współistnieć. Czyli ważne, by powiedzieć "nie, nie zgadzam się", ale ważne też, by przy okazji nie mścić się słownie za doznane zło. A twierdzenie, że łzy i łamiący się głos, czy - wprost - szloch, są przejawami homoseksualizmu, to kolejne kłamstwo. Możliwe, że w to kłamstwo uwierzyli Twoi koledzy z pracy. Nie twierdze, że nie.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-06-02 14:10

Nie będę już szczegółowo pisał, by nie wywoływać dalszych odpowiedzi. Ogólnie dużo z tego co napisałaś w ostatnim liście jest trafne i pomocne i edukujące mnie, ale z dużą częścią się nie zgadzam. W tym - znów nie został dostrzeżony lub uznany za mało istotny (może błahy), akcent tego co chciałem przekazać. Proszę nie próbujcie się domyślać i pisać jeśli tak trudno to dostrzec.

Kiedyś, jeśli będę z tego wszystkiego uzdrowiony i Pan Bóg zechce, to dam świadectwo w odpowiedniej formie (takiej jak Pan Bóg będzie chciał), tego w jakim piekle byłem (jeśli to będzie potrzebne) i jak Pan Bóg mnie uratował. Pan Bóg, a nie człowiek.

Mam niepewność czy pisać to ostatnie zdanie, to co teraz tu piszę w tej linijce, ale napiszę: proszę moderatora o zamknięcie tego tematu, jeśli będą jeszcze jakieś listy komentujące ten mój ostatni w sposób jakiś krytykancki, albo przypuszczający coś. Więcej dobrego będzie jeśli ktoś westchnie aktem strzelistym za mnie do Pana Boga - za co dziękuję, nie proszę o różaniec. Bo wierzę, że rozumie mnie prawdziwie tylko Pan Bóg i do Niego muszę się tylko uciekać.

Z Panem Bogiem.

 Re: Jak panować nad brakiem asertywności?
Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data:   2019-06-02 14:31

[moderatorze, bardzo proszę o dopisanie jeszcze tego ostatniego zwrotu po ostatnich słowach: "...albo przypuszczający coś.", aby było po nich: "lub nawet potwierdzający". Aby było "...albo przypuszczający coś lub nawet potwierdzający". Dziękuję za cierpliwość, z Panem Bogiem]

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: