Autor: Martha78 (185.107.143.---)
Data: 2019-10-02 09:41
Droga Aniu, kilka lat temu założyłam taki wątek: (klik). Czuję się teraz niejako w obowiązku napisać jak się sprawa rozwinęła:)
Wiele z rad, które pojawiły się w wątku, wykorzystałam; przekazałam żonie chorego, pisałam też do sióstr klauzurowych z prośbą o modlitwę. Żona chorego przypomniała sobie nagle, że ma znajomego księdza, z którym kiedyś pracowała. Zapytała męża, czy ten ksiądz mógłby ich odwiedzić - nie było sprzeciwu. Ksiądz był przygotowany i na udzielenie sakramentu chorych i na wypad z domu z hukiem. Otóż panowie sobie porozmawiali, po czym chory wyspowiadał się i przyjął sakrament. Chory mówił potem, że przecież aż tak bardzo to on nie był przeciwny, ale żona go nie rozumiała (kilkanaście miesięcy próśb i płaczu żony ;)) Tamten chory, o którym piszę, żył kolejne 4 lata w stanie zadawalającym (przypominam, że w momencie pisania mojego posta, lekarze określali jego stan jako "terminalny") i regularnie co miesiąc odwiedzał go ksiądz, już z parafii, a przed samą śmiercią, w szpitalu, przyjął Wiatyk.
Tak sobie myślę, że dla Pana Boga nie ma sytuacji nie do rozwiązania, Ta, o której piszę, była trudna, bo wszyscy, którzy tylko ośmielili się wspomnieć o księdzu, byli z miejsca traktowani jak wtrącający się w nie swoje sprawy wrogowie :)
Niestety, wciąż pokutuje traktowanie sakramentu chorych jako faktycznie "ostatniego namaszczenia" czyli szybciutko, tuż przed śmiercią, żeby się chory w ogóle nie zorientował, że to "już" :)) Sama, odkąd dowiedziałam się, że choruję na nowotwór złośliwy, przyjęłam ten sakrament i... muszę się ukrywać z tym faktem. Nawet dla mojej wierzącej rodziny to jeszcze nie ten moment, a ja potrzebowałam sił do walki :)
Tak przy okazji, gdyby ktoś przeczytał mojego posta, to proszę o jedno westchnienie za mnie, bo jest trudno, coraz trudniej.
Dziękuję i pozdrawiam, Marta
|
|