Autor: Mateusz (31.42.21.---)
Data: 2020-01-09 22:13
Weroniko,
W moim przypadku takie myśli pojawiały się one wielokrotnie, już od dość wczesnego dzieciństwa. Gdzieś w okolicach piątych urodzin zacząłem się zastanawiać, co dzieje się z ludźmi po tym, gdy umierają, dokąd i na jakich zasadach trafiają i wreszcie jak jest "tam". W wieku ośmiu lat miałem "okazję" po raz pierwszy zetknąć się ze śmiercią w mojej rodzinie. Nie było to miłe, jak chyba nietrudno się domyślić. I dlatego szukałem odpowiedzi na pytanie, dokąd trafił dziadek i czy kiedyś jeszcze się spotkamy.
Później przybyło mi lat i moje podejście do świata, jak można się domyślić, też uległo zmianie. Przede wszystkim zacząłem stosować trzystopniową skalę reakcji (chęć, potrzeba, odruch) na dobre, a często również niepowtarzalne rzeczy, które spotykały mnie w życiu. Miała ona również i ma zastosowanie w odniesieniu do relacji z innymi ludźmi. Oprócz tego, o czym już kiedyś wspominałem, zwalczyłem w sobie "dygoctwo", czyli postawę wyrażającą się w stwierdzeniach "nie chcę", "nie umiem", "nie dam rady" wypowiadanych bez podjęcia jakiejkolwiek uprzedniej próby osiągnięcia jakiegoś celu. I od tamtej pory żyję świadomie, bez strachu, za to z zapałem do podtrzymywania tego, co dobre, a jednocześnie związane jedynie z tym światem.
Ach i tak jeszcze w kwestii samych relacji z innymi w Niebie: nie wiem, czy anglojęzyczne piosenki w radiu "śpiewają" Ci się tak, jak po polsku, to znaczy czy od razu je rozumiesz, ale jeśli tak, to "Sailing" Roda Stewarta i "Tears In Heaven" Erica Claptona wyłączaj od razu. W przeciwnym razie myśli, z którymi się borykasz, mogą powrócić. Takie myśli muszą w końcu przyjść do każdego. Nie warto się przed nimi bronić, uciekać od nich, bo i tak nie damy rady.
|
|