Autor: Hanna (---.wtvk.pl)
Data: 2021-09-14 01:15
Dowodem na to, że paczki studenckie nie muszą się rozpadać, jest fenomen pokolenia moich rodziców (w wieku 80 plus, Tato już nie żyje). Tę paczkę po ludzku okrawa tylko i wyłącznie śmierć. Rozsypali się po studiach po Polsce i po świecie. Z wyboru, ze splotu okoliczności, z nakazów pracy itd. Nie mieli lata całe szans na spotkania. Pisali listy. Pomagali sobie. Nie mieli łatwego dostępu do telefonu. Czekali na stacjonarny 25 lat (nie przesadzam). Spotykali się początkowo niekiedy raz na lat 10, chyba że ktoś mieszkal blisko, to nadal współdzielił trud codzienności. Mają dzieci, wnuki i prawnuki, jeszcze parę lat temu, przed osiemdziesiątką, potrafili się zjechać na jeden dzień, z połowy Europy też. Już raczej nie piszą, najwyżej dwa zdania, bo drżą niesprawne ręce. Dzwonią. Gadają godzinami. Mają o czym.
Dlaczego?
Myślę, że dlatego, że połączyły ich rzeczywiste trudy bytowe, a nie banały i przyjemnostki studenckiego życia. Naprawdę dzielili trudny los, naprawdę niedojadali i nie był ich problemem brak kasy na piwo i imprezę, ale brak kasy na chleb i cokolwiek do chleba. Byli solidarni na serio. Mieszkali w akademikach z piętrowymi łóżkami (nawet 6 osób w pokoju, drobiażdżek). Przez pół Polski wysyłali sobie później używane śpioszki dla dzieci, tych z mojego pokolenia. Mnie do pierwszej klasy przez kilka pierwszych tygodni odprowadzał nazywany dziadkiem ojciec studenckiej koleżanki z roku moich rodziców...
Moim zdaniem bardzo ważne jest, co łączyło paczkę. Na ile jest to głębokie, długotrwałe, wymagające doświadczenie. I jakie tkwią w tym wartości.
|
|