Autor: Taga (---.49.50.102.ipv4.supernova.orange.pl)
Data: 2024-07-30 17:23
Szczęść Boże,
Stoję obecnie przed wyzwaniem określenia granic pomocy moim rodzicom. Wyprowadzam się z domu, będę miała pracę, w której zarobię więcej aniżeli łączna wysokość ich emerytur. Rodzice zawsze byli dość niegospodarni, narobili ogrom długów, większość jest co prawda spłacone (ja sama w to włożyłam ok. 80 tys.), ale i jeszcze trochę zostało. Nie dorobili się, mimo pracy czasami i na dwa etaty, kompletnie nic (nie ma domu, mieszkania, auta, żadnego sprzętu). Co mieli, to wydawali na bieżąco. Ciągle podkreślają, jacy to są biedni. Konkret jest taki, że mają dla siebie łącznie ok. 7 tys., w tym jednak trzeba by uwzględnić czynsz najmu i utrzymanie domu (duże rachunki za gaz itp.).
Ja jestem jedynaczką. Póki mieszkałam z rodzicami, wiadomo, że dokładałam się do domu, wydając na to ok. 3 tys. miesięcznie (sporo w porównaniu ze znajomymi, którzy mieszkając w domu dokładali się zwykle kilka stówek). Resztę miałam dla siebie. Mimo mojej pomocy rodzice nadal nic nie odłożyli, niewiele też dospłacali długów.
Teraz idę mieszkać gdzieś indziej i w planach mam pomoc im w dotychczasowej, może trochę mniejszej wysokości.
Stać mnie na to, bo przy mojej pensji jeszcze i tak zostanie mi coś na odłożenie na kupno mieszkania, itp. Zastanawiam się tylko, czy aby na pewno słusznie robię. Opisałam niedawno swój problem na świeckim forum dot. domowych finansów (chciałam wysondować, ile powinnam się dokładać przy takich dochodach i wydatkach rodziców, by im się normalnie żyło), zostałam totalnie wyśmiana za samą chęć pomocy w takiej sytuacji, wysłana do psychiatrów/terapeutów, podejrzewana nawet o trolling, bo ludziom się w głowie nie mieścił sam pomysł dawania rodzicom chociaż złotówki.
Dla mnie do niedawna sama idea dzielenia się pieniędzmi z rodzicami była całkowicie naturalna, przewidywałam nawet dawanie im jeszcze więcej, nawet jak wybierałam zawód, to kierowałam się tym, żebym mogła im pomóc bez większej straty dla siebie, ale pod wpływem również tego forum trochę przystopowałam. Od pewnego czasu mam jednak sporą frustrację, bo widzę, że jak moi znajomi zamiast dawać cokolwiek rodzicom to jeszcze dostają od nich wsparcie (mimo że nie są to raczej bardzo bogate rodziny, takich nie liczę, bo inna liga), w ogóle nikt by od nich nawet grosza nie wziął, a jedyne wsparcie jakie jest rozważane, to doraźna pomoc w faktycznej potrzebie. Myślę też, ile za to mogłabym zaoszczędzić, może nawet kupić kiedyś mieszkanie bez kredytu albo pospełniać różne swoje marzenia. Mam też żal do rodziców, że doprowadzili do takiej sytuacji, mimo że w rodzinie nie było nic co by uzasadniało taką ich postawę względem pieniędzy (żadnych wielkich chorób, jedno dziecko, na które nie trzeba było specjalnie łożyć, itp.). Nie mam pretensji o to, że nic nie dostałam, ale o to, że będę musiała przez wiele lat oddawać im jeszcze 1/4 mojej pensji, trochę już tak.
Dodam, że rodzice nie mają już właściwie możliwości poprawy swojej sytuacji finansowej, a nawet jeśli by mieli, to nie idzie z nimi nawet o tym podyskutować. Jeśli chodzi o ich postawę względem mojej pomocy, dla jednego z rodziców jest w zupełności normalne i oczywiste, że daje pieniądze, drugi rodzic zaś niby tych pieniędzy nie chce, ale dobrze wiem, że jakbym ich nie dawała, to po prostu dalej długi by nie były płacone, rachunki może też nie.
Pewnie, mogłabym nie dawać nic albo niewiele, ale wtedy pieniądze po prostu leżałyby na moim koncie albo były wydane na zbytki, ja bym miała poczucie winy, a rodzice by nie umieli sobie poradzić z życiem (bo tak mają i już się nie nauczą innych nawyków, nie ten wiek, nie ta osobowość, niestety nie te chęci). Ich żaden brak środków nie zmobilizuje do zmiany sytuacji, bo jak nie mają to nie płacą zobowiązań i po prostu się tym nie przejmują (przerabiane wiele razy w przeszłości gdy jeszcze nie pracowalam).
Ja różnie sobie radzę z moją frustracja, ostatnio uznałam, że skoro jestem singielka i nie mam rodziny, to to jest właśnie moje powołanie, żeby nie żyć tylko dla siebie, ale wspierać nieporadnych rodziców, zaspokajać ich biednych wierzycieli, itp. Myślę, że dużo by w mojej postawie zmieniło też zamienienie "muszę" na "chcę" i pozbycie się wrażenia, że moja pomoc jest nienormalna, że to, że pomagam, kwalifikuje mnie do leczenia psychicznego (jak stwierdzili gremialnie ludzie z internetu). Wiem, że mogę być obciążona tzw. parentyzacją, ale czy serio powinnam po prostu odciąć kurek z pomocą, po to, by jeszcze pogorszyć swoje relacje z rodzicami, pogorszyć im byt, sprawić, że sami się będą kłócić o pieniądze jeszcze więcej miedzy sobą, a samej się tylko cieszyć z większego stanu konta? Na szali wartości jednak rodzina wyższa od kasy...
Proszę Was o jakieś odniesienie się do powyższego.
Pozdrawiam
|
|