Autor: s. Małgorzata, salwatorianka (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2005-05-24 14:20
Było zwyczajnie. Miałam jakieś 17 lat. Nie znałam żadnych sióstr, no może poza tymi zwariowanymi z francuskich komedii z Luisem de Fine. Myśl o zostaniu siostrą zakonną pojawiła się we mnie, kiedy byłam w Bieszczadach. Akurat byliśmy z kumplami na niedzielnej Eucharystii - zobaczyłam po raz pierwszy jakąś zakonnicę. Pojawiło się we mnie pytanie=zaproszenie: a może ty też mogłabyś tak żyć... Zaczęłam się śmiać ubawiona pomysłem - w moich wyobrażeniach zupenie nie nadawałam się do klasztoru - potem, kiedy opowiadałam o tej myśli towarzyszom bieszczadzkich wędrówek - oni byli nie mniej ubawieni ode mnie. To pytanie nie pojawiało sie długo, a może inaczej - zawsze we mnie było, tylko że było bardzo delikatne, ciche, głęboko ukryte, choć stałe i pewne... Ja żyłam na zewnątrz siebie, zaangażowana w wiele spraw: szkoła, wypady w góry, jakieś dyskoteki, mnóstwo ludzi wokół mnie, ważne było - aby było ciekawie, intensywnie, coś mnie gnało... Rodziła się we mnie tęsknota za INNYM życiem. Obserwowałam, jak żyją moi bliscy, krewni, znajomi - nie chciałam tak. I chociaż mój chłopak bardzo podobał się mamie, tato dawał mi dużo wolności i mogłam wiele. Ta tęsknota za WIĘCEJ, INACZEJ pchała mnie, żeby szukać. Koledzy ze wspólnoty 'Światło - Życie' jezdzili na rekolekcje do salwatorianów. To oni zaproponowali nam (dziewczynom) rekolekcje u salwatorianek. Pojechałam z "bandą" 20 osobową do Goczałkowic, nie myśląc nic przy tym. Ja miałam swoje plany: studia, pracę o której marzyłam, w przyszłości małżeństwo i duuużo dzieci (niekoniecznie własnych - myślałam o rodzinie zastępczej). Ale Jezus walczył o mnie. Cierpliwie pokazywał to, za czym tak naprawde tęsknię. Za NIM, za życiem w pełni, za Miłościa, która nie ma końca. Pokazywał mi też tych wszystkich ludzi, żyjących obok mnie - nieszczęśliwych, zagubionych, z 'pokręconymi' relacjami, smutnych, chorych na duszy... Ja miałam zawsze mnóstwo energii, od NIEGO. Czułam, że ON chce mnie posłać do nich z jego Miłością, uzdrowieniem... I choć bałam się, uciekałam - nie dałam rady. Byłabym najzwyczajniej głupia, gdybym nie przyjęła Miłości Jezusa, nie poszła za NIM. Wszystkie, choćby najpiękniesze plany, bez NIEGO rozsypują sie w popiół. Doświadczyłam tego pracując z narkomanami, w towarzyszeniu duchowym w rekolekcjach ignacjańskich, w pracy z dziećmi i młodzieżą. ON mnie zmienia, posyła i uzupełnia te wszystkie braki, jakie posiadam. Daje mi Swojego Ducha i prowadzi mnie. Nade wszystko zaprasza mnie do takiej jedności z NIM, jakiej pragnęłam. Czuję się z NIM bezpieczna, odważna, ufna. Bez NIEGO nie ma prawdziwej Miłości. Poza NIM nie ma życia. Choć to życie, jakie dla mnie wybrał jest zwyczajne, jest jednocześnie cudowne, bo z NIM.
|
|