logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Krzysztof
Historia jednego nawrócenia
Rycerz Młodych
 


 Wywodzę się z rozbitej rodziny, powiem mocno: patologicznej. Gdy miałem 2 lata, moi rodzice rozeszli się. Od tego czasu na głowie mamy spoczął cały dom. Sama musiała wychować trójkę dzieci, bo mam jeszcze starsze rodzeństwo, i pracować na utrzymanie.
 
Klatka
 
Po rozstaniu z mężem mama zaczęła pić alkohol. Tato w ogóle się nami nie interesował. Gdy straciła pracę, zaczęła pić codziennie. Do domu przychodzili różni ludzie, tacy, których można czasami spotkać na dworcu czy pod sklepem. Dochodziło do różnych ekscesów, zaczęły się imprezy i awantury. W takim klimacie dorastałem. Brak normalnych warunków i miłości sprawił, że z czasem zacząłem szukać akceptacji na zewnątrz, na ulicy, wśród rówieśników. Do domu wracałem tylko po to, aby się przespać. Czasami nawet to nie było możliwe, bo byłem wyrzucany z mieszkania i spałem gdzieś na klatce schodowej.
 
Na ulicy czułem, że mogę „zaistnieć”. Na początku łączył mnie z kolegami sport, następnie zaczęła się marihuana i inne „eksperymenty”. Cały czas żyłem w lęku, bałem się o siebie, o swoje życie. W końcu cały dom spoczął na mojej głowie. Musiałem dbać o to, co będziemy jeść, za co będziemy płacić rachunki itd. Zacząłem kraść, pieniądze zarabiałem na ulicy, szukałem jakiegoś dochodu i pojawiły się narkotyki…
 
Kiedy przestałem sobie radzić, rodzina się ode mnie odwróciła i zostałem całkiem sam ze swoimi problemami. Wszyscy się od nas odizolowali. Coraz częściej sięgałem po marihuanę, w końcu nie mogłem bez tego żyć. Musiałem codziennie zapalić i czułem się fajnie, była zabawa, były dziewczyny, był alkohol, byli kumple, super się bawiliśmy, robiliśmy różne śmieszne numery. Prowadziliśmy nocne życie, na ulicy, i to mi się na początku podobało. W szkole też potrafiłem zaimponować. Byłem takim „błaznem”, osobą, która zabawiała innych i bardzo dobrze się w tej roli odnajdowałem.
 
Teraz, z perspektywy czasu wiem, że to był mechanizm obronny, który dotyczy właśnie dzieci alkoholików. Zacząłem zażywać coraz więcej narkotyków, coraz częściej piłem i szukałem cały czas mocnych wrażeń. Chciałem odreagować swój ból, swój i to wszystko, co się w domu działo.
 
Wyżywałem się na tych ludziach, którzy przychodzili do mamy, bijąc ich. Toczyłem też otwartą wojnę z mamą. Dochodziło do różnych bardzo agresywnych, pełnych przemocy momentów. Były takie chwile, kiedy mama próbowała popełnić samobójstwo, bo też sama nie dawała rady. Wszystko działo się na moich oczach. To było chore i w zasadzie nie miałem pomysłu, jak z tego wyjść, mimo że bardzo chciałem, czując, że wszystko jest nie tak.
 
Wpadałem w coraz dłuższe ciągi narkotykowe i alkoholowe. Rzuciłem sport, przestałem grać. Trenerzy zabiegali o mnie, przychodzili, rozmawiali, starali się mnie nakłonić do powrotu do drużyny, ale to przestało mnie interesować. Podawałem narkotyki także swojej dziewczynie. Doszło do tego, że się rozstaliśmy.
 
Wszystko okazało się iluzją. Z kolegami łączyły mnie tylko narkotyki i pieniądze. Mama wygoniła mnie z domu, wyrzuciła moje rzeczy przez okno i trafiłem na rok do internatu. Zacząłem odreagowywać na swoich współlokatorach. Przestałem się uczyć, miałem coraz większe „dziury w głowie”, coraz większe problemy emocjonalne, na tle psychicznym, i byłem człowiekiem nieprzystosowanym do życia, agresywnym.
 
Chciałem to wszystko zmienić, ale nie potrafiłem. Nie akceptowałem siebie. Miałem świadomość, że żyję w klatce, która staje się coraz mniejsza. Zacząłem bać się ludzi, nie potrafiłem do nich wyjść, normalnie rozmawiać, nie potrafiłem wyjść czasami poza rejon swojej ulicy. Potem był taki moment, że bałem się wyjść poza swój pokój. Brałem tylko narkotyki, piłem alkohol i paliłem papierosy, zamykałem się w czterech ścianach i tak sobie żyłem.
 
 
1 2  następna
Zobacz także

Od momentu gdy zostałem ministrantem w wieku 13 lat, Msza święta była dla mnie zawsze czymś ważnym. Lubiłem w niej uczestniczyć w dzień powszedni rano lub wieczorem, gdy nie było tłumów, a ludzie przychodzili raczej z potrzeby serca. Piękne i pociągające było również to, że księża w mojej parafii zasadniczo odprawiali Mszę świętą pobożnie i bez pośpiechu. Pozwalało to wejść w jej klimat, a tym bardziej doświadczyć jej jako misterium. Nic zatem dziwnego, że pod wpływem takich przeżyć łatwo mi było odkryć w sobie powołanie kapłańskie.

 
Nie znałam języka rosyjskiego. Pierwsze dwa tygodnie praktycznie przepłakałam. Mąż był dla mnie dobry, nigdy nie pił alkoholu, choć okazje były. Teściowa się dziwiła, że on taki inny – co się z nim w tej Polsce stało, że nie pije? Wkrótce przeprowadziliśmy się do miasta Krzywy Róg. Praca, chleb, można było przeżyć…
 
Marek Blaza SJ
W sakramencie pojednania grzech osądzany jest z perspektywy przeszłości (żal za grzechy) i wiąże się jednocześnie z postanowieniem poprawy dotyczącym przyszłości. Dlatego przynajmniej niektórzy penitenci odnoszą wrażenie, że sam żal za grzechy jest „łatwiejszy do wypełnienia” od postanowienia poprawy, ponieważ potępienie popełnionego grzechu odnosi się do rzeczywistości przeszłej, dokonanej, której już nie można w żaden sposób zmienić. Natomiast postanowienie poprawy dotyczy przyszłości, której przecież nie da się przewidzieć. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS