logo
Wtorek, 19 marca 2024 r.
imieniny:
Józefa, Bogdana, Nicety, Aleksandryny – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Ryszard Piętka
Idźcie i pokazujcie, czyli jak uciec przed nakazem Jezusa
Wieczernik
 


Co jest łatwiejsze: żyć według nauki Jezusa czy mówić o Nim? Świadectwo życia czy świadectwo słowa?

 

To jedno z pierwszych pytań, jakie usłyszałem w czasie mojej formacji... Szybka analiza – która odpowiedź będzie bardziej odpowiadała animatorowi? Nie miałem wątpliwości: gadać umie każdy, to nie sztuka. Ale żyć tym, czego uczy Jezus – oto prawdziwe wyzwanie!

 

- Bardzo słusznie – skwitował animator. I właściwie na tym się skończyło. Przynajmniej na jakiś czas. Bo słowa to bardzo przekonujące i wygodne. Takie z rodzaju „dwie pieczenie na jednym ogniu”. Z jednej strony mam poczucie, że jestem świadkiem (przecież jak każdy staram się być w porządku), a z drugiej - bez jakichkolwiek dodatkowych obowiązków. Nic, tylko się zachwycać.

 

Może tylko czasem pojawi się pytanie: czy ktoś, kogo spotkam, ma szansę dzięki temu stać się bliższym Jezusowi? Czy samo życie to wszystko?

 

Idźcie i głoście – czy idźcie i pokazujcie?

 

Misyjny nakaz Jezusa znamy wszyscy. Możemy cytować z pamięci – niech będzie w wersji Marka: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony (Mk 16,15-16).

 

Może dla niektórych to dziwne, ale w tym duchowym testamencie Jezusa nie ma słów w rodzaju: „idź i bądź porządnym człowiekiem, a inni wszystko zrozumieją”. Dlaczego?

 

Przede wszystkim dlatego, że chrześcijanin to wcale nie jest „porządny człowiek”, ale ten, kto spotkał Jezusa i zachwycił się Nim. Propaganda dzisiaj wrzeszczy: „bądź miły dla wszystkich, a pójdziesz do nieba. Nieważne, w co wierzysz, bylebyś dobrze żył.” Chwytliwe, nowoczesne i tolerancyjne. Ale ma jedną wadę: to nie jest nauka Jezusa. On mówi wyraźnie: o zbawieniu decyduje po pierwsze wiara, czyli spotkanie z Nim. Reszta – sposób życia, postępowanie – to konsekwencja. Ważna i niezbędna, ale nigdy pierwsza.

 

Ograniczenie świadectwa do życia bez świadectwa słowa przypomina ograniczenie wiary do zestawu nakazów i zakazów bez pytania o spotkanie z Jezusem: to prosta droga, byśmy sami stracili z oczu Tego, który jest najważniejszy. A nawet jeśli jakimś cudem my Go nie zgubimy, to już prawie na pewno innych utwierdzimy w takim myśleniu.

 

Św. Paweł w świetnie nam znanych słowach, wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa (Rz 10,17). Słowa to nie jest „mało ważne byle co”, nie dodatek. One mają ogromną moc – są dla człowieka tym, czym ster dla okrętu (por. Jk 3,4).

 

Druga sprawa to pytanie o wyrazistość naszego świadectwa życia. Łatwo uciec w myślenie: będę działał, nie muszę mówić. Ale tak uczciwie: kto patrząc na moje postępowanie może powiedzieć: „to jest uczeń Jezusa”? Jeśli nie będę miał odwagi i przekonania, by mówić o Jezusie, nie ma też właściwie żadnych szans, bym żył Jego nauką tak naprawdę. Bo to wymaga tego, by zaprotestować, by być innym, by się wyłamać, by odrzucić konformizm... Nauka Jezusa jest radykalna, jest zgorszeniem dla świata. Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga (Jk 4,4b).

 

Jezus w swoim nauczaniu nie ograniczał się do „pokazywania”. Żył i głosił. To dopiero stanowiło całość. I dlatego w ostatnim poleceniu nie ograniczył się do polecenia, byśmy „pokazywali” wiarę. Ją trzeba głosić na wszelkie sposoby. A jak wiadomo dary duchowe tym się różnią od materialnych, że kiedy je dzielimy, wtedy się mnożą.

 

Świadectwo słowa i życia jest jak dwa wiosła w łodzi. Jeśli odrzucimy jedno – drugie straci sens: będziemy się tylko kręcili w kółko i dziwili, że nie widać owoców.

 

No dobrze, ale czy to naprawdę ja mam być świadkiem? Czy to polecenie dotyczy mnie? Przecież absolutnie się nie nadaję...

 

Dlaczego nie ja? Pięć powodów, dla których nie mogę głosić

 

Zasadniczo problem z mówieniem o Bogu i o Jego przesłaniu dla nas jest stary jak Objawienie. Abraham i jego krewni nie mieli tego problemu – właściwie każdy miał bezpośredni kontakt z Bogiem. Ale już kiedy pojawia się naród i prośba skierowana do Mojżesza – pojawiają się i opory.

 

I te opory pojawiają się u większości powołanych. U nas nieraz też.

 

Szatan, chociaż inteligentny, jest na szczęście stosunkowo mało twórczy. Jeśli się dobrze przyjrzeć schematowi jego pokus, wionie nudą. Dotyczy to również i wywinięcia się od obowiązku głoszenia. Wystarczy przyjrzeć się powołaniu Mojżesza i właściwie wszystkie najistotniejsze rodzaje broni z arsenału wroga widzimy jak na dłoni. Więc przejrzyjmy Wj 3-4:

 

1) Kimże ja jestem, bym miał iść do faraona i wyprowadzić Izraelitów z Egiptu? To pierwszy problem. Ja się do tego nie nadaję. Niech mówią inni. Świeccy zwalają na księży. Księża bronią się: przecież głosimy – ale ograniczają się do katechezy czy sakramentów... Chciałoby się powiedzieć: „niech inni wyjdą na dziwaków czy nawiedzonych. My chcemy być normalni – czyli niewierzący...”

 

2) Oto pójdę do Izraelitów i powiem im: Bóg ojców naszych posłał mnie do was. Lecz gdy oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię, cóż im mam odpowiedzieć? Drugie zastrzeżenie: nie znam Boga, jak mam o Nim mówić? Moja modlitwa jest niedoskonała, moja przeżywanie Eucharystii pozostawia wiele do życzenia, nie potrafię dostrzec Boga w codzienności, za bardzo liczę na siebie – za mało na Niego... Co ja właściwie mogę powiedzieć?

 

3) A jeśli nie uwierzą i nie usłuchają słów moich? Typowe założenie. Po co próbować? I tak odrzucą, nie zrozumieją, wyśmieją itp. Nikt nie jest w stanie policzyć ile okazji do świadectwa zostało zmarnowanych tylko i wyłącznie dlatego, że świadek doszedł do wniosku, że to nie ma sensu. Oczywiście nie zawsze zostanę przyjęty z otwartymi rękoma. To już Jezus zapowiedział: Sługa nie jest większy od swego pana. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować (J 15,20a). Z tym trzeba się liczyć. Jeśli tego nie ma w moim życiu, warto się zastanowić, czy jestem dobrym świadkiem.

 

W czasach, gdy wszystko mierzy się skutecznością, liczbami i sukcesem (a czy kiedyś było inaczej?) to istotny problem. Ale logika Ewangelii jest właśnie logiką krzyża i zmartwychwstania. Trzeba się spodziewać łaski radości i owoców, ale też klęski i niezrozumienia.

 

4) Wybacz, Panie, ale ja nie jestem wymowny od wczoraj i przedwczoraj... To różne trudności techniczne: brak czasu, okazji, możliwości, uzdolnień... A przede wszystkim ja nie żyję tym, co głosi Jezus tak na 100%, więc nie mam prawa o tym mówić... Jak kiedyś będę idealny - to może wtedy, ale teraz? To wygodna postawa. Ale wyraźnie „zalatuje” najlepiej dopracowaną przez Szatana wadą: pychą. Założenie jest jasne: to ja jestem w centrum.

 

5) Wybacz, Panie, ale poślij kogo innego. Argument koronny. Tu już nawet Bóg „rozgniewał się”, bo ile można? Ale z tego gniewu wynikła jedna ciekawa sprawa: początek wspólnoty. Mojżesz chce posłać kogoś innego. Bóg mówi: idźcie razem.

 

Ale jak to zrobić?

 

Zacznijmy od sprawy oczywistej: nie ma przepisu na „wyprodukowanie” świadka. Duch wieje, kędy chce. Ale na pewno warto zastanowić się nad tym, co może sprzyjać świadectwu słowa. I tu kilka luźnych spostrzeżeń do przemyślenia.

 

Pierwsza sprawa: poczuć się posłanym i odpowiedzialnym. Ode mnie może zależeć więcej, niż mi się wydaje: zbawienie lub potępienie wieczne człowieka, którego Pan postawił na mojej drodze! I to nie jest slogan. Spójrz na ludzi, którzy cię otaczają. Ile można dla nich zrobić? Dobre słowo, bułka dla głodnego, odwiedziny, zainteresowanie, rozmowa – to ważne. Ale mamy skarb jeszcze cenniejszy. Czy chcemy się nim dzielić?

 

Druga sprawa: przyjąć to, jaki jestem i właśnie takiego oddać Panu na służbę świadectwa. Bóg nie żyje w świecie ideałów. Zna mnie i wie, jakie są moje słabości. Jeśli nie przeszkadza to Jemu, by mnie powołać – dlaczego ma przeszkadzać mi? Oczywiście nie chodzi o to, że świadek Jezusa może być byle jaki. Staram się ze wszystkich sił. Resztę oddaję Panu. Niech On działa.

 

Pamiętam pierwszą prowadzoną przeze mnie szkołę modlitwy na rekolekcjach I stopnia. Byłem jeszcze klerykiem. Myślałem: „co ja powiem! Przecież nie umiem się modlić!” Próbowałem mówić, jak ma być – poszło obok uczestników. Więc powiedziałem, że nie umiem, jakie mam trudności, co z nimi robię i jak ciągle nie wychodzi... i okazało się, że właśnie to było potrzebne! Bo jak ma być - wiedzieli wszyscy. Ale to niewiele znaczyło.

 

Wtedy nauczyłem się ważnej rzeczy: zacznij z wiarą, jaką masz teraz, a resztę zostaw Bogu!

 

Dalej, by świadczyć o Bogu wobec tych, którzy Go nie poznali (wcale albo źle) najpierw warto rozmawiać o Nim z tymi, którzy wierzą. To dziwne, kiedy rodzina, wspólnota oazowa czy jeszcze jakaś inna grupa nie potrafi się dzielić doświadczeniem wiary. Wtedy z pewnością i wyjście do innych będzie sztuczne i na siłę - będzie po prostu nienaturalne. Jeśli mam być świadkiem, to potrzebuję wspólnoty, ludzi, którzy będą świadczyli wraz ze mną. Powodów jest wiele: wspieranie się, uzupełnianie, mobilizowanie, ubogacanie, ale pierwszy i podstawowy to miłość: jeśli stanie przy mnie brat czy siostra w Chrystusie, ktoś, z kim będę żyć tym, co chcę głosić, świadectwo życia i słowa nabiera sensu i mocy.

 

Najtrudniejszy jest oczywiście początek – pierwsze słowa, kiedy się wydaje, że jesteśmy nienaturalni. Szatan wtedy szczególnie intensywnie walczy. Jednak możemy zwyciężyć. Zależy to tylko od naszego pragnienia i otwarcia się na łaskę.

 

Warto również włączyć się w przygotowane akcje: ewangelizacja w szkole, w mieście, na ulicy – to doświadczenie, które pomaga przełamać bariery, wewnętrzne opory.

 

I na koniec sprawa zdecydowanie najważniejsza i oczywista: modlitwa. Nie ma świadectwa bez mocy Ducha Świętego. Dopóki nie wezwę Pana mogę być atrakcyjny, skuteczny, popularny, ale nie będę świadkiem. Tym się różni świadectwo od propagandy, że jest zakorzenione w łasce Bożej. I nie ma innej drogi. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał (J 15,16). I my jesteśmy wybrani. Idźmy i głośmy. Świat na nas czeka. I czekają na autentycznego świadka, który powie i pokaże, że żyje swoją wiarą. Nawet jeśli czasem i wyśmieją, i powiedzą, że jestem nawiedzony, potem zatrzymają się, by zastanowić się: a może to jednak prawda...?

 

Jedenastu zaś uczniów udało się do Galilei na górę, tam gdzie Jezus im polecił. A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili. Wtedy Jezus podszedł do nich i przemówił tymi słowami: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,16-20).

 

ks. Ryszard Piętka
Wieczernik 152/2007