Nie martwcie się! (Mt 6,25)
Wolny od zmartwień
Nie można wierzyć i jednocześnie martwić się. Mając wiarę, można tylko wierzyć i w tej wierze przerzucać wszystkie troski na Pana. Kto mniema inaczej, ten właściwie nie wierzy – a wtedy koniec z nim. Wtedy także w życiu praktycznym nic nie wychodzi. Wtedy ponosi się porażki w codziennej rzeczywistości. Brak wówczas jakiegokolwiek oparcia i człowiek przestaje już sobie radzić. A wtedy zaczynają się długie dyskusje i powracają drobne zmartwienia. Człowiek jest znowu tym, kim był przedtem, na początku swej drogi; znowu gdzieś się zapodziała odczuwana wewnątrz i na zewnętrz moc Boża. I jest się na powrót małym człowieczkiem. Nieco nazbyt bojaźliwym, trochę niepraktycznym – jakby na to nie spojrzeć. A wtedy... tak, wtedy kończy się wszystko. Nieszczęściem Kościoła jest po prostu to, że ludzie zawsze mieli zbyt mało wiary. Ach, powiesz: przecież zawsze byli tak mocni, tak odważni w swej wierze! Nieszczęście polegało jednak na tym, że w swej wierze ciągle jeszcze zezowali w drugą stronę – tam, gdzie chodziło już nie o Jezusa, lecz o taktykę i praktykę, o własne ja, własne pragnienia i troski. O ludzi i o los świata. Gdyby tylko mieli wiarę, wtedy nie musieliby nawet być tak odważni w swej wierze. Ziarno gorczycy miałoby moc przenosić góry.