logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Mirosław Tykfer
Jesteśmy Bożym Ciałem
Przewodnik Katolicki
 
fot. Erica Viana | Unsplash (cc)


W przyszłości procesje Bożego Ciała nie zanikną. Nie będą jednak prostym powtarzaniem rytu z przeszłości. Odnawiając liturgiczną szatę słów i znaków, powiedzą światu o Bogu i Kościele coś, czego ten świat bardzo potrzebuje.

 

Znajomy ksiądz zapytał mnie niedawno, kiedy moim zdaniem śmiercią naturalną umrą procesje Bożego Ciała. Pytanie nie było złośliwe, raczej powiedziane z przejęciem: na naszych oczach odchodzi stary świat, kończy się pewien etap życia Kościoła. A jeszcze niedawno tenże świat wydawał się niezniszczalny. Ta łódź, jeszcze dziesięć lat temu, naprawdę musiała wydawać się niezatapialna. Trochę jak Titanic, który przy całkowitej nieświadomości pasażerów zmierzał prosto w stronę niewidocznej, zanurzonej w oceanie skały.


Nie odpowiedziałem jednak w dekadenckim tonie, nawet jeśli trudno dziś udawać, że pewien etap historii chrześcijaństwa rzeczywiście się kończy.

Nowe ozdoby nie wystarczą


Pewne formy odchodzą, nawet jeśli gdzieniegdzie na nowo rozkwitają, jak chociażby nabożeństwa majowe. Nie odpowiedziałem jednak pesymistycznie, ponieważ za dużo jest znaków nadziei, które stają w poprzek pesymistycznym przewidywaniom.


Mam w pamięci procesję z Najświętszym Sakramentem w Nowym Jorku. Była naprawdę piękna. I uczestniczyło w niej tak wielu ludzi. Potem przypomniały mi się jeszcze akademickie procesje organizowane w Polsce przez dominikanów. Na myśl przychodzą zaraz dorosłe kobiety, studentki, które w białych sukienkach sypią kwiatki. I się nie wstydzą. W wyobraźni pozostają też wielkie transparenty z reprodukcjami ikon Chrystusa.


To nie znaczy, że zamierzam powiedzieć: wystarczy zrobić atrakcyjną oprawę i ludzie przyjdą. Nie porównałbym tych procesji na przykład do bardzo atrakcyjnych wizualnie nabożeństw europejskich południowców, którzy lubią przepych figurek, wstążek, tańców ulicznych, trąbek i relikwii. Są naprawdę barwne. W kilku z nich uczestniczyłem. Razem z przechodniami jedzącymi watę cukrową i lody. Tylko że dzisiaj to już naprawdę mało kogo potrafi duchowo zachwycać. Bywa atrakcyjne kulturowo. Ale i to przestaje działać. Co wyraźnie widać w zlaicyzowanej Hiszpanii, w której jeszcze nie tak dawno tłumaczono, że noszenie „paska” Maryi to element pobożności ludowej, który wiarę podtrzymuje. No nie podtrzymuje. To już wiemy. Ten przekaz jest po prostu za płytki. A przynajmniej dzisiaj, jest on zupełnie nieprzemawiający do serca, którego sentymentalne korzenie dawno oderwały się od kultury rzeczywiście chrześcijańskiej.

Nawet jeśli chcemy ołtarze doskonalsze wznieść


Nie szedłbym jednak w kierunku przeciwnym, w stronę przeintelektualizowanych nabożeństw niektórych parafii niemieckich. Jakby miałyby one być bardziej adekwatne dla „inteligentnego” Europejczyka. Te z kolei bywają zwyczajnie przegadane, racjonalnie powyjaśniane, a czasami jakoś może też podświadomie pozbawione zaufania do prostych, symbolicznych i tradycyjnych form wyrażania wiary.


Nie porównywałbym też procesji nowojorskiej do modlitw organizowanych przez grupkę „ostatnich sprawiedliwych”, którzy w niektórych regionach Włoch bardzo skrupulatnie podtrzymują przy życiu odchodzącą na oczach wszystkich skamieniałą tradycję. Piękną, ale od dzieci tych, którzy tę tradycję próbują ocalić dosłownie w detalach, chyba już mocno mentalnie oddaloną.


Co więc jest sercem nowojorskich i dominikańskich procesji, że nie zamieniły się w „liturgiczny taniec” na tonącym statku? A przecież takich miejsc można by wskazać w Polsce i na świecie dużo więcej. Szukając odpowiedzi, warto najpierw uważnym okiem patrzeć na nasze parafialne procesje Bożego Ciała. Jeśli nie chcemy pozwolić im wymierać, musimy z pokorą wobec tradycji, ale i odwagą ewangelizacyjnej wiary pytać: co wciąż jest ich siłą, a co je dzisiaj osłabia, co odrywa od wyobraźni tychże oglądających wydarzenie z perspektywy zeświecczonego świata. Bo z takiego prostego oglądu już teraz wiemy – ośmielę się tak powiedzieć – że w niedalekiej przyszłości procesje Bożego Ciała nie będą już prostym powtarzaniem gestów i symboli z przeszłości. I to przy rzeczywiście szczerym szacunku dla „przeszłości ołtarzy” – jak zalecał Adam Asnyk. Bo jeśli jest jakaś ukryta duchowa tych procesji siła, nie ta czysto zwyczajowa, i jeśli tkwi w nich jakaś perswazja społecznego oddziaływania, to polegać musi ona na symbolicznej koncentracji znaków. Przemawiających znaków. Takich, które nawet we współczesnej, zlaicyzowanej kulturze mają zdolność poruszyć zbiorową wyobraźnię.

Ewangeliczna estetyka komunikacji


Oczywiście, że zaraz ktoś powie, że nie ma co się silić, bo najbardziej do ludzi przemawia sam Bóg, to On przecież jest w centrum tych procesji. Tak, oczywiście, że tak, ale to właśnie ten Bóg nie bez powodu wybrał chleb, drogę realnego, ale też symbolicznego przedstawienia i dawanie siebie. Bo nie o sam najprostszy pokarm w Eucharystii chodzi. Nie o to, że jest najbardziej dostępny, nawet dla ubogich. Choć i te elementy mają tu swoje znaczenie. O wiele bardziej chodzi jednak o najgłębszą symbolikę przekazu: Bóg, stwórca nieba i ziemi, oraz chleb, owoc tej stworzonej ziemi i kreatywnej pracy człowieka. Ta symboliczna droga od serca do Boga, właśnie dlatego, że ma swoje ewangeliczne korzenie, wymaga zastanowienia. Wymaga żywego połączenia tego serca z przychodzącym Bogiem w takiej a nie innej kulturze, na szczęście jeszcze nie całkowicie wypłukanej z wszystkich zbiorowych doświadczeń religijnych. Z pewnym przekonaniem również, że nadal jest coś, czego można się uchwycić właśnie w tej kulturze, nadal jakoś zakorzenionej w umysłach Europejczyków znacznie głębiej i trwalej, niż można by z pozoru sądzić. Chodzi więc o wiarę, że dobrze zidentyfikowane znaki mogą bardzo skutecznie komunikować przesłanie procesji Bożego Ciała. Należy je tylko tylko odgadnąć. Nawet jeśli nie wszędzie odpowiedzi będą takie same. Chyba nie mogą być dosłownie te same.

Eucharystia w okowach doktrynalnych dyskusji


Nowy Jork i dominikańskie procesje połączył przynajmniej jeden element, który stał się żywym kulturowo znakiem obecności Boga: ukierunkowanie wszystkich symboli, słów, pieśni i gestów na Chrystusa. Wszystkie najdrobniejsze składowe tego jednego wielkiego wydarzenia składają się jak wstążki dawnego feretronu: już nie dosłownie, a symbolicznie właśnie, nastawiające wyobraźnię uczestników na duchowe fale tego jednego ewangelicznego przesłania: On jest! On przychodzi!


Warto bardzo szczegółowo tym procesjom się przyglądać i tę ich koncentrację symboliczną odkrywać i doceniać. Także w pieśniach, które nie ograniczają się w swoich treściach do tradycyjnego kultu Hostii. Nie tłumaczą już zawiłych dogmatów, które kiedyś rzeczywiście musiały być bardzo bronione, wyjaśniane w konfrontacji z heretycką negacją. Te współczesne procesje są właśnie dlatego tradycyjne, że nie ograniczają się do jednej epoki, ale poszerzają wyobraźnię w kierunku informacji podstawowej, ku obecności prostej, codziennej, ubogiej i pokornej. Obecności Boga, którego nie musimy już wkładać w ramy średniowiecznych dyskusji z herezjami negującymi obecność realną Chrystusa we Mszy św. czy z protestanckimi reformatorami, którzy ponad eucharystyczny Chleb przedkładali realną obecność Boga przez Słowo. Nie musimy tej obecności Boga wśród nas próbować tłumaczyć przez siłę liczebnej manifestacji publicznej, która opresyjnej władzy miałaby kolejny raz uświadomić, z kim się mierzy. Nie musimy tej obecności otaczać nieskończoną ilością elementów, które zdobią, ale duchowo dekoncentrują. Choć takie były korzenie rodzącego się w Europie kultu białej Hostii, wynoszonej na ołtarze w złotych monstrancjach, to dzisiaj wymagają one gruntownego przemyślenia.


Ale dlaczego mamy zmieniać, dlaczego przemyśleć? Z jednej strony to sprawa kulturowej wyobraźni, której nie możemy lekceważyć. Po drugiej sytuuje się jednak to, co nakazuje nam powracać do wspomnianych korzeni duchowych samej Eucharystii. Także tych, które w kontekście ferworu walki z herezjami mogły przez wieki ulec częściowemu zapomnieniu. A to te właśnie eucharystyczne prawdy mogą nie tylko na nowo zostać Kościołowi i światu przypomniane, ale stać się również nową siłą autentycznego przyciągania. Tylko czy to rzeczywiście jest możliwe?

Chrystus, Kościół, Ciało


Odniosę się zaledwie do jednej z tych prawd, moim zdaniem kluczowej. Tej, która pomaga w koncentracji całego przesłania uroczystości Bożego Ciała na słowie „obecność”. Otóż w tradycji biblijnej i starożytnej ojców, którzy Biblię komentują, słowo „ciało” jest ściśle połączone z Kościołem. To wspólnota uczniów Chrystusa przez chrzest jest Świątynią Ducha i Ciałem Chrystusa. Św. Augustyn i inni ojcowie Kościoła porównują powstanie Kościoła ze stworzeniem pierwszej kobiety z boku śpiącego Adama. Tyle że teraz tym Adamem jest Chrystus, a z Jego boku wypływa krew i woda, które dają początek Kościołowi. Z Jego słabości rodzi się siła Kościoła. W wylanej z miłości na krzyżu krwi rodzi się nowe życie, Ciało, którym jest Kościół. Ten sam Augustyn podkreśla nieustannie łączność „ciała”, które odnosi się do Kościoła, i „ciała”, które jest w Eucharystii. I w Kościele, i w Eucharystii Chrystus jest Ciałem. To ma ogromne znaczenie. Bo jeśli taką mamy wyobraźnię wiary, to nie będzie nam trudno zrozumieć, że Boże Ciało, czyli to, co przyjmujemy w Komunii Świętej, nie oznacza jedynie samego Chrystusa, ale nas wszystkich z Nim dla świata. Chrystus jest Ciałem eucharystycznym, Kościół jest Ciałem, które powstaje z Ciała eucharystycznego. Jest Ciałem gotowym na krzyż, jest Ciałem Baranka wydanego na śmierć.


Św. Augustyn napisał bardzo piękny tekst, który próbuje tę trudną prawdę wyjaśnić. Odwołuje się do Pawłowego podziału Kościoła na głowę, tj. Chrystusa, i członki, czyli wszystkich ochrzczonych. W swoich Sermones pisze: „Bracia, patrzcie na miłość samej głowy naszej. Jest już w niebie, a tutaj cierpi tak długo, jak długo będzie cierpiał Kościół. Tu Chrystus łaknie i pragnie, jest nagim, gościem, chorym, w więzieniu. Albowiem powiedział, że cierpi tutaj ciało jego, On sam cierpi”.

Eucharystia rodzi Kościół wyjścia


Takie rozumienie uroczystości Bożego Ciała może być początkowo trudne do zrozumienia. Czy nie warto jednak tę właśnie prawdę dzisiaj odzyskać, dać jej nowe życie. W procesji Bożego Ciała można więc na nowo podkreślać obecność Boga nie tylko dla nas i wśród nas, ale też dla innych. Chrystus zjednoczył się na krzyżu z każdym, a szczególnie z tymi, którzy spożywają Jego ciało i piją Jego krew. Zjednoczenie dotyczy jednak jakoś całej ludzkości. Syn Boży umiera za wszystkich. Dzisiaj właśnie ta prawda może przemawiać najmocniej, ukazując Ciało Chrystusa, z którego rodzi się Ciało, którym jest Kościół posłany do świata. We wszystkim: pieśniach, komentarzach, gestach czy homiliach. Bo oto na ulice wychodzi Bóg, który jest pokorny, oddany, kochający, przelewający krew za wszystkich, Bóg jednoczący ludzkość. I to On chce być przyjęty przez tych, którzy będą chcieli stawać się w tej jedności z całą ludzkością do Niego podobni.


Chyba nie trzeba nikogo dzisiaj przekonywać, dlaczego tak przeżywana uroczystość Bożego Ciała jest nam, to jest Kościołowi i światu, tak ogromnie potrzebna. Dlaczego przesłanie o jednoczącej katolików Komunii, która rodzi pragnienie pokornej obecności w świecie i dla świata, jest tak ważne, byśmy rzeczywiście stawali się Kościołem wyjścia. Czy nie wybrzmiewa w tych słowach wołanie Maryi z Fatimy, aby modlić się i pokutować za cały świat? Czy nie wybrzmiewa w nich jakiś nowy, przypomniany na nowo uniwersalizm chrześcijaństwa, które wierzy w siłę Komunii miłości, jaką tworzy wśród katolików przyjmowanie Eucharystii, i stopniowo przenika całą ludzkość? Czy ludzie, którzy coraz częściej z obojętnością mijają przechodzące na ulicach miast i wiosek procesje Bożego Ciała, nie potrzebują tego właśnie ewangelicznego przesłania: jesteśmy dla was i z wami, Bóg chce być z wami! Już nie manifestacja siły w kontrze do opresyjnej władzy, już nie tylko przypomnienie o realnej obecności Chrystusa w Eucharystii – nawet jeśli i ta prawda musi wciąż wybrzmiewać – i już nie tylko podkreślanie wyjścia Boga do naszych, aby im błogosławił i umacniał w przestrzeni życia codziennego. Chodzi rzeczywiście o coś więcej. Chodzi o Kościół, który rozumie, że jest Ciałem Chrystusa i tak jak On, ukrzyżowany dla świata, chce wychodzić do innych, chce ich spotkać, chce im przekazać Dobrą Nowinę: najpierw przez relacje, przez promieniującą wspólnotę Komunii, aby wiarygodnie przekazać również prawdę o żywej obecności Boga w świecie przez Ciało Kościoła, zbawczej obecności, przez którą te relacje budujące Ciało są w ogóle możliwe.

 

ks. Mirosław Tykfer
Przewodnik Katolicki 24/2019

 
Zobacz także
ks. Marek Szukalski
Kończy się rok liturgiczny, który kolejny raz przypomniał nam przebieg historii zbawienia świata. Mijające dni kierują nasze myśli ku sprawom ostatecznym człowieka. Wymienia je Mały Katechizm: są to 1) śmierć, 2) sąd, 3) niebo (lub piekło). Zamiast tradycyjnego: „rzeczy ostateczne”, lepsze wydaje się określenie: sprawy ostateczne. Śmierć, sąd, wieczne szczęście zbawionych, są przecież osobistym spotkaniem z kochającą Osobą — Chrystusem Zbawicielem.  
 
Natalia Budzyńska
„W sierpniu każdy kwiat woła, zanieś mnie do kościoła” – mówi przysłowie. Na wsiach tradycja przynoszenia ziół i kwiatów w święto Wniebowzięcia NMP wciąż jest żywa, a nawet można obserwować odrodzenie kultywowania dawnych bardzo bogatych maryjnych tradycji ludowych. W miastach jest znacznie gorzej.
 
 
ks. Wojciech Przybylski
Adwent. Czas modlitwy, tęsknoty, oczekiwania, wewnętrznej pracy. W Adwencie módlmy się: "Dobry Boże, odeszliśmy od Ciebie. Szukaliśmy szczęścia poza Tobą, ale nie znaleźliśmy. Nasze dusze i serca wyschły jak studnia. Teraz błąkamy się, jesteśmy spragnieni. Źle nam bez Ciebie. Przyjdź"...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS