logo
Czwartek, 18 kwietnia 2024
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 
Rok B - 14 niedziela zwykła

Rozczarowanie w domu
Ks. Dariusz Zielonka SDS 2006-07-09
Ez 2,2-5; 2 Kor 12,7-10; Mk 6,1-6
Prawie 30 lat Jezus mieszkał w Nazarecie, w miejscowości, która nie była ani ważna, ani znana. Tam spędził swoje dzieciństwo, swą młodość. Tam wzrastał, uczęszczał prawdopodobnie do szkoły synagogalnej. Tam wyuczył się i praktykował stolarstwo – zawód swego opiekuna Józefa. Tam mieszkali jego krewni, jego „bracia i siostry” – jak według ówczesnego żydowskiego zwyczaju nazywano krewnych. Tam dzielił los swoich rówieśników, niczym się specjalnie nie różniąc od innych. Tkwił w zwolnionym nurcie życia swej miejscowości. A jeśli zwracał na siebie uwagę to chyba tym, że mając trzydzieści lat nie szukał żony i nie zamierzał założyć rodziny, mimo iż był znanym i cenionym rzemieślnikiem.
 
I nagle Jezus mając około 30 lat porzuca wszystko i wyrusza nad jezioro Genezaret, do Kafarnaum, położonego przy ważnej drodze handlowej, która prowadziła ze Wschodu do morza Śródziemnego. Szybko staje się sławny. Przybywają tłumy, jego słowa fascynują ludzi, a może jeszcze bardziej znaki i cuda, które dokonuje: niezwykłe uzdrowienia z chorób i kalectw.
 
I wreszcie Jezus – już jako Rabbi – niezwykły Nauczyciel - przybywa po raz pierwszy do swoich, do rodzinnego Nazaretu. Oczywiście i tu doszły słuchy o Jego niezwykłych czynach i słowach. Wszak wszędzie w Galilei była o Nim mowa. Ich rodak, stolarz, syn Maryi jest na ustach tłumów. Ciekawość jest pierwszą reakcją ludzi z Jego wioski. Tłumnie przybywają w sobotę, w szabat posłuchać Jego nauki. Słuchając słów Jezusa są najpierw zdumieni, ale bardzo szybko zmienia się ich nastrój. Pojawia się coraz głośniejsza krytyka. Jakim prawem Jezus tak się wymądrza? Wiemy przecież, kim on jest. Znamy go przecież od małego. Za kogo on się uważa? Jest jednym z nas i wcale nie jest lepszy niż my. Jak wpadł na to, by nas pouczać? To odrzucenie rani i boli Jezusa. Kto nie życzyłby sobie właśnie u siebie, w domu słów uznania, docenienia, pochwały? A tu zamiast tego zazdrość, niezrozumienie, lekceważenie.
 
Jezus wówczas wypowiedział ze smutkiem słowa, które do dziś stanowią przysłowie: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. Jak często boleśnie się ono sprawdza. Zdarza się, że i my sądzimy, że kogoś szczególnie dobrze znamy, a często nie wiele o nim wiemy, jego motywacjach, pragnieniach, celach.
 
Także własna rodzina może być zaborcza, może zabraniać: być innym, iść własną drogą przez życie. Na początku tak było z krewnymi Jezusa. Najpierw uznali go za szalonego, chcieli Go siłą zatrzymać – tak relacjonuje św. Marek. Później się to zmieniło. Jakub, jeden z czterech „braci” Jezusa, został nawet przełożonym pierwszej gminy chrześcijańskiej w Jerozolimie. Stopniowo odkrywali, kim rzeczywiście był Jezus, Ten, którego uważali, że znają od dzieciństwa, ponieważ wśród nich wzrastał i był ich krewnym: jednym z nich.
 
Czy mieszkańcy Nazaretu i krewni Jezusa mogli rozpoznać, że to dziecko, które pośród nich rosło, nosi w sobie tak wielką tajemnicę, że jest Synem Bożym? Przecież jakże niepozorna była Jego codzienność w rodzinnej miejscowości. Do dziś mniej więcej tak jest. Boża Obecność między nami jest często ukryta, łatwa do przeoczenia. Chrystus również dziś przychodzi do nas i przebywa pośród nas w „płaszczu codzienności”, tylko oczami wiary możemy go dostrzec: w kawałku chleba, we wspólnocie Kościoła, w posłudze kapłana, w drugim człowieku…
 
Druga refleksja dotyka nas wszystkich. Gdy ktoś nagle zaczyna wyrastać ponad przeciętną, objawia szczególne talenty, zdobywa sławę, wyróżnia się, gdy komuś się powiedzie – wtedy natychmiast zaczynamy to traktować jako zagrożenie dla siebie. Uznajemy to za niesprawiedliwość: a co, czy ja jestem gorszy? A mnie się nie należy? Nie dostrzegamy jego wysiłku, pracy i nakładów, jakie musiał ponieść; widzimy tylko ostateczny sukces. Pojawia się zazdrość. Szukamy dziury w całym, by zakwestionować jego wartość. Jak często naszą dewizą jest: mogę sam nie mieć, byle i on nie miał. Zamiast wzajemnie się poprzeć i wspólnie zyskać, wolimy wspólnie stracić. W ten sposób w wymiarze społecznym i narodowym nigdy niczego nie zbudujemy, będziemy tylko niezorganizowanym, małostkowym, podatnym na demagogię i puste obietnice tłumem – podobnym do tego z dzisiejszej Ewangelii.
 
I wreszcie: Jak często mylimy się w stosunku do naszych bliźnich. Każdy człowiek ma swoją tajemnicę, swoje niespodziewane walory, jakości, talenty, uzdolnienia. Często zdarza się, że je dostrzega i docenia ktoś obcy, stojący z boku, prędzej niż własna rodzina, czy wspólnota, która sądzi, że wszystko już wie. Jak pięknie będzie, kiedy na nowo spróbujemy odkrywać jakie skarby są ukryte w nas i w naszych bliźnich. Amen.
 
Ks. Dariusz Zielonka SDS