logo
Czwartek, 28 marca 2024
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 
Rok C - 5 niedziela zwykła

Lęk i zaufanie
Ks. Tomasz Raćkos SDS 2004-02-08
Iz 6,1-2.3-8; 1 Kor 15,1-11; Lk 5,1-11
Jednym z najczęstszych pytań zadawanych księdzu przez dzieci lub młodzież jest zapytanie o powołanie: „jak to się stało, że ksiądz został księdzem?” Ten sam temat powołania, czyli przyjęcia zadania wyznaczonego przez Boga konkretnym ludziom, obecny jest w liturgii słowa, przeżywanej piątej niedzieli zwykłej. W czytanych fragmentach Biblii spotykamy trzech bohaterów, z których każdy żył w innej epoce i w różnych okolicznościach odkrywał osobiste powołanie. Równocześnie w tych okolicznościach powołania możemy znaleźć takie, które są wspólne wszystkim postaciom.
 
Pierwszym z biblijnych bohaterów jest prorok Izajasz, który żyjąc w połowie VIII w. przed narodzeniem Chrystusa, opisuje okoliczności swojego powołania, posługując się mistyczną wizją. Rozważając treść pierwszego czytania, dowiadujemy się, że Izajaszowi towarzyszył lęk w momencie, gdy stanął przed majestatem „Pana zastępów”. Będąc dorosłym mężczyzną, wołał jak dziecko: „Biada mi! Jestem zgubiony!” (Iz 6,5). Był świadomy swoich słabości, grzechów i niedostatecznego przygotowania do pełnienia wyznaczonej mu prorockiej misji. Jeśli ostatecznie zdecydował się na nią, to tylko dzięki zapewnieniu anioła, że odtąd jego grzech został usunięty.
 
Drugim bohaterem jest, dobrze nam znany, Szymon zwany Piotrem. Powołany przez Jezusa, ciągle przyglądał się Nauczycielowi z Nazaretu. Być może nie we wszystkim zgadzał się z Nim, a już na pewno, gdy chodziło o sposób łowienia ryb. Szymon miał tutaj własne zdanie. Nie spodziewał się, że zarzucając sieć wbrew zasadom sztuki rybackiej, wyciągnie na oczach tłumu takie mnóstwo ryb. Wtedy w sercu Szymona stało się coś dziwnego. Zamiast euforii radości, nieoczekiwanie pojawił się strach, lęk przed Jezusem z Nazaretu, który był nie tylko Panem jeziora i praw natury, ale przede wszystkim władcą ludzkich serc. To właśnie z powodu stanu swojego serca Piotr nagle zaczął błagać Jezusa, aby zostawił go w spokoju, aby odszedł. Wystraszył się, że oczekiwania Jezusa, kierowane pod jego adresem, zdecydowanie przerastają ludzkie możliwości. Piotr czuł się niegodnym i po ludzku nieprzygotowanym do przemiany z rybka w pasterza dusz.
 
Podobne poczucie niezasłużonego wybrania towarzyszyło Pawłowi z Tarsu, który początkowo nie należał do grona uczniów Jezusa. W Liście do Koryntian nazywa on siebie „poronionym płodem” i „najmniejszym z apostołów”. Swoją życiową misję i sposób jej realizacji św. Paweł zawdzięczał nie własnemu wykształceniu czy pracowitości, ale przede wszystkim „łasce Bożej”.
 
Wydaje się, że ta sama tajemnicza obecność lęku, wpisana jest również w historię powołania współczesnych świadków wiary. Beatyfikowana na naszych oczach Matka Teresa z Kalkuty, zanim wyszła na ulicę swojego miasta, była nauczycielką i jedną z sióstr Zgromadzenia Matki Bożej Loretańskiej. Jak wspomina: „Po kilkunastu latach życia zakonnego, 16 sierpnia 1948 r. zamknęłam za sobą drzwi i znalazłam się sama na ulicach Kalkuty, doznałam niezwykle silnego uczucia zagubienia, niemal lęku, który był trudny do przezwyciężenia”. W książce „Matka ubogich”, Renzo Allegri – zgłębiając historię jej życia i powołania – pisze: „W tamtej chwili Matka Teresa zobaczyła jasno i wyraźnie swoja nową sytuację. Była zupełnie sama. Sama, bez dachu nad głową, bez pieniędzy, bez pracy, nie wiedząc, dokąd pójść, by coś zjeść i znaleźć schronienie na noc”. Znalazła się w straszliwej sytuacji, w jakiej znajdowali się ci ludzie, którym ona pragnęła „służyć”. Nie posiadała niczego poza wizją tego, co zamierzała realizować. „Polecenie”, jakie otrzymała od Jezusa w nocy 10 sierpnia 1946 r. było precyzyjnie określone: „służyć najuboższym pośród ubogich. Żyć pośród nich i tak jak oni”.
 
Dziś, żyjąc w 2004 roku i zastanawiając się nad tajemniczym lękiem obecnym w historii powołania i bezpośredniego spotkania człowieka z Bogiem, wiemy, że zarówno bliska naszym czasom bł. Matka Teresa, jak również starotestamentalny prorok Izajasz czy apostołowie Piotr i Paweł, mimo towarzyszącego im ludzkiego lęku, niepewności i początkowego niezdecydowania, ostatecznie zrealizowali swoją życiową misję, spełnili swoje powołanie. Było to możliwe tylko dzięki temu, że ów lęk i strach zastąpili zaufaniem w Bożą pomoc. Wszyscy oni bardziej cenili współpracę z Bożą łaska niż posiadany potencjał osobistych zdolności.
 
Lęk i obawa, to naturalne uczucia towarzyszące każdemu rozsądnemu człowiekowi, w chwili podejmowania ważnych decyzji. Podobny lęk w momencie podejmowania decyzji dotyczącej drogi życia, kiedyś towarzyszył dzisiejszym mężom i żonom, współczesnym siostrom zakonnym, braciom czy kapłanom. Jednak ten lęk, tak często obecny przy podejmowaniu rozstrzygających decyzji życiowych, zaczyna nabierać wartości dopiero wtedy, gdy zamiast koncentrowania nas wyłącznie na sobie, wyzwala w człowieku nieograniczone zaufanie Bożej Opatrzności. To właśnie takim ludziom, którzy potrafią wypływać w życiowy rejs nie w pojedynkę, ale razem z Jezusem, świat ustępuje z drogi.
 
Każdy z nas uczestniczących w niedzielnej liturgii jest człowiekiem obdarzonym wieloma powołaniami. Wszyscy powołani jesteśmy do życia, powołani do miłowania, powołani do świętości i apostołowania. Są wśród nas osoby powołane do małżeństwa, powołane do rodzicielstwa i wreszcie ludzie powołani do życia we wspólnocie zakonnej lub powołani do służby kapłańskiej. Pozostajemy dziś wszyscy z pytaniem: czy w historii mojego życiowego powołania nastąpiła już zamiana ludzkiego lęku w nadprzyrodzone zaufanie? To właśnie od tej przemiany zależne są, nie tylko poszczególne połowy, ale wszystkie owoce całego mojego życia.
Amen.
 
Ks. Tomasz Raćkos SDS