logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Cezary Sękalski
Kiedy człowiek mówi w imieniu Boga, nie należy patrzeć na zegarek
Głos Ojca Pio
 
fot. Annie Spratt | Unsplash (cc)


Z o. Raniero Cantalamessą, kaznodzieją Domu Papieskiego, rozmawiał Cezary Sękalski


Jakie znaczenie ma głoszenie słowa Bożego w trakcie Mszy Świętej?

 

Mówienie o Piśmie Świętym podczas Mszy nie jest równoznaczne z jego studiowaniem poza nią. Czytania mszalne służą przygotowaniu wiernych do przyjęcia Komunii świętej. Pomagają wejść w relację z Jezusem. W czasie liturgii eucharystycznej Jezus umiera i zmartwychwstaje. W liturgii słowa obecny jest Jezus, który naucza.

 

Słowo odczytane podczas Mszy Świętej staje się rzeczywistością: wydarzenia z czasów Jezusa, np. uzdrowienie paralityka, dzieją się współcześnie, dlatego również my podczas Mszy mamy szansę doznać uzdrowienia, jak wspomniany paralityk. Czytane słowo Boże stwarza okazję, abyśmy przeżywali je zawsze na nowo. Liturgia słowa codziennie się zmienia, dlatego nadaje Eucharystii ciągle nowy aspekt.

 

Najlepszą ilustracją znaczenia liturgii słowa jest opis spotkania uczniów z Jezusem w Emaus. Jezus, wyjaśniając im pisma, przygotował ich i kiedy przełamał dla nich chleb, uczniowie Go rozpoznali. To powinno wydarzać się podczas każdej Mszy Świętej.

 

Rozumiem, że Ojciec przedkłada homilię, która objaśnia czytania mszalne, nad kazanie, które może być treściowo od nich oderwane.

 

Tradycyjnie homilia stanowi objaśnienie słowa Bożego czytanego podczas Mszy Świętej. Kazanie natomiast ma charakter bardziej ogólny i jest wygłaszane raczej poza Eucharystią. W języku włoskim słowo „kazanie” (predica) ma charakter moralizatorski, negatywny. Polega ono na mówieniu ludziom, jak mają postępować. Prawić komuś kazania, znaczy moralizować, mówić, co trzeba robić, a czego nie.

 

To rozróżnienie jest znakiem zmiany, która dokonała się w Kościele. Na początku, w czasach Jezusa, a później świętego Pawła, głoszenie Ewangelii oznaczało głoszenie królestwa Bożego i miało wydźwięk pozytywny. Było radosnym zwiastowaniem czegoś wspaniałego, pięknego. Z czasem jednak w Kościele aspekt moralny został tak mocno zaakcentowany, że w pewnym sensie zapomnieliśmy o tym, że pierwszym zadaniem kaznodziei jest głoszenie królestwa Bożego.

 

Ja w moim głoszeniu przede wszystkim na to zwracam uwagę. Chcę w sposób pozytywny głosić królestwo Boże, jego łaskę. Na drugim miejscu stawiam aspekt moralny. Nie odwrotnie. Nie po to przecież się umartwiamy, żeby otrzymać łaskę, ale ponieważ już ją otrzymaliśmy. Dlatego żyjemy moralnie.

 

Czy tak było od początku Ojca posługi kaznodziejskiej, czy też dopiero w pewnym momencie nastąpiło takie odkrycie?

 

Wraz z moim powołaniem kaznodziejskim przyszła mi do głowy myśl, aby przede wszystkim głosić królestwo Boże. Myślę, że jest to związane z odczuciem przeze mnie osoby Ducha Świętego, który pozwala rozpoznać Jezusa jako Pana, a następnie powołuje nas do tego, aby Go naśladować. Jednak zanim Jezus stanie się dla nas wzorem, najpierw jest darem, który mamy przyjąć od Ojca.

 

Szczególnie my, katolicy potrzebujemy tej zmiany punktu widzenia. Nasze kraje: Włochy i Polska od dawna były chrześcijańskie, dlatego nie odczuwaliśmy potrzeby, aby przywrócić takie głoszenie słowa Bożego. Spójrzmy jednak na kraje Ameryki Łacińskiej, gdzie wiele osób opuszcza Kościół katolicki, ponieważ w Kościele zielonoświątkowym odnajdują głoszenie słowa, które jest bardziej wyzwalające. Tam słyszą: „Chrystus umarł za twoje grzechy, jesteś wolny!” i ten styl głoszenia wywołuje wielkie wrażenie na słuchaczach. Myślę, że w krajach tradycyjnie katolickich musimy na nowo odkryć ten sposób nauczania, ponieważ również u nas sytuacja bardzo się zmieniła. Sekularyzacja jest tak rozpowszechniona, że na nowo trzeba głosić osobę Chrystusa. Dzisiejszy człowiek nie za bardzo przywiązuje wagę do obowiązków czy prawa, dlatego przede wszystkim trzeba mówić mu o darze Boga, jakim jest Jezus Chrystus.

 

Czy można powiedzieć, że kaznodzieja, który nie nawiązał głębszej relacji z Jezusem, ma tendencję do moralizowania, zaś ten, który tę relację pielęgnuje, chętniej opowiada o całym bogactwie królestwa Bożego?

 

Zależy to od formacji, jaką przeszedł dany kaznodzieja. Na przykład kazania Ojca Pio miały charakter w dużej mierze moralizatorski i prosty, ale nikt nie wątpi, że pozostawał on w głębokiej relacji z Jezusem. Ojciec Pio nie przekazywał Bożego przesłania tylko przez słowa, ale czynił to całym swoim życiem. Wiele osób, które z nim się spotkały, doświadczyło łaski Bożego przebaczenia, przede wszystkim za pośrednictwem sakramentu pojednania.

Wiele zależy zatem od kontekstu, w którym działa dany kaznodzieja i od charyzmatu, jaki otrzymał. Mamy kaznodziejów, którzy w sposób konkretny mówią, co należy robić, a czego nie, ale potrzebujemy tych, którzy głoszą Ewangelię Jezusa Chrystusa.

 

W jaki sposób Ojciec przygotowuje się do głoszenia homilii?

 

Głoszenie kazań w Domu Papieskim wymaga ode mnie wielkiego zaangażowania. Za każdym razem, kiedy przygotowuję kazanie, muszę przeczytać wiele książek, przejrzeć wiele publikacji. Jeśli podróżuję po świecie, aby głosić słowo biskupom, kapłanom i ludziom świeckim, korzystam z tego, co wcześniej przygotowałem dla papieża. To, co mówię papieżowi, mówię też potem moim współbraciom. Wszystkie moje książki (obecne także na rynku polskim) były najpierw kazaniami wygłoszonymi w Domu Papieskim.

 

Często bywam proszony o omówienie jakiegoś tematu. Wtedy muszę się przygotować. Natomiast wczoraj wieczorem w kościele braci kapucynów na Loretańskiej w Krakowie, kiedy zobaczyłem przed sobą konkretnych ludzi, głosiłem to, co już we mnie jakoś dojrzało, niezależnie od tekstów czytań. Dzięki temu mogłem mówić bez patrzenia na kartkę, mając stały kontakt z wiernymi. Osobisty kontakt ze słuchaczami jest czymś bardzo ważnym w głoszeniu. Jednak kiedy przygotowuję coś nowego dla ojca świętego czy przy innych okazjach, dużo czasu przebywam w naszej wspólnotowej kaplicy i oczekuję, że natchnienie przyjdzie od Boga.

 

W 2005 roku musiałem przygotować homilię dla kardynałów zgromadzonych na konklawe. W takim wypadku jest oczywiste, że musiałem prosić Boga, aby dał mi poznać, co chce, żebym powiedział. Nie twierdzę, że Bóg przemawia do mnie w sposób bezpośredni, przez konkretne słowa, niejednokrotnie zdarza się jednak, że podczas modlitwy pojawia się myśl albo natchnienie ukierunkowujące mnie na jakieś zdanie z Ewangelii, które nagle zostaje mi rozświetlone i lepiej rozumiem jego znaczenie. Podczas przygotowań do kazania na konklawe, moją uwagę przyciągnął tekst z Dziejów Apostolskich o zesłaniu Ducha Świętego.

 

W jaki sposób przeżywa Ojciec mówienie w imieniu Boga?

 

Jestem zaskoczony, kiedy słuchacze moich kazań mówią, że odczuwają w nich obecność Boga. Jestem pewien, że to nie zależy ode mnie, a cała zasługa znajduje się po stronie słuchaczy, ponieważ mają serca otwarte na słowo Boże.

 

Słowo Boże ma własną moc, niezależną od kaznodziei. Myślę, że sekretem skutecznego głoszenia słowa Bożego jest to, że kaznodzieja sam w nie wierzy, a wiara to dar od Boga. Dzięki łasce Bożej wierzę w to, co mówię. Moich słuchaczy przekonuje zatem moja wiara w treść, którą przekazuję.

 

Bóg dał mi łaskę całkowitej wiary w Jezusa Chrystusa. Zdarza się, że w tym, co mówię, doświadczam obecność Ducha Świętego. Nagle pojawia się myśl, której wcześniej nie przygotowywałem. Przychodzi takie szczególne przekonanie...

 

...prorockie?

 

Odczuwam, że jest to profetyczna interwencja Ducha Świętego. Bez wątpienia wtedy jedno słowo znaczy więcej niż całe kazanie. Równocześnie zmienia się ton głosu i Ewangelia jest głoszona z autorytetem. O Jezusie mówiono, że głosi naukę z mocą. Coś z tej mocy można niekiedy odczuć i dzisiaj.

 

Czy miał Ojciec jakieś wzorce w głoszeniu kazań? Czy jakieś kazania Ojciec szczególnie zapamiętał jako słuchacz?

 

Nie pamiętam dokładnie tego, co słyszałem w różnych kazaniach. Na mnie w największym stopniu wpłynęły kazania, których słuchałem w wieku dwunastu lat, zaraz po wstąpieniu do niższego seminarium. Były to pierwsze rekolekcje, jakich tam wysłuchałem. Wtedy odkryłem moje powołanie.

 

Przeszedł Ojciec drogę od wykładowcy, który naukowo zajmuje się teologią, do kaznodziei. Jak to się stało?

 

Myślę, że było to Boże wezwanie. Tej decyzji nigdy nie żałowałem. Nie oznacza to jednak, że w jakiś sposób odrzuciłem naukę, przeciwnie — studiowanie było dla mnie wielką łaską. Dlatego dziś nie zachęcam młodych ludzi, aby mnie naśladowali. Raczej nie powinni porzucać studiów dla kaznodziejstwa. Jest to tylko moje szczególne powołanie, za które bardzo Bogu dziękuję. Umożliwia mi ono bowiem mówienie o bogactwie Ewangelii i królestwa Bożego nie tylko małej grupce studentów, ale wszystkim ludziom, począwszy od papieża, a skończywszy na zwyczajnych chrześcijanach. Uważam, że Kościół to ogromny magazyn, pełen cennych darów. Zadaniem kaznodziei jest otworzenie odpowiednich drzwi tego magazynu i umożliwienie słuchaczom sięgnięcia po to, czego potrzebują.

 

Czy decyzja o wyborze posługi kaznodziejskiej zaważyła w jakiś sposób na późniejszym przyjęciu przez Ojca funkcji w Domu Papieskim?

 

Tak. Kaznodzieją Domu Papieskiego zostałem kilka miesięcy po tym, jak podjąłem tę decyzję.

 

Jakim słuchaczem był Jan Paweł II?

 

Najlepszym, jakiego w życiu miałem. Przede wszystkim był niezmiernie zainteresowany tym, co mówiłem. Często prosił o teksty moich kazań. W kaplicy Domu Papieskiego papież zwykle siedział po mojej lewej stronie, a biskupi naprzeciwko mnie. Na wszystkich fotografiach widać, że ojciec święty jest bardzo skupiony, skoncentrowany.


Kiedy był w dobrej formie fizycznej, często po kazaniu zatrzymywał się i rozmawiał ze mną. Czasem mówił: — Dzisiaj wyjaśniłeś nam wiele wspaniałych spraw. Zaś po moich kazaniach maryjnych powiedział: — Musisz je szybko opublikować! Często też starał się ukazać konkretne znaczenie tego, co mówiłem albo pytał, skąd zaczerpnąłem jakąś ideę. Bardzo dobrze mi się mówiło, bo nie czułem tremy, mimo że mówiłem do papieża. Jan Paweł II był bardzo pokorny, słuchał jak każdy chrześcijanin.

 

Raz, podczas roku jubileuszowego w kazaniu dla Kurii Rzymskiej komentowałem zdanie św. Pawła: A przeto upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli (1 Kor 1, 10). Dodałem przy tym: — Przyjmijcie te słowa, jakby mówił je do was ojciec święty. Potem biskup Stanisław Dziwisz powiedział do mnie: — Dzisiaj bardzo wzruszyłeś ojca świętego...

 

Jan Paweł II nigdy nie przejawiał pośpiechu czy zniecierpliwienia. Kiedy po raz pierwszy wygłaszałem przed nim kazanie w Wielki Piątek w Bazylice Świętego Piotra, postanowiłem mówić powoli, ponieważ świątynia jest wielka i powstaje w niej bardzo duży pogłos. Z tego powodu kazanie trwało dziesięć minut dłużej niż przewidywałem. Biskup, który pilnował harmonogramu dnia ojca świętego, był zaniepokojony i od czasu do czasu spoglądał na zegarek, ponieważ po liturgii papież miał uczestniczyć w drodze krzyżowej w Koloseum. Następnego dnia ów biskup opowiadał siostrom zakonnym, że po liturgii Jan Paweł II zawołał go i uśmiechając się, powiedział: — Kiedy człowiek mówi do nas w imieniu Boga, nie powinniśmy patrzeć na zegarek...

 

Rozmawiał Cezary Sękalski
Głos Ojca Pio nr 39, maj/czerwiec 2006

 
Zobacz także
kl. Wojciech Olszewski SCJ
Dwukrotnie w swoim życiu miałem operowane oczy. Nigdy nie zapomnę tych momentów, w których zasypiałem i czułem się bezradny jak małe dziecko. Jedyną myślą, jaka mi wtedy przyszła do głowy, były mniej więcej takie oto słowa modlitwy: „Jezu, jestem Twój, Tobie się powierzam, prowadź mnie”.
 
Z ks. Adamem Pastorczykiem SCJ o doświadczeniu modlitwy uzdrowienia rozmawia kl. Wojciech Olszewski SCJ.
 
Jacek Dziedzina
Jako chrześcijanie pozwalamy Bogu być Bogiem. Czyli godzimy się z tym, że Bóg jest większy, a moje życie i świat pozostają do pewnego stopnia tajemnicą. Owszem, Bóg objawił się w Jezusie Chrystusie, sporo o sobie powiedział. Ale wiemy też, że nie powiedział wszystkiego, że pozostawił pewien obszar, w którym On jest Bogiem.

Z ks. dr. Grzegorzem Strzelczykiem rozmawia Jacek Dziedzina.
 
Zbigniew Nosowski
Czy na początku trzeciego tysiąclecia Kościół uroczyście pokaże światu, że małżeństwo  n a p r a w d ę  jest drogą do świętości? Czy na ołtarze wyniesiona zostanie para małżeńska - jako para i jako małżonkowie - a nie tylko poszczególni członkowie rodziny? Czy będziemy mogli czcić świętych świadomie kroczących drogą wiary poprzez małżeństwo, a nie tylko takich, którym małżeństwo jedynie  p r z y d a r z y ł o  się na ich drodze do świętości?
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS