logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Roman Bielecki OP
Kim On jest dla mnie
Miesięcznik W drodze
 


Mówi ksiądz biskup o sytuacji idealnej. Znam mnóstwo ludzi, którzy przeszli szkolną katechezę, ale nie odnaleźli się w Kościele, bo nie spotkali kogoś, kto by im pokazał moc ukrytego w nich potencjału wiary.
 
Odpowiem innym przykładem. Jako biskup byłem już kilka razy wśród Polonii na Zachodzie. Są to ludzie, którzy np. w Holandii chodzą do kościoła, mimo że żyją w środowisku, w którym nikt tego nie praktykuje. A oni stają się naraz takimi ludźmi, którzy te kościoły zapełniają i ożywiają. Uderzyło mnie, że katecheza, którą tak krytykujemy, coś w nich zostawiła. I to coś zostało wyzwolone przez kontekst, w którym człowiek został skonfrontowany ze światem innym niż ten, w którym wyrósł. Nagle musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, czy wiara, którą otrzymał, jest czy nie jest jego.
 
W takim razie skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
 
Bo trochę brakuje nam tego, co się nazywa nawróceniem pastoralnym, o którym tak często wspomina papież Franciszek. Ono mi bardzo odpowiada i myślę, że trzeba robić wszystko, aby trafiło do naszych seminariów. Chodzi o mentalny zwrot od tego, co mamy, do tego, co możemy mieć. Innymi słowy, nie powinniśmy się w Kościele skupiać wyłącznie na utrzymaniu stanu obecnego, tylko zająć się misją, która jest nieustanna.
 
To znaczy?
 
…że interesują nas ci, których w Kościele nie ma, a mogliby być, albo kiedyś byli, a dziś, z różnych powodów, odeszli. Niestety dość często kierujemy się w naszej pracy duszpasterskiej myśleniem, by nie roztrwonić tego, co już jest. To jest zabójcze dla ewangelizacji, mówi papież Franciszek w encyklice Evangelii gaudium. Jest wiele rzeczy, o których możemy podyskutować, ale w tej jednej kwestii w ogóle nie ma debaty, bo to jest programowe – mamy wyjść na spotkanie ze światem.
 
Nie mam poczucia, że w polskim Kościele przestawiliśmy się na takie myślenie.
 
Ponieważ bieżąca praca bardzo nas angażuje i naturalnie skłania do myślenia, jak zachować status quo. Mówiąc mało elegancko, obsłużenie tych, którzy już są w Kościele, wymaga od nas wiele wysiłku i trudu. Ale jest to podejście samobójcze.
 
Jeżeli mówimy o zmianie i reformie w Kościele, to tylko w drodze, na której każdy odkryje na nowo i z całą mocą, czym dla niego samego jest spotkanie z Jezusem Chrystusem.
 
I obserwując życie Kościoła, trzeba przyznać, że najwyraźniej ciągle jeszcze nie prowadzimy ludzi do takiego doświadczenia wiary, które by im pozwoliło być takimi świadkami.
 
Jak miałoby wyglądać takie świadectwo?
 
Nie trzeba szukać szczególnych okoliczności. To przestrzeń, którą greka określa słowem oikos, a którą można zdefiniować jako własny dom albo najbliższe środowisko. Proste – student w grupie studenckiej, gimnazjalista czy licealista w swojej klasie albo w grupie rówieśników, z którymi gra w piłkę albo chodzi po górach. Rodzina wobec sąsiadów. Jestem z kumplami na wyjeździe i w niedzielę idę na eucharystię, nawet jeśli trzy czwarte z nich ma ochotę spać. Nie tłumaczę się z tego, że to robię, chyba że padnie pytanie, dlaczego tak się zachowuję.
 
A wtedy mnie wyśmieją albo przewrócą się na drugi bok i będą spali dalej.
 
Być może, ale osobiście bałbym się wyśmiewać kogoś, kto udziela odpowiedzi na pytanie, dlaczego wstaje rano i idzie do kościoła. Bo wcale nie musi tego robić. A skoro już odpowiada, to znaczy, że dzieli się ważnym kawałkiem swojego życia. Nawet jeśli robi to w sposób nieporadny czy mało przekonujący, nie mogę mu powiedzieć, że jest inaczej. Moment dzielenia się doświadczeniem wyklucza dyskusję. Możemy dyskutować o ideach, teoriach i filozofiach, możemy się przerzucać argumentami i punktami widzenia, ale w chwili, w której ktoś mi mówi, w jaki sposób coś przeżywa i czym to dla niego jest, nie ma debaty. Mogę mu podziękować, powiedzieć, że nie chcę tego słuchać, ale nie mogę mu powiedzieć, że to, co mówi, jest głupie albo złe, bo nie mam do tego żadnego tytułu.
 
Skąd w takim razie bierze się nasz dystans do świadectw wiary składanych przez innych ludzi, na przykład z ambony w Kościele?
 
To złożona kwestia. Z pewnością rezerwa w odbiorze wynika nie tyle z tego, w jaki sposób ktoś potrafi lub nie potrafi mówić o swojej wierze, ile raczej stąd, że ten ktoś odpowiada na pytania, których nikt nie postawił. To jest niebezpieczeństwo wpisane w takie publiczne wypowiedzi – sztuczność czy przesadna egzaltacja. W tym względzie bardzo cenię to, co się robi w szkołach nowej ewangelizacji, gdzie się uczy ludzi, jak dawać świadectwo, wymagając od nich zwięzłości i precyzji w tym, co mają powiedzieć.
 
Czyli?
 
Świadectwo nie polega na mówieniu o sobie. Ono ma pokazać obszar działania Pana Boga w moim życiu. Ponadto, kiedy prosi się kogoś o danie świadectwa na mszy świętej, to w żaden sposób nie zwalnia księdza, a zwłaszcza proboszcza, z odpowiedzialności za to, jakie słowa padają od ołtarza. Dlatego wcześniej należałoby porozmawiać z tymi, którzy mają takie świadectwo dawać. Choćby po to, żeby uniknąć potencjalnego zgorszenia lub zażenowania słuchających. Bo ci, którzy zaświadczają, robią to często w sposób naturalny, zachowując się podobnie jak w małej grupie modlitewnej, w której od lat funkcjonują i gdzie pewien język opowiadania o wierze nikogo nie dziwi. Kiedy jednak wyjdą z tym samym przekazem do wspólnoty, która ich widzi pierwszy raz i nie jest przyzwyczajona do takiej formy wypowiedzi, to zamiast kogoś zbudować, mogą zrujnować.
 
Zobacz także
Marta Wielek
Słowo Boże jest święte, a nie my. Przy czytaniu Biblii następuje „sprzężenie zwrotne”: aby usłyszeć Boga, potrzebujemy czystego serca; aby oczyścić swoje serce, potrzebujemy Jego Słowa. Nie należy tych zaleceń rozumieć w taki sposób: przygotuj się, przemień się, przemebluj swoje życie, a wtedy Pan Bóg będzie mógł wejść do twego pokoju.
 
z ks. Krzysztofem Wonsem, salwatorianinem, kierownikiem duchowym, dyrektorem Centrum Formacji Duchowej, rozmawia Marta Wielek
 
 
ks. Tomasz Opaliński

Dni Triduum Paschalnego, począwszy od Wielkiego Czwartku, traktujemy raczej jako dni „przygotowania” do świąt: trzeba przecież wszystko posprzątać, nagotować, napiec, pomalować jajka, żeby były gotowe na wielkanocny stół. Tymczasem… kiedy my zaczynamy „świętować”, to święty czas, w którym w liturgii dzieje się to, co najważniejsze, właśnie zbliża się już do końca…

 
Cezary Sękalski
Dla wielu chrześcijan uprawianie duchowości to modlitwa, uczestnictwo we Mszy Świętej i w nabożeństwach, a gdy usłyszą od ołtarza słowa: „Idźcie ofiara spełniona”, wraz z opuszczeniem świątyni, zdają się opuszczać także całą sferę sacrum i powracać do profanum, w którym duchowość z założenia nie może mieć swojego miejsca. Takie ujęcie jest jednak niewystarczające...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS