Nadzieja zbawienia jest darem, który każdy z nas otrzymał wraz ze zmartwychwstaniem Chrystusa. Czy jednak perspektywa mojego jedynie ocalenia czyni mnie szczęśliwym? Czy wolno mi zamknąć serce na tych, których uznałem już za potępionych? Czy serca nasze nie nazbyt łatwo potępiają, zamiast zbawiać tych, którym zabrakło sił?
1. Kontekst psychologiczno-duchowy
Teresa ma 14 lat. Trudno w tym wieku mówić o dojrzałości. Toteż otoczenie, być może przyzwyczajone do niedawnych jeszcze łez, widzi w Teresie raczej dorastające dziecko, w niektórych sprawach traktowane pobłażliwie, w innych zaś z pełną surowością i konsekwencją. Tak traktowane są jej pragnienia związane ze wstąpieniem do Karmelu, które nasilają się w tym właśnie czasie. Osoby „kompetentne” nie chcą w pierwszym momencie zezwolić na zrealizowanie tego pomysłu. Sądzą, że mają do czynienia z dziecięcymi zachciankami, które za wszelką cenę trzeba ukrócić: w przeciwnym wypadku istnieje niebezpieczeństwo zgorszenia w całym mieście… Teresa postrzegana jest od zewnątrz. Nikt jednak tak naprawdę nie wie, co dzieje się w jej sercu, jaka przemiana dokonała się pół roku wcześniej – dokładnie w noc Bożego Narodzenia 1886 r. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że Teresa nie jest już tą samą dziewczyną. Do tej pory bardzo dziecinna, lubiąca zwracać na siebie uwagę i jakby nie posiadając własnej woli, kierowała się tylko wolą innych [1] – teraz już nie jest taka sama. Staje się samodzielna, wie czego chce, potrafi rozsądnie wybierać. Jest już w pełni dojrzała. Od małego Dzieciątka (…) otrzymała łaskę dojrzałości – i to w jednej chwili [2]. Łaska ta dokonała rzeczywistego cudu. Teresa zdaje się wyprzedzać starszą siostrę (Celinę). Budzą się w niej wszystkie kobiece siły [3]. Odnalazła utraconą równowagę, a jej psychika dokonuje teraz aktów już nie dziecka, ale dorosłej kobiety [4]. Ale kto wtedy o tym wiedział? Niewiele najbliższych osób: ojciec…, Paulina…, może jeszcze Celina.
A przecież od zrozumienia tych wewnętrznych przemian zależy zrozumienie życiowego powołania Teresy. Od samego początku jest ono realizowane dojrzale i po kobiecemu. Teresa nie wstępuje do Karmelu, aby zaspokoić swoje dziecięce kaprysy, czy egoistyczne pragnienia [5]. Nie dzie tam szukać nawet własnej doskonałości. Wyrosła już z jakiejkolwiek chęci stawiania siebie w centrum. Ona chce czegoś więcej. Jej pragnienia wychodzą daleko poza prywatny świat, który wydaje się już nie istnieć. Wstępuje do klasztoru w jednym tylko celu: aby „zbawiać dusze, a szczególnie modlić się za kapłanów”. Taki altruistyczny cel może wytknąć sobie jedynie ktoś, kto wystarczająco dojrzał do zapomnienia o sobie. Po latach, przeżywając trudności w wierze, napisze: Jestem szczęśliwa, że nie cieszę się tym pięknym Niebem na ziemi, bo dzięki temu mogę otworzyć je na całą wieczność biednym niewierzącym [6].
Do wypełnienia tej misji Teresa była przygotowywana znacznie wcześniej. Bóg wykorzystywał w tym celu wiele drobnych okazji. Dyskretnie sygnalizował jej swoją zbawczą wolę i powoli włączał ją w dzieło zbawiania świata. Jedną z największych łask jej życia, jakiej dostąpiła w okresie bezpośrednio poprzedzającym wstąpienie do klasztoru, była lektura książki ks. Arminjon dotycząca celu obecnego życia i tajemnic życia przyszłego. Książka ta pobudziła Teresę do tak żarliwej miłości, że od tej chwili nie chciała już niczego innego, jak tylko kochać, namiętnie kochać Jezusa, dawać Mu (…) niezliczone dowody miłości… [7]
2. Doświadczenie oblubienicy
Decydującą jednak łaską, która pomogła Teresie odkryć istotę swojego powołania, było wydarzenie z pewnej niedzieli [8], z lipca 1887 r. Wydarzenie wydawałoby się mało znaczące, może nawet nie zauważone przez nikogo. Współcześni racjonalnie myślący katolicy powiedzieliby, że banalne, tchnące dewocją, nie zasługujące na uwagę. Chodziło bowiem o mały obrazek, który wysunął się z książeczki do nabożeństwa i… poruszył Teresę do głębi. Posłuchajmy jej opowiadania:
Pewnej Niedzieli, gdy oglądałam fotografię przedstawiającą naszego Pana na Krzyżu, uderzył mnie widok krwi, która spływała z jednej z Jego Boskich rąk. Ogarnął mnie wielki smutek na myśl, że ta krew spada na ziemię, a nikł nie kwapi się, by ją przyjąć, postanowiłam więc trwać w duchu u stóp Krzyża i przyjmować tę Boską rosę, która z niego spływa, z tym przeświadczeniem, że mam ją potem wylewać na dusze… Nieustannie rozbrzmiewało w mym sercu wołanie Jezusa na Krzyżu: „Pragnę!” Te słowa rozpaliły mnie żarem nie znanym mi dotąd i gwałtownym… Chciałam dać pić memu Umiłowanemu i czułam równocześnie, że i mnie pali pragnienie dusz… W tym czasie nie pociągały mnie jeszcze dusze kapłanów, lecz wielkich grzeszników, paliło mnie pragnienie wyrywania ich z wiecznych płomieni… [9]
Teresa jawi nam się tu nie tylko jako dojrzała osoba, ale także jako prawdziwa kobieta. Jej kobiecość nie ogranicza się jednak wyłącznie do sfery biologicznej, cielesnej. Ten wymiar jest tu drugorzędny. Istotny jest natomiast teologiczny wymiar jej kobiecości, tzn. ten wymiar, który wychodzi poza cielesność i który wprowadza całego człowieka, z jego cielesnością (!), w nową, oblubieńczą relację z Bogiem. Nosi on cechy dziewicze i mówi o bezwarunkowym i niepodzielnym oddaniu się do całkowitej dyspozycji Bogu: Postanowiłam trwać… przyjmować… Równocześnie trzeba zaznaczyć, że Teresa nie przeżywa swojego odniesienia do Boga na sposób czysto duchowy, tzn. z pominięciem ciała. Jej wyrażenie: Postanowiłam trwać w duchu u stóp Krzyża, nie oznacza oderwanego od ciała i jego spraw jałowego spirytualizmu. Przeciwnie, wskazuje na zaangażowanie całego człowieka w relację z Bogiem, l rzeczywiście – jak zobaczymy to wyraźniej w dalszej części naszych rozważań – Teresa jest w nie całkowicie zaangażowana: duszą i ciałem oddaje się dla pozytywnego rozwiązania Bożej sprawy.
Teresa jest oblubienicą Chrystusa. Nim jednak okaże się oblubienicą bez reszty oddaną swojemu Oblubieńcowi, wcześniej jawi się jako oblubienica kontemplująca Jego miłość. Jedno, proste, czyste spojrzenie na obrazek przedstawiający Jezusa wystarczyło jej, aby odkryć niezmierzoną miłość, jaką ten boski Oblubieniec darzy ludzi: Uderzył mnie widok krwi, która spływała z jednej z Jego boskich rąk. Nie chodzi tu o sentymentalne poruszenie, nie chodzi o pobudzenie uczuć, które szybko mogą wygasnąć. W tych spadających z wyżyn Krzyża kroplach krwi Teresa dostrzega coś, co daleko wykracza poza jej subiektywny świat doznań, coś niezwykle obiektywnego. Widzi w nich całą trynitarną miłość Boga, który bezgranicznie oddał się człowiekowi: Tak Bóg (Ojciec) umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał (J 3, 16). Tutaj Ojciec oddaje to, co ma najdroższego, to, co zrodziło się z głębi Jego boskiego serca, to, co jest Mu współistotne – swojego Syna. Ale nie tylko Ojciec jest dającym; również Syn sam siebie oddaje: Umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie (Gal 2, 20). To wzajemne, całkowite i dobrowolne oddawanie siebie stanowi kwintesencję Bożego życia i Bożej miłości do człowieka. Teresa jednak nigdy nie dostrzegłaby tej doskonałej miłości Ojca i Syna, gdyby nie pochodzący od Nich Duch Święty, który został nam dany (Rz 5, 5). To właśnie ta Boża miłość, która rozlana jest w sercach naszych (Rz 5, 5), ona sprawiła, że „doświadczenie z obrazkiem” nie ograniczyło się u Teresy do estetycznego doznania nad niecodziennym widokiem, który na chwilę pobudził drzemiące w niej uczucia, ale przerodziło się w pragnienie rzeczywistego oddania się Temu, który pierwszy się nam oddał.
Teresa stoi więc pod Krzyżem swego boskiego Oblubieńca i z iście kobiecą wrażliwością, odkrywa najgłębsze pragnienia Jego serca, a tym samym pragnienia całej Trójcy Świętej. Nie sprawia jej to większych trudności. Jej serce bowiem jest już mocno zjednoczone z sercem Jezusa: bije właściwie tym samym rytmem. Toteż o pragnieniach Jezusa nie musi dowiadywać się z zewnątrz, nie czyta o nich w mądrych i duchowych książkach. Ona doświadcza ich w swoim wnętrzu: Nieustannie rozbrzmiewało w mym sercu wołanie Jezusa na Krzyżu: „Pragnę!”.
Czego pragnie Jezus? Teresa, która już szczodrze jest uposażona w Jezusowego ducha tajemnicę (…) i żyje Jego tętnem [10], doskonale wie, a nawet czuje, że Jezus pragnie człowieka, pragnie jego miłości, l wie, że to nie jest tylko ludzkie pragnienie Jezusa: w Nim nie ma niczego ludzkiego, co nie byłoby zarazem boskie. Wie, że w tym Jezusowym pragnieniu wyrażone jest pragnienie samego Boga. Więcej, wyrażona jest nadzieja Boga. Swego rodzaju super-nadzieja trynitarna – jak ją nazywa H. U. von Balthasar. Bo czyż nie istnieje wpierw coś takiego jak nadzieja Ojca i Ducha Świętego w powodzenie misji Syna? A z chwilą gdy Bóg obdarzył człowieka tak kruchą wolnością, czyż nie istnieje w końcu w samym Bogu jakaś nadzieja, że również ten oto człowiek (oczywiście poprzez dzieło Syna, do którego zawsze może się odwołać) zbawi się[11]? Jest to nadzieja, która wprawia w zdumienie i zadziwia. Jest ona bowiem otwarta na wszystkich ludzi. Ogarnia każdego człowieka, także grzeszników, także tych, którzy się źle mają (por. Mt 9, 13) i po ludzku nie rokują żadnych nadziei. Bóg, który jest miłością (por. 1 J 4, 16), nie zostawiłby dziewięćdziesięciu dziewięciu owieczek, gdyby nie żywił nadziei na znalezienie tej jednej, zagubionej (por. Mt 18, 12 nn.). On nie przyszedł bowiem po to, aby potępiać, lecz aby zbawiać (por. J 3, 16-17) i pragnie aby wszyscy ludzie zostali zbawieni (por. 1 Tm 2, 4). Czy spełnią się Jego nadzieje?
3. Doświadczenie matki
Teresa, kontemplując miłość Jezusową, uświadamia sobie, że nie może ograniczyć się do biernego trwania przed boskim Oblubieńcem. Taka kontemplacja nie odpowiadałaby naturze miłości chrześcijańskiej. Byłaby obserwacją z zewnątrz, z dystansu. W konsekwencji byłaby wyrazem straszliwej obojętności, egoizmu i zapatrzenia w siebie (a nie w Jezusa!). Kontemplacja Teresy nie ma nic wspólnego ze stoicką apatią. Teresa jest wrażliwa na każde słowo Jezusa, na każdy Jego gest. Z jednej strony dostrzega szaloną miłość i bezgraniczną nadzieję, jaką złożył On w człowieku, a z drugiej strony zauważa opuszczenie Oblubieńca i smuci się, że Jego krew spada na ziemię, a nikt nie kwapi się, aby ją przyjąć. Nie chce ona stać obok Jezusa, ale przez miłość chce się z Nim doskonale zjednoczyć. Wie, iż naturalną konsekwencją relacji oblubieńczej jest macierzyństwo. Taka jest natura Bożej miłości, która zawsze jest otwarta na dawanie życia, na rodzenie. Boża miłość zawsze jest płodna. Teresa żyje tą miłością, całkowicie daje się jej pochłonąć. Zanurzona w objęciach Oblubieńca pragnie jej dopełnienia. Godzi się więc przyjmować Boską rosę, która spływa z Krzyża Chrystusowego i chce ją w sobie uczynić owocną. Krew Chrystusa jest nasieniem, które zapładnia jej ludzką miłość.
Jezus widzi tę czystą i szlachetną miłość swojej oblubienicy i dlatego czyni ją matką – daje jej pierwsze dziecko [12]. Oczekiwania i nadzieje Teresy zostają spełnione. Otrzymuje dar, którego tak bardzo pragnęła. Tym pierwszym dzieckiem jest morderca dwóch kobiet i jednej dziewczynki – Pranzini. Teresa dowiaduje się o nim z rozmowy dotyczącej strasznego piekła, jakie ten człowiek zgotował innym ludziom przez swoje czyny. Teresa jednak dostrzega jeszcze coś, co dla innych jest zasłonięte. Uświadamia sobie, że piekło grozi również samemu Pranziniemu. l to o wiele gorsze piekło, bo wieczne. Wszystko zresztą na to wskazuje. Pranzini nie daje żadnych dowodów skruchy ani żalu. Przeciwnie, trwa uparcie w swoim grzechu. Jego serce pozostaje zamknięte na miłość. Co więcej, wydaje się, że inni pomagają mu trwać w tym stanie. Klimat otaczający tego człowieka jest iście piekielny. Wszystkie dzienniki – w tym również „La Croix” – mówią wyłącznie o „niebezpiecznym nędzniku”, „potworze”, „nikczemnej bestii” [13]. Nikt nie daje mu najmniejszej szansy. Sytuacja wydaje się beznadziejna – niczym przedsionek piekła, przy wejściu do którego Dante umieścił napis: Wchodząc porzućcie całą swą nadzieję [14].
Ale Teresa jest matką i to wyjątkową matką! Jej miłość przekracza próg nadziei [15]. W poszukiwaniu swojego zagubionego dziecka gotowa jest pójść nie tylko na koniec świata – jakby to uczyniła każda naturalna matka, która nigdy nie może zapomnieć o swoim niemowlęciu (por. Iz. 49, 15) – ale nawet w otchłanie piekielne. Powiedziałam Dobremu Bogu, że dla sprawienia Mu przyjemności zgodzę się chętnie być pogrążona w przepaściach piekielnych, byle tylko móc kochać Go wiecznie w tym przeklętym miejscu… [16]. Wydaje się to niepojęte! Możemy się zgodzić z Teresą komentująca własną wypowiedź, że kiedy się kocha, odczuwa się potrzebę mówienia mnóstwa niedorzeczności. Ale czy niedorzecznością nie było również zstąpienie Ukrzyżowanego w to przeklęte miejsce? A skoro sama Miłość zstąpiła w to miejsce, które my nazywamy „piekłem”, to choć jest to miejsce odrzucenia, zawsze jeszcze jest ono miejscem chrystologicznym [17]. Któż więc może odmówić oblubienicy pójścia za swoim Oblubieńcem? Tym bardziej, gdy widzi ona swoje własne dziecko pogrążone w otchłani zła!
Teresa nie daje się ponieść emocjom i nie ulega presji opinii, która tak łatwo może odebrać człowiekowi najświętsze nawet jego przekonania, a w konsekwencji całą jego miłość. Zachowuje trzeźwość umysłu i spokój serca. Nie zraża jej sytuacja Pranziniego – powszechne oddzielenie się od niego oraz manifestowany brak nadziei na jego nawrócenie. Jej gorliwość o zbawienie własnego dziecka rośnie tym bardziej, im bardziej rozumie, że także za niego Chrystus przelał swoją krew. Teresa, w przeciwieństwie do otoczenia, nosi w sobie pragnienia i nadzieje Jezusa!
Skoro właśnie od Niego otrzymała pierwsze swoje dziecko, to musi je teraz donosić. Jej kobiecość musi zostać zrealizowana w całej pełni – wraz z jej brzemiennością. Rolą oblubienicy jest dopełnienie tego, czego brakuje Oblubieńcowi. Teresa więc w swoim ciele dopełnia braki udręk Chrystusa (por. Koi 1, 24). Intensyfikuje swoją modlitwę, pomnaża ofiary, przede wszystkim jednak zamawia Mszę św. Chciałam za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by (Pranzini) poszedł do piekła, i wykorzystałam w tym celu wszystkie dostępne mi środki [18]. Jak młoda matka znajdująca się w stanie błogosławionym odmawia sobie wielu rzeczy, rezygnuje z niejednej przyjemności własnej, po to tylko, aby zapewnić właściwy rozwój dziecka, które nosi w swoim łonie i zagwarantować mu pełnię życia, tak i Teresa wobec swojego pierworodnego. Staje się prawdziwą matką. Jej miłość zdaje się nie znać granic. Wychodzi daleko poza ciasne ramy macierzyństwa czysto naturalnego dzięki temu, iż od samego początku wszystko przeżywała wraz z Jezusem.
4. Nadzieja oblubienicy i matki
Dalsze wyznanie Teresy stanowi jakby syntezę doświadczenia oblubienicy i doświadczenia matki. Punktem zbieżnym jest teologalna nadzieja Teresy. Posłuchajmy najpierw jej zwierzenia:
W głębi serca czułam pewność, że moje pragnienia będą zaspokojone, niemniej, chcąc na przyszłość dodać sobie odwagi do modlitwy za grzeszników, mówiłam Dobremu Bogu, żeufając niezłomnie nieskończonemu miłosierdziu Jezusa, jestem najzupełniej pewna, iż przebaczy biednemu nieszczęśnikowi Pranziniemu i wierzyć w to będę nawet wtedy, gdyby nie wyspowiadał się i nie okazał żadnego znaku skruchy, jednak o ten znak proszę, proszę jedynie dla zwykłej mojej pociechy… [19].
W powyższym tekście koniecznie musimy odnotować dwie wyraźnie rozróżnione przez Teresę płaszczyzny: teologiczną i psychologiczną. Gdy Teresa mówi o pewności, o niezłomnej ufności i później jeszcze raz o najzupełniejszej pewności, to wprowadza nas na płaszczyznę teologiczną – dla nas decydującą dla zrozumienia jej postawy. Z wymienionych wyżej słów moglibyśmy sądzić, że chodzi w nich o wymiar psychologiczny. Tak jednak nie jest, gdyż pewność, o której mówi Teresa jest pewnością nadziei, pewnością wiecznego zbawienia, która nie opiera się na sobie, na własnych przeczuciach, czy też na teoretycznych dywagacjach ludzkiego rozumu, ale wyłącznie na nieskończonym miłosierdziu Jezusa. W tym przypadku „mieć nadzieję” oznacza „być pewnym Jezusa”. A w konsekwencji – ufać wbrew wszystkiemu, wbrew wszelkiej nadziei (por. Rz 4, 18), wbrew temu, co mówią inni, wbrew temu, co widać na zewnątrz: nawet gdyby się nie wyspowiadał, nie okazał żadnego znaku skruchy… Taka, i tylko taka nadzieja zawieść nie może (Rz 5, 5). Jest to nadzieja teologalna, która w cudowny sposób łączy Teresę-oblubienicę z Jezusem i Teresę-matkę z jej pierwszym dzieckiem.
Teresa prosi jednak o znak i otrzymuje go. Z dziennika La Croix dowiaduje się, że Pranzini, który bez spowiedzi wstąpił na szafot (…), nagle, poruszony niespodziewanym natchnieniem, obrócił się, chwycił Krucyfiks podany mu przez kapłana i trzykroć ucałował Jego święte rany [20]. Był to najlepszy dowód, że jej modlitwy zostały wysłuchane i że jej pierwsze dziecko może cieszyć się niebem. Znak ten w niczym jednakże nie narusza relacji teologalnej i nie umniejsza nadziei Teresy. Dotyczy on bowiem wyłącznie płaszczyzny psychologicznej. Teresa nie potrzebuje go dla podbudowania swojej pozornie słabej i kruchej nadziei. Jest jej potrzebny jedynie po to, aby na przyszłość dodać sobie odwagi do modlitwy za grzeszników.
I rzeczywiście Teresa szybko stanie się duchową matką wielu innych dusz, które potrzebują jej modlitwy i ofiary. Otrzymałam „znak”, o który prosiłam, a znak ten był wiernym obrazem łask, przez które Jezus pociągnął mnie do modlitwy za grzeszników. Czyż nie na widok ran Jezusa i spływającej Jego Boskiej krwi wstąpiło w moje serce pragnienie ratowania dusz? Chciałam je poić tą krwią niepokalaną, która może je obmyć z wszelkiej zmazy i oto wargi mego pierwszego dziecka przywarły do tych świętych ran!!!…Jakże niewypowiedzianie słodka odpowiedź!… Od tej łaski jedynej w swoim rodzaju moje pragnienie ratowania dusz wzrastało z każdym dniem; zdawało mi się, że słyszę Jezusa mówiącego do mnie jak do Samarytanki: „Daj mi pić!” Była to prawdziwa wymiana miłości; duszom dawałam krew Jezusową, a Jezusowi ofiarowywałam te same dusze ożywione Boską rosą. Sądziłam, że w ten sposób ugaszę Jego pragnienie; im więcej dawałam Mu pić, tym bardziej wzrastało równocześnie pragnienie mojej biednej małej duszy, a to żarliwe pragnienie dawał mi On, jako najsłodszy napój swej miłości…
Fragment ten wyraźnie wskazuje, jak dojrzale Teresa pojmowała miłość zarówno oblubieńczą, jak i macierzyńską. W relacjach między Bogiem, Teresą a duszami dokonuje się nieustanna wymiana miłości. Najpiękniejsza jednak jest gra miłości między Jezusem a Teresą, gra, która dopiero teraz w pełni nam się objawia. W pierwszych fragmentach naszych rozważań (doświadczenie obrazka) widzieliśmy, jak Teresa wpatrywała się w Krzyż Chrystusa, z którego spadały krople krwi. W tym akcie miłości Jezus jest aktywny, Teresa – oblubienica natomiast kontemplatywna. Aktywność Jezusa wyraża się w Jego bezgranicznym oddaniu, aż po wylanie własnej krwi. Teresa natomiast, w akcie miłości oblubieńczej, jest kontemplatywna, bierna, tzn. przyjmuje do siebie tę Jezusową krew, będącą nasieniem życia wiecznego. Teraz natomiast, gdy nadzieja Teresy zaowocowała, mamy do czynienia jakby z momentem porodu. Role się odwracają: Teresa – matka jest aktywna, Jezus natomiast kontemplatywny. Teresa daje Jezusowi swoje pierwsze dziecko, które poczęło się z Jego krzyżowej ofiary, a zrodziło w bólach Teresy. Jezus natomiast przyjmuje je do swojego Królestwa. Pranzini był „pierwszym dzieckiem” Teresy, ale nie ostatnim, jakie dała Jezusowi. W miarę pogłębiania swej zażyłości z Jezusem, rosła również jej nadzieja, a tym samym rosła liczba zdobytych dla Niego dusz. Powołanie Teresy, odkrywane stopniowo w różnych doświadczeniach życiowych, zostało ostatecznie wyrażone przez nią samą krótko i treściwie w liście do siostry Marii od Najświętszego Serca: Być Twą Oblubienicą, o Jezu (…), być przez zjednoczenie z Tobą matką dusz [21].
5. Nadzieja zbawienia dla wszystkich
Wydaje się, że nadzieja Teresy dotyczy bardziej innych, aniżeli jej samej. Opisując postępy jakie czyniła razem z Celiną na drodze wiodącej do Jezusa, to jak przejrzystą i lekką była zasłona, która dzieliła je od Niego, Teresa powie wprost: Wątpliwość była niemożliwa, Wiara i Nadzieja przestawały być konieczne [22]. Ona, która nieustannie żyła miłością, a nawet chciała być miłością w sercu Kościoła [23], nie zajmuje się już sobą. Jej troską stają się inni. Także jej nadzieja obejmuje innych. W tym celu wstąpiła do klasztoru. W dniu swojej pierwszej profesji Teresa napisała takie oto słowa modlitwy: Jezu, spraw, żebym zbawiła wiele dusz, żeby dziś nie potępiła się ani jedna dusza i aby te, które przebywają w czyśćcu, zostały zeń uwolnione… Jezu przebacz mi, jeśli mówię rzeczy, których mówić się nie godzi; chcę Ciebie rozradować i pocieszyć [24].
Piękna i wielkoduszna jest modlitwa Teresy: żebym zbawiła wiele dusz, żeby dziś nie potępiła się ani jedna… Znamienne jednak jest zastrzeżenie jakie czyni Teresa: Jezu, przebacz mi, jeśli mówię rzeczy, których mówić się nie godzi. Teresa żyje w klimacie, który naznaczony jest wpływami jansenizmu, nie tolerującego takich poglądów. Powszechnie sądzono, że wielu, a może nawet większość skazana jest na potępienie. Mówiło się o massa damnata – wielkiej liczbie potępionych. Słowa, a przede wszystkim postawa Teresy mogły więc budzić wielką podejrzliwość.
Problem wiecznego zbawienia człowieka zawsze stanowił delikatny, a czasami nawet zapalny punkt w teologii. Być może dlatego, że rzeczywistość ta, jak żadna inna, jest okryta prawie zupełną tajemnicą, której rąbek mielibyśmy ochotę jednak nieco uchylić. Przede wszystkim chcielibyśmy się dowiedzieć i upewnić co do naszego osobistego zbawienia. Ale interesuje nas też możliwość zbawienia innych, a nawet wszystkich ludzi. W Piśmie św. widać wyraźną różnicę pomiędzy wypowiedziami Starego Testamentu, a tymi, z jakimi spotykamy się w Nowym Testamencie. Podczas gdy Stary Testament jednoznacznie mówi o podwójnym losie ludzi, tzn. że jedni będą zbawieni, a inni potępieni i czeka ich kara wiecznego piekła, Nowy Testament nie jest w tym względzie wcale taki jednoznaczny. Z jednej strony spotykamy się z wypowiedziami, które bardzo wyraźnie zarysowują przed nami perspektywę zbawienia wszystkich ludzi na mocy pojednania z Bogiem dokonanego w Chrystusie, a z drugiej strony są i takie wypowiedzi, które nie ustępują w niczym groźbom Starego Testamentu, a nawet je potęgują. Czy wobec tak przeciwstawnych twierdzeń Pisma św. – pyta H. U. von Balthasar – nasza teologiczna spekulacja może osiągnąć w tej kwestii kiedykolwiek jakieś rozsądne rozwiązanie? Czyż jedyną drogą jaką należy iść, nie jest droga, jaką przebyła Teresa z Lisieux? Ona, w tej ciemnej nocy w jaką Bóg ją wprowadził i w której zrozumiała, że ma zasiąść do stołu razem z grzesznikami, aby zastępczo dzielić ich los i towarzyszyć im na ich drodze, nie czuła żadnej skłonności, aby złożyć siebie w ofierze „sprawiedliwości Bożej”, ale ofiarowała się – całkiem świadoma swego nowego odkrycia – ciągle jeszcze nieznanej i odrzuconej miłości miłosiernej. Ona posiada ślepą nadzieję w Jego miłosierdzie [25].
Albert Wach OCD
Karmel 4(61) 1996
__________________
Przypisy:
[1] Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Pisma, 1.1, Kraków 1971, s. 152.
[2] Tamże, s. 155.
[3] Guy Gaucher, Dzieje życia, Kraków 1995, s. 68.
[4] Maria Eugeniusz od Dzieciątka Jezus, Twa miłość wzrastała wraz ze mną, Poznań 1996, s. 34.
[5] Choć można by było ją o to posądzić, jeśli weźmie się pod uwagę, że w tym czasie w Karmelu byty już dwie jej starsze siostry. Teresa jednak stanowczo odrzuca takie motywy wstąpienia: „Nie po to, by żyć razem z mymi siostrami, wstąpiłam do Karmelu, ale dlatego jedynie, aby odpowiedzieć na wezwanie Jezusa”. Pisma, t. l, s. 275.
[6] Pisma, 1.1, s. 273.
[7] Tamże, s. 161.
[8] Tamże, s. 157.
[9] Pisma, t. l, s. 157. Poszczególne zdania niniejszej wypowiedzi św. Teresy będą odtąd podawane bez odnośników.
[10] Pisma, t. II, s. 21.
[11] H. U. von Balthasar, Teodrammatica, t. V, Milano 1986, s. 154-155.
[12] Pisma, 1.1, s. 159.
[13] Guy Gaucher, s. 70.
[14] Dante Alighieri, Boska komedia. Piekło ,III, 9.
[15] Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei, Lublin 1994, zob. szczególnie, s.136-141 oraz 163.
[16] Pisma, t. l.s.172.
[17] H. U. von Balthasar, W pełni wiary, Kraków 1991, s. 588.
[18] Pisma, t. l.s.157.
[19] Pisma, 1.158.
[20] Tamże.
[21] Pisma, t. l, s. 252.
[22] Pisma, 1.1, s. 163.
[23] Tamże, s. 255.
[24] Tamże, s. 324.
[25] H. U. von Balthazar, Teodrammatica, t. V. Milano 1986, s. 273.
___________________