logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Mariusz Rosik
Kochać jak siebie samego (Łk 10,27) - czy to wystarczy?
Zeszyty Karmelitańskie
 


Odwrócona perspektywa
 
Chodzi o stworzenie właściwej perspektywy. Właściwie postawione pytanie nie brzmi: „kto jest moim bliźnim?”, ale „dla kogo ja mogę okazać się bliźnim?”. To nie ja wybieram bliźniego, lecz on wybiera mnie. Chodzi o istny przewrót kopernikański w sferze postrzegania człowieka – to nie słońce krąży wokół planety ludzi, lecz odwrotnie. To nie bliźni ma krążyć wokół mnie, lecz odwrotnie. To nie ja jestem słońcem, które jaśnieje w centrum układu ludzkich odniesień, lecz odwrotnie – wszystko koncentruje się i skupia wokół drugiego. Oto właściwa perspektywa.
 
W kontekście prowadzonych ostatnio badań przez Iris Murdoch, brytyjską filozof, okazuje się, że zasadniczym problemem uczonego w Piśmie było to, że nigdy się nie zakochał. Dla większości ludzi ta całkowita świadomość drugiego rodzi się w momencie, w którym się zakochują. Jest to – według Murdoch (przypuszczać możemy, że zakochanej) – ten moment, który staje się dla wielu najbardziej niezwykłym i odkrywczym doświadczeniem życiowym, w którym centrum znaczenia zostaje wyrwane z danej osoby, a rozmarzone ego doznaje szoku świadomości całkowicie odrębnej rzeczywistości. Kto się zakochuje, ten przestaje, przynajmniej na jakiś czas, być centrum wszechświata i pozwala drugiemu zająć to miejsce. Używając „romantycznej” terminologii: przestaje być słońcem, a staje się księżycem.
 
Wróćmy jednak do kwestii bliźniego. Ma on to do siebie, że najczęściej pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Stoi przed drzwiami akurat wtedy, gdy je otwieram, i dlatego nie mogę udać, że nie ma mnie w domu. Zatyka palcem judasza we drzwiach i przesłania obiektyw kamery monitorującej wejście do mego domu, stąd nie mam pewności, kto tam stoi i otwieram. Dzwoni dokładnie wtedy, gdy przyjmuję gości, więc nawet jeśli wyświetlacz telefonu jasno mówi mi, z kim mam podjąć rozmowę, muszę odebrać, by nie wyjść na nieprzystępnego w oczach znajomych. Bliźni przybywa niespodziewanie. I nie zawsze jest to miła niespodzianka. Bliźni jest często mało taktowny. Nie dość, że nie zapowiada swego przybycia, że nie umawia się wcześniej, to jeszcze chce, bym poświęcił mu więcej czasu, niż mogę dać. I to czasu, który najchętniej zachowałbym dla siebie.

Bliźni ma niezabliźnione rany
 
Arcybiskup Recife w Brazylii, Helder Camera, bywał dość spontaniczny w swoich reakcjach. Gdy dowiadywał się czasem, że jakiegoś biedaka zatrzymała policja, dzwonił na posterunek i mówił: „Podobno zatrzymaliście mojego brata”. Rezolutni policjanci wiedzieli, co odpowiadać: „Na pewno zaszła tu jakaś straszna pomyłka. Nie mieliśmy pojęcia, że to brat ekscelencji. Bezzwłocznie go zwolnimy!”. Kiedy zaś ekscelencja udawał się na policję, aby dopilnować zwolnienia, dzielnicowy (również rezolutnie) zauważał: „Ekscelencjo, ależ ten człowiek nie nosi tego samego nazwiska, co ksiądz biskup!”.Na to słyszał pokorną odpowiedź: „Każdy ubogi jest mi bratem i siostrą”. W ten sposób sam arcybiskup stawał się przedmiotem błogosławieństwa zapisanego – jeśli wierzyć tradycji – na dziesięć wieków przed Chrystusem:
 
Błogosławiony, kto myśli o biednym,
w dniu nieszczęścia Jahwe go ocali.
Jahwe go ustrzeże, zachowa przy życiu,
uczyni szczęśliwym na ziemi
i nie wyda go wściekłości jego wrogów.
Jahwe go pokrzepi na łożu boleści:
podczas choroby poprawi jego posłanie
(Ps 41,2-4)
 
Uczyć się miłości od nieprzyjaciół
 
Biorąc pod uwagę kontekst przypowieści, można bardziej dokładnie odczytać jej przesłanie. Czy chodzi tylko o miłość bliźniego? Gdyby tak było, wystarczyłoby skorzystać ze zwykłej zasady potrójności: dwóch pierwszych przechodniów mija poszkodowanego, a zatrzymuje się jedynie trzeci, który staje się wzorem miłosierdzia. Nie musiałby pojawić się ani kapłan, ani lewita. Gdyby chodziło o tendencje antyklerykalne, wystarczyłoby sługom świątyni przeciwstawić zwykłego świeckiego Żyda, nie Samarytanina. Przesłanie byłoby jasne: ci, od których wymaga się okazania miłosierdzia, zaniedbali swój obowiązek, a zwykły, być może żyjący z dala od Boga człowiek, spełnił Jego wolę. Gdyby chodziło o ukazanie przykładu miłości wobec nieprzyjaciół, wówczas to Samarytanin byłby poszkodowany. To on musiałby leżeć przy drodze. Tymczasem tu chodzi o coś innego: by uczyć się miłości od nieprzyjaciela. Nie wiemy, czy skorzystał z tej lekcji rozmówca Jezusa. Wiemy natomiast, że ani kapłan, ani lewita nie umieli praktykować nawet miłości bliźniego. Luigi Santucci w Una vita di Cristo. Volete andarvene anche voi? ma na temat tych dwóch zacnych sług świątyni dość niewybredne skojarzenia z nabiałem: „Na drodze, która prowadzi z Jerozolimy do Jerycha, w pobliżu człowieka pobitego przez zbójców, oczekuję pierwszych dwóch przechodniów, którzy się nie zatrzymują. Oto kapłan, który widzi rannego człowieka i mija go; zaraz za nim lewita popatrzył i poszedł dalej. Widzę ich wypielęgnowane twarze, na których nie pojawia się cień miłosierdzia. A właściwie nie widzę twarzy: pod turbanem znajduje się coś w rodzaju gładkiego bezbarwnego jaja”. Samarytanin miał inną twarz. Twarz bliźniego.
 
Zatłoczoną Kalkutę w olbrzymich Indiach dzielą od małej zagubionej pośród wzgórz Samarii tysiące kilometrów. Słowa Matki Teresy, niczym echo Jezusowej przypowieści, do dziś pobrzmiewają nad rozległymi połaciami kraju maharadżów:
 
Człowiek jest nieracjonalny, nielogiczny i egocentryczny;
to nieważne - kochaj go.
Jeśli czynisz dobro, powiedzą, że czynisz je dla własnych, egoistycznych celów;
to nieważne - czyń dobro.
To, co zbudowałeś, może jutro zostanie zniszczone;
to nieważne, buduj.
Ludzie, którym pomogłeś, może wcale nie będą ci wdzięczni;
to nieważne - pomagaj ludziom.
Daj światu najlepszą cząstkę siebie. Może zostaniesz za to zdeptany;
to nieważne - dawaj zawsze najlepszą cząstkę siebie.
 
Chrystus Samarytaninem
 
Historia egzegezy zna liczne alegoryczne interpretacje tej przypowieści. Według nich najczęściej pod postacią Samarytanina, który okazuje miłosierdzie, widzieć należy samego Chrystusa. Przez długie stulecia posługiwano się w Kościele propozycją Augustyna, według której człowiek napadnięty i pobity to Adam lub cała ludzkość dotknięta przez grzech. Augustyn nie był zresztą oryginalny w swoim pomyśle. Uprzedził go Orygenes, który spekulował:
 
Jerycho często jest obrazem obecnego świata. Tak na przykład w Ewangelii „człowiek, który zstępował z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców”, jest obrazem Adama usuniętego z raju i wygnanego na świat. Także niewidomi z Jerycha, do których przyszedł Jezus, aby im wzrok przywrócić, byli obrazem ludzi świata pogrążonych w mrokach niewiedzy. Otóż Jerycho, czyli obecny świat, przeznaczony jest na zagładę. Zresztą zniszczenie świata od dawna zapowiedziane jest w Księgach świętych (Homilia do Księgi Jozuego 6,4).
 
Rozbójnicy w interpretacji biskupa Tagasty to diabeł i jego aniołowie; kapłan i lewita reprezentują kapłaństwo i służbę świątynną Starego Testamentu, które nie mogą posłużyć do zbawienia; Samarytaninem jest sam Chrystus. Olej i wino to oczywisty symbol sakramentów Kościoła. Samym Kościołem jest gospoda, natomiast jej właściciel to duszpasterz. Dwa denary, które gospodarz otrzymał na pielęgnację chorego, to dwa Testamenty, Stary i Nowy. Samarytanin obiecuje powrócić, tak jak Chrystus zapowiada swą paruzję.
 
Ujmująca jest ta interpretacja ciemnoskórego biskupa Hippony. Ujmująca i pouczająca. Bo skoro to sam Chrystus jest Samarytaninem, to znaczy, że trzeba uczyć się kochać jak On. Nie wystarczy już kochać bliźniego jak siebie samego. Nie wystarczy, bo samych siebie kochamy czasem źle. Czy alkoholik kocha siebie dobrze? Czy kłótliwa kobieta nie wyrządza krzywdy także samej sobie, wprowadzając podziały i niezgodę w rodzinie? Czy nasze kłamstwa nie obracają się przeciw nam samym? Każdy grzech ostatecznie powraca do nas i kieruje swe ostrze przeciw nam. Bo nasza miłość jest czasem chora i słaba. Właśnie dlatego Jezus nie poprzestał na nakazie „kochaj jak siebie samego”. Poszedł dużo dalej: „Miłujcie się wzajemnie jak Ja was umiłowałem” (J 15,12). A przecież nikt nie ma większej miłości…
 
 
ks. Mariusz Rosik
Zeszyty karmelitańskie 1/2014
 
fot. Condesign Backpack 
Pixabay (cc)  
 
Zobacz także
Jacek Salij OP
Powinniśmy się modlić za naszych zmarłych – należy jednak pamiętać, że skuteczność naszej modlitwy zależy od tego, czy wstawiając się za nimi u Boga, jesteśmy w stanie łaski uświęcającej. Jeżeli króluje w nas grzech, niweczy on skuteczność naszych modlitw. Warto sobie uprzytomnić, że miłość możemy okazać naszym zmarłym nie tylko przez modlitwę za nich. 
 
 
ks. Tomasz Opaliński
Miłość bliźniego nie pole­ga tylko na gła­skaniu po głowie. Co bowiem mam zrobić, jeśli „życie w zgodzie ze wszystkimi" nie ode mnie zależy i jeśli okaże się niemożliwe? Dobra jest „otwartość", „wyczucie" i „tolerancja", ale jeśli ktoś ma ochotę mnie dręczyć, to czy też powinienem to „tolerować"? A jeśli chce dręczyć tych, których kocham? Jak rozróżnić, gdzie kończy się tolerancja, a zaczyna tchórzostwo, kompromis, czy zwykła obojętność...?
 
Ewa Gałązka

W naszej tradycji mieści się romantyczny ideał matki Polki, która wysyła męża i synów na wojnę, zostaje sama i wszystkiemu potrafi podołać. Koresponduje z nią katolicka wizja kobiety całkowicie oddanej rodzinie. Dzisiejszy świat oba te wzorce podważa, a nawet niszczy. Kobiety nie są już, jak dawniej, wychowywane wyłącznie do roli matki.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS