logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Wspólnota z Bose
Księga świadków
Edycja Świętego Pawła
 


Wprowadzenie: Enzo Bianchi

Tytuł oryginału: Il libro dei testimoni. Martirologio ecumenico.
Praca zbiorowa Wspólnoty z Bose pod kierunkiem Riccardo Lariniego.
Tłumaczenie: Krzysztof Stopa
ISBN 83-7168-620-X
© Edizioni San Paolo, 2002
© Edycja Świętego Pawła, 2003
ul. Siwickiego 7, 42-221 Częstochowa
tel. (034) 362.06.89, fax (034) 362.09.89
www.paulus.pl · e-mail: edycja@paulus.pl


 

Dlaczego trudno jest stworzyć martyrologium ekumeniczne?

Żywiliśmy głęboką nadzieję, że będziemy mogli otrzymać z rąk najwyższych władz wszystkich Kościołów martyrologium autentycznie i oficjalnie ekumeniczne, które by pomogło nam czynić pamiątkę niewyczerpanego działania Ducha Świętego w świecie, w każdym czasie i miejscu. Tymczasem na drodze ruchu dla jedności chrześcijan pojawiły się różnorakie trudności.

Przede wszystkim istnieje problem uznania przez wszystkich, że moc uświęcająca Ducha Świętego może działać także poza granicami własnego wyznania.
Sam Jezus napomina swoich uczniów, którzy chcą przeszkodzić pewnemu człowiekowi w wyrzucaniu złych duchów w Jego imię (bo nie chodził z nami): Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami (Mk 9,38-40). Oprócz tego zarówno w Księdze Liczb (11,28), jak i w Dziejach Apostolskich (10,44; 11,15) mamy świadectwa, że Duch Boży zstępuje także na ludzi spoza granic "instytucjonalnych", również należących do Boskiej ekonomii. Ponadto do wszystkich powinno odnosić się stwierdzenie Orygenesa z III wieku, w którym zachęcał on do ostrożnego wypowiadania się na te tematy, ponieważ niekiedy zdarza się, iż ktoś, kto jest postawiony poza Kościołem, jest wewnątrz, natomiast ten, kto wydaje się być wewnątrz, w rzeczywistości znajduje się poza nim. W XII wieku wielki ojciec armeński, Nerses z Lambron, w następujących słowach zachęcał chrześcijan swojego Kościoła, by otwarli oczy na wolne i potężne działanie Ducha Świętego:

Bracia, z łaski Bożej cały świat jest zjednoczony z Chrystusem w nadziei, ponieważ wszyscy trzymają się drogi prawości, każdy w swoim własnym narodzie i we własnym kraju. Członkami tej samej Głowy są Hiszpania i Wschód, Grecy i barbarzyńcy, Ormianie i Gruzini, Syryjczycy i Egipcjanie. W Nim wszyscy są zjednoczeni w Duchu i w Niego się przyoblekli przez wiarę. Ukazuje się to w szczególny sposób w skuteczności łask Ducha, który faktycznie działa z większą siłą w każdym z nich... Dla tego, kto te sprawy bada, wszystko to okazuje się rzeczą ewidentną. Co więcej, znani są nie tylko ludzie, ale i nieożywione świątynie oraz znaki materialne, jakie wznieśli oni w imię Chrystusa: wszystkich tych rzeczy wiara niedoskonała nie byłaby w stanie dokonać. Gdzie bowiem nie ma wiary, jakże mógłby być Duch? A gdzie nie ma Ducha, jakże mogłaby być moc?.

Nie oznacza to relatywizowania kwestii teologicznych dzielących poszczególne Kościoły, lecz raczej świadczy o naszej zdolności - a nawet obowiązku - dokonania właściwego rozeznania, aby odkryć dary Ducha działającego w historii. Czymże jest ów jedyny grzech nie zasługujący na przebaczenie, o którym mówią Ewangelie, jeśli nie właśnie odmową przypisania Bogu tego, co On zdziałał za pośrednictwem swego Ducha?
Ponadto historia pokazuje, że lud Boży potrafił to działanie rozpoznać. Czyż może Izaak z Niniwy (VII w.), należący do Kościoła uważanego przez katolików i prawosławnych za nieposiadający pełnego zrozumienia dogmatu chrześcijańskiego, nie jest uznawany i czczony przez wszystkich jako jeden z najwybitniejszych mistrzów duchowości, jakiego chrześcijaństwo kiedykolwiek miało?

Wspomnieliśmy już o stanowisku magisterium katolickiego oraz o poglądach najważniejszych światowych organów ekumenicznych w kwestii "świętych", wzbudzanych przez Ducha we wszystkich Kościołach. Można jednak podsunąć jeszcze kilka dalszych tematów do refleksji. Również wśród Kościołów prawosławnych, często bardzo zachowawczych, niemało jest znaków wyraźnego otwarcia na uznanie świętości chrześcijan żyjących poza granicami kanonicznymi prawosławia. Czyż nie jest prawdą, że freski w rozmaitych kościołach bizantyńskich z XIV i XV wieku na Krecie świadczą o czci, jaką Grecy darzyli św. Franciszka z Asyżu?  Ponadto czołowi przedstawiciele współczesnego prawosławia z odwagą prezentują stanowiska teologiczne charakteryzujące się szerokim spojrzeniem. Taką postawę przyjął w 1966 roku archimandryta Maximos Aghiorgoussis, który był delegatem Patriarchy ekumenicznego Konstantynopola na III i IV sesję Soboru Watykańskiego II:

Wielcy ludzie nie mają ojczyzny, należą do całej ludzkości. Podobnie święci. Przekraczają granice wyznaniowe i należą do całego chrześcijaństwa. Św. Franciszek z Asyżu, podobnie jak bliski mu św. Serafin z Sarowa, są wielkimi świętymi. Nie można ich ograniczyć do świata związanego z dwoma siostrzanymi Kościołami: wschodnim i zachodnim. Są świętymi całego Kościoła.

Jeszcze bardziej autorytatywny jest głos metropolity Smoleńska i Kaliningradu, Kiryła, odpowiedzialnego w Patriarchacie Moskiewskim za Wydział Relacji Zewnętrznych z Kościołami. Podczas swojej wizyty oficjalnej w Asyżu w 1966 roku powiedział:

Chętnie wracam do Asyżu, ponieważ jest to jedno z miejsc świętych prawosławia we Włoszech, podobnie jak Bari z racji grobu św. Mikołaja oraz Nursja, rodzinne miasto św. Benedykta. Ci dwaj święci żyli przed podziałem naszych Kościołów. Św. Franciszek, choć urodził się już po rozłamie, dowodzi trwania jedności na wyższym poziomie, gdzie nie ma podziału. Tak jak św. Serafin z Sarowa, tak św. Franciszek jest dowodem jedności, która przechodzi ponad podziałem. I niech tak będzie, aby nie wygasła nigdy nadzieja na zjednoczenie tych Kościołów.
 
Oczywiście przeszkody teologiczne, uniemożliwiające przyznanie tytułu męczennika komuś, kto nie jest w pełni "ortodoksyjny", pozostają wciąż w mocy i to wcale nie w znikomych rozmiarach w różnych wspólnotach wyznaniowych. Podobnie też wciąż żyje na świecie wielu chrześcijan gotowych umrzeć za jeden artykuł wiary, który jest właściwy i wyłączny dla jego wspólnoty kościelnej. Lecz właśnie ten fakt powinien sprawić, że dla nas - chrześcijan bezwzględnym obowiązkiem stanie się nie tylko wspomniane wcześniej rozeznanie co do uświęcającej mocy Ducha Świętego, lecz także wyjaśnienie szeregu wciąż jeszcze istniejących rozbieżności teologicznych poprzez oficjalne dialogi między Kościołami.

Drugą przeszkodą na drodze do stworzenia martyrologium ekumenicznego jest lęk. Wydaje mi się, iż to on jest faktycznie odwiecznym problemem w spotkaniu między Kościołami. Nie jest czymś oczywistym uznanie, że wierzący, który jest "inny" w stosunku do naszych schematów wyznaniowych, osiągnął "pełną dojrzałość chrześcijańską", tak iż może być przykładem dla braci. Warto więc poświęcić trochę miejsca, aby wyjaśnić ten kluczowy moment w obecnym impasie ekumenicznym.

Dialogi międzychrześcijańskie rozwijały się w XX wieku w oparciu o dwie fundamentalne zasady, sformułowane odpowiednio podczas pierwszej konferencji światowej komisji "Życie i Działanie" w 1925 roku w Sztokholmie oraz na pierwszym posiedzeniu komisji "Wiara i Ustrój" w 1927 roku w Lozannie. Pierwszy można by streścić w następujący sposób: "wiara dzieli, działanie łączy"; drugi: "Zacznijmy dyskutować o tym, co nas łączy, a później przejdziemy do tego, co dzieli". Dzisiejsze czasy mocno przeczą pierwszej zasadzie. Często bowiem właśnie ważkie kwestie "praktyczne" powodują podziały wśród chrześcijan. I rzeczywiście, żeby dojść do wspólnych dokumentów, wielkie oficjalne kongresy ekumeniczne muszą niekiedy rozszerzać perspektywy i horyzonty do tego stopnia, że zdecydowanie łagodzą treść swoich twierdzeń, nierzadko odłączając je od silnych i zasadnych motywacji ewangelicznych.

Największym jednak problemem jest druga zasada. Oczywiście należy uczciwie przyznać, że zaprowadziła nas ona bardzo daleko na drodze do pełnego pojednania. Dokument z Limy na temat Chrztu, Eucharystii i Posługi był jej najbardziej widocznym i dojrzałym owocem. Pozostaje wszak pewien istotny fakt: nie możemy spotkać się z drugim, jeśli widzimy w nim wyłącznie to, co już mamy w sobie. Koniec końców grozi nam niebezpieczeństwo tworzenia nowych monologów pod fałszywą etykietką dialogu. Z tym właśnie problemem muszą sobie poradzić wszyscy stosujący zasadę "konsensusu etycznego religii", a także ci, którzy sądzą, że są w stanie prawdziwie spotkać się z drugim, wychodząc od koncepcji prawdy, która może obyć się bez drugiego.

Drugiego spotykam naprawdę wówczas, gdy zostawiam miejsce również na jego inność. Nie jest to rzecz bez znaczenia: w grę wchodzi bowiem kwestia głęboko chrystologiczna. Chrystus spotkał nasze człowieczeństwo właśnie przez przyjęcie naszej radykalnej inności, jak o tym przypomina apostoł Paweł: Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5,8). W ten właśnie sposób otworzył On drogę dla traumatycznego wydarzenia pojednania, czyniąc nas wręcz uczestnikami życia Boskiego, koinonii, która stanowi Jego tajemnicę najgłębszą i niewymowną, a jednocześnie jak najbardziej osiągalną dla chrześcijan, którzy rzeczywiście nawracają się na Ewangelię.

Już podczas zgromadzenia "Wiary i Ustroju" w Santiago de Compostela w 1993 roku Kościoły chrześcijańskie zrozumiały, że właśnie ten temat koinonii zajmuje centralne miejsce. Jednak drogą do koinonii jest krzyż, to znaczy przyjęcie w wolności i z miłością inności drugiego, pozwalając się zranić, w przekonaniu, że tylko w taki sposób będziemy w stanie dojść wspólnie do prawdy, która nie jest niczym innym, jak komunią z drugim i z Bogiem, możliwą dzięki Chrystusowi. Taka prawda znajduje się przed nami i przekracza zarówno mnie, jak i mojego interlokutora.

Kolejnym dramatem, jaki przeżywa ruch ekumeniczny, jest to, że nie wystarczy zmienić mentalności, aby "wyzerować" historię. Owoce naszych błędów, naszych braków miłości, pozostają. Najbardziej ewidentnym tego dowodem jest konflikt między prawosławnymi a greko-katolikami na całym chrześcijańskim Wschodzie. Potrzeba czasu, aby oczyścić pamięć. Właśnie dlatego jest sprawą fundamentalną, byśmy zaczęli sobie wzajemnie pomagać w zrozumieniu faktu, że w drugim kryją się bogactwa, których nie byliśmy w stanie dostrzec, patrząc na niego z perspektywy różnicy wyznania. Ponieważ ekumenizm świadków pozwala spojrzeć oczyma wiary na cierpienia historii, może odegrać decydującą rolę w rozpaleniu tego słabego płomienia miłości, który nigdy nie wygasł do końca.

Wziąwszy pod uwagę wszystkie wyżej wymienione trudności, ale także potencjał kryjący się w projekcie "Księgi świadków", zachęcani przez licznych naszych przyjaciół ze wszystkich Kościołów, które walczą w pierwszej linii frontu, aby ofiarować Kościołowi tę jedność, jaką jego Pan pragnął od samego początku, postanowiliśmy uczynić pierwszy krok. Nasze martyrologium jest jakby szkicem stworzonym po to, by zainspirować i sprowokować Kościoły - których jesteśmy i pragniemy pozostać pokornymi sługami i niczym więcej - aby doprowadziły do końca rozpoczęte dzieło i stworzyły ten "teologicznie" i "egzystencjalnie" żywotny przyczynek do odnowy koncepcji ekumenizmu, jakim będzie martyrologium ekumeniczne, o którym wszyscy mówią, ale które w rzeczywistości jest tak trudne do zrealizowania.


Zobacz także
Tomasz Talaczyński
Przyszedł na świat w ubogiej chłopskiej rodzinie w diecezji Bergamo na północy Włoch. Angelo był trzecim z dziesięciorga dzieci Jana Batisty i Mariany Roncallich. Wierna prostym formom tradycyjnej religijności rodzina była miejscem naturalnego wzrastania w wierze wszystkich jej członków. Wieczorem mieszkańcy domu gromadzili się wokół kuchennego stołu, by odmawiać różaniec. W zimowe wieczory, senior rodu, stryj ojca Zavier czytał domownikom Historię Świętą lub rozważania z pobożnych książek. Po latach właśnie jego Jan XXIII wspominał jako tego, który miał wielki wpływ na wzrost jego młodzieńczej wiary.
 
s. Michaela Pawlik OP
Wielu katolików uważa, że wiara w reinkarnację nie ma wpływu na codzienne życie człowieka. Może się tak wydawać, jeśli traktuje się ją jako rodzaj ciekawostki. Jednak życiowe konsekwencje widoczne są tam, gdzie taka wiara staje się fundamentem, na którym oparte są normy postępowania całego społeczeństwa, czego przykładem może być system kastowy w Indiach. Doświadczyłam tego sama. 
 
Karolina Kalinowska

Aloes jest jednym z symboli maryjnych, choć każdej osobie znającej Pismo Święte z pewnością skojarzy się przede wszystkim z obrzędami pogrzebowymi Jezusa. Już w starożytnym Egipcie żywicę aloesową stosowano do pielęgnacji ciała i balsamowania zwłok. W tym celu należało najpierw zmiażdżyć liście rośliny i suszyć je w słońcu na koziej skórze, okresowo podgrzewając na miedzianej blasze. Po kilku miesiącach uzyskiwano twardą masę żywiczną, którą następnie ścierano na proszek.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS