logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Kto wymyślił Trójcę Świętą?
Mateusz.pl
 
fot. Gavin Penor | Unsplash (cc)


Człowiek nie umie mówić inaczej niż w kategoriach czasu i przestrzeni. Bóg jest poza nimi, co powoduje, że bardzo trudno jest nam Go opisać w sposób dla nas zrozumiały i jednocześnie prawdziwy.

 

Redakcja LISTU rozmawia z o. Wiesławem Szymoną OP, teologiem, wykładowcą w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym oo. Dominikanów

 

Ojcze, za każdym razem, kiedy ktoś mówi o Trójcy Świętej, zaczyna od stwierdzenia, że jest to wielka tajemnica, której człowiek nigdy nie pojmie. Skoro więc Bóg jest tak wielką tajemnicą, to skąd tyle wiemy o Bogu?

 

Z Objawienia, bo przecież tego się nie da ot tak wymyślić przy biurku. Bóg objawiał się przez wieki, na miarę tego, co człowiek był w stanie przyjąć. W pełni objawił się dopiero wraz z przyjściem na świat Jezusa, i jeszcze potem kilkaset lat zajęło nam zrozumienie i opisanie tego, jaki obraz Boga został ukazany w Nowym Testamencie. Słusznie więc mówimy o tajemnicy, bo w głowie nam się nie mieści, że On jest trzema i jednym zarazem.

 

Jeśli wiemy o tym z Objawienia, to znaczy, że nikt nie jest w stanie sam z siebie tego odkryć?

 

Tak. Nie da się przez wnioskowanie udowodnić, że Bóg jest Trójjedyny. Rozumem można jednak dojść do Boga jednego, jednoosobowego. Już w starożytnej Grecji Platon wspominał o Demiurgu, a Arystoteles o jednej przyczynie świata, którą nazywał „Pierwszym Nieruchomym Poruszycielem".

 

Stary i Nowy Testament przekonują o tym, że patrząc na świat, nie można nie pomyśleć o jego Stwórcy: Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła (Rz 1, 20). Możliwość poznania Boga samym rozumem stała się nawet dogmatem Kościoła (KKK 36). Ciągle jednak mówimy tu o Bogu jednoosobowym, który jest początkiem i kresem całej rzeczywistości.

 

Taki Bóg Starego Przymierza?

 

Nie do końca. Chodzi tu raczej o Absolut, Stwórcę, tym bardziej że w Starym Testamencie nie od samego początku jest mowa o absolutnie jedynym Bogu. Z tekstów biblijnych wynika, że Izraelici przez długi czas nie wykluczali istnienia wielu bogów, spośród których Jahwe był najpotężniejszym i jedynym przez nich uznawanym. Wiara w jednego Boga, wykluczająca istnienie innych, na pewno istniała już ok. VI w. p.n.e., w okresie niewoli babilońskiej.

 

Niektórzy bibliści spierają się o to, czy autorzy tekstów Starego Testamentu, pisząc o Bogu, mają na myśli Boga jednoosobowego (w sensie unitarystycznym), czy też może już Boga Ojca. Nie byle kto, bo wybitny teolog ubiegłego wieku, Karl Rahner, był zwolennikiem tego drugiego poglądu.

 

Skoro w Starym Testamencie nie znajdziemy ani słowa o Trzech Osobach, skąd taki pomysł?

 

Znowu: nie ludzki pomysł, lecz Objawienie Boże! W niektórych starotestamentalnych tekstach egzegeci dostrzegają jednak coś, co można by nazwać przygotowaniem objawienia Trójcy. Najbardziej znanym przykładem jest scena gościnności Abrahama (zobrazowana w XV w. przez Rublowa). Patriarchę odwiedziło trzech aniołów, a on pokłonił się im jako jednemu Panu. Przez całe wieki w brewiarzu powtarzano słowa, które przywołują na pamięć to wydarzenie: „Trzech ujrzał, a jednemu oddał pokłon" (tres vidit et unum adoravit).

 

Ponadto w niektórych miejscach Biblia używa w odniesieniu do Boga liczby mnogiej. Już na początku, w opisie stworzenia świata, czytamy, że Bóg stwarzał ryby, zwierzęta, a wreszcie rzekł (…): Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam (Rdz 1, 26). W Księdze Izajasza odnajdziemy słowa: Kogo mam posłać. Kto by Nam poszedł (Iz 6, 8).

 

Te zapowiedzi Trójcy stają się jednak zrozumiałe dopiero w świetle Nowego Testamentu. Ludziom Starego Przymierza nie przeszłoby przez myśl, że oprócz jedynego, jednoosobowego Boga może być ktoś jeszcze.

 

A Apostołom?

 

Na pewno nie rozumieli tego w taki sposób jak my. W Ewangelii bardzo wyraźnie zostaje powiedziane, że Słowo to jest Ktoś, a nie coś, jak w Starym Testamencie. Toteż „Słowo" uważamy za imię własne Drugiej Osoby Trójcy: Na początku było Słowo, Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo, przez Nie wszystko się stało, co się stało (J 1,1-2). Dzięki Nowemu Testamentowi zrozumieliśmy też na nowy sposób, kim jest Duch, „który mówił przez proroków". Mimo to ani Apostołowie, ani ich uczniowie nie mówili jeszcze o „Trójcy".

 

Dlaczego więc my mówimy?

 

Przez dłuższy czas chrześcijanie obywali się bez tego słowa. Wystarczało im, że mówili o Ojcu, Synu i Duchu Świętym; nazywali Ich po prostu: „Trzej". Dopiero pod koniec III w. użyto łacińskiego pojęcia Trinitas – „Trójca". Co ciekawe, zostało ono (greckie trias) zaczerpnięte z jakiejś herezji chrześcijańskiej. Nawet jednak gdy już ustalono jedno słowo określające Boga, wciąż istniał problem z terminologią i odpowiedzią na pytanie, kim są Ci Trzej.

 

Właśnie...

 

Brakowało jednoznacznych określeń; znane nam dzisiaj pojęcia, takie jak „osoba" czy „natura", nie były używane w odniesieniu do Boga. W końcu jednak co tęższe głowy teologiczne zebrały się i ustaliły (na tzw. Synodzie Wyznawców w Aleksandrii w 362 roku), że odtąd grecki termin pro-sopon (łac. persona) będzie oznaczał osobę. To pojęcie najbardziej – ich zdaniem – nadawało się do opisu Trójcy Świętej. Powiedziano więc, że w Bogu są trzy prosopoi, czyli Osoby.

 

Jako ciekawostkę warto dodać, że pierwotnie słowo to oznaczało maskę używaną przez greckich aktorów. Była ona tak skonstruowana, żeby wzmacniać głos aktora, ale przede wszystkim wyrażała osobowość postaci, w którą się wcielał. Od osobowości już bliżej do osoby. Starożytni filozofowie, nawet Platon czy Arystoteles, nie znali jeszcze tego pojęcia. Tak naprawdę dzisiejsze rozumienie osoby świat zawdzięcza właśnie chrześcijaństwu.

 

Greccy teologowie na określenie osoby używali również słowa hipostaza. Z tego powodu dość szybko pojawiły się pierwsze nieporozumienia, ponieważ ten grecki termin różnie tłumaczono. Dosłownie przełożone na łacinę: hipo (łac. sub) - pod, i stasis (łac. stare) – stać, razem przypominały znane łacinnikowi słowo: substantia (podstawa, coś, co istnieje samoistnie, odrębnie od innych). Grecy słusznie głosili, że w Bogu są treis hypostaseis (trzy Osoby), ale słysząc to, łacinnik tłumaczył to sobie jako „trzy substancje" (czyli jakby trzech bogów) i herezja gotowa. Rzucał się więc na biednego Greka i wyzywał go od heretyków. Dobrze, że wtedy jeszcze nie działali dominikanie, bo stos byłby jak nic.

 

Widzimy więc, że na początku teologowie nie mogli się dogadać w kwestii samych pojęć, a co dopiero mówić o skomplikowanych definicjach.

 

Jesteśmy więc już w III w., a mamy dopiero słowa „trójca" i „osoba"...

 

Można powiedzieć, że dopiero wtedy pojawił się zasadniczy problem: jeden Bóg i trzy Osoby – jak to połączyć? Przejęto greckie terminy osoby (hipostasis), substancji (ousia), natury (physis) i starano się za ich pomocą jakoś opisać to, co jest w Bogu.

 

Na Zachodzie już w II/III w. Tertulian, pierwszy wybitny teolog myślący po łacinie, niezależnie od greckich myślicieli sformułował bardzo poprawne określenie Trójcy Świętej: tres personae unius divinitatis – „trzy Osoby jednej boskości". Niestety, w późniejszych latach jego teologiczna myśl odbiegła trochę od głównego nurtu nauczania Kościoła, dlatego niechętnie się na niego powoływano. A szkoda, bo trzeba było czekać aż półtora wieku na Ojców Kapadockich (czyli pochodzących z Kapadocji, dzisiejsza Turcja) – Grzegorza z Nyssy, Grzegorza z Nazjanzu i Bazylego Wielkiego – by całą sprawę dokładniej wyjaśnić. Oni rozwinęli teologię, a zwłaszcza naukę o Trójcy Świętej.

 

Odpierając argumenty różnych koncepcji heretyckich, stworzyli formułę w języku greckim: „jedna natura istniejąca w trzech Osobach" albo „trzy Osoby w jednej naturze". W ten sposób chcieli zamknąć usta wszystkim (zwłaszcza arianom), którzy długo jeszcze po Soborze Nicejskim I mówili, że Syn jest niższy od Ojca, że jest stworzeniem Ojca. Na soborze w Nicei (325 r.) przyjęto orzeczenie, że „Syn jest współistotny (gr. homoousios) Ojcu". Znaczy to, że jest tej samej co On substancji (gr. ousia), czyli że jest prawdziwym Bogiem.

 

Takie słowa wypowiadamy co niedzielę w Credo...

 

Tak. Pierwsze wyznanie wiary ustalono właśnie w języku greckim w Nicei. Ale Credo w takiej formie, w jakiej wypowiadamy je podczas Mszy Św., jest trochę późniejsze.

 

„Współistotny Ojcu". Słowa te brzmią bardzo mądrze, teologicznie, ale czy mają jakieś „praktyczne" znaczenie?

 

Oczywiście! Gdybyśmy mówili, że Chrystus jest tylko przybranym Synem Bożym, a nie Bogiem, podważylibyśmy podstawowy dogmat chrześcijaństwa: Nasze zbawienie jest dziełem Boga. Uznając Chrystusa, jedynego Pośrednika w dziele zbawienia, za niższego od Ojca, stwierdzilibyśmy równocześnie, że to nie Bóg nas zbawia. Tymczasem w Starym Testamencie powtarzano przecież do znudzenia, że zbawienie pochodzi tylko od Niego. Gdyby Jezus był tylko przybranym Synem Bożym, czyli stworzeniem, oznaczałoby to, że tak naprawdę nie jesteśmy zbawieni. Dlatego dla pierwszych chrześcijan tak ważne było powiedzenie, że Syn musi być tej samej natury co Ojciec, że musi być Bogiem.

 

A jak rozumieć słowa, które wypowiadamy trochę wcześniej: „z Ojca jest zrodzony, przed wszystkimi wiekami"?

 

Dobre pytanie. Moich studentów pytam czasem na wykładach, czy trzeba mówić, że Ojciec zrodził, rodzi, czy że będzie rodził Syna.

 

Mówimy, że zrodził...

 

Ale to by oznaczało, że zrodził w czasie, kiedyś – czyli już nie rodzi. Nie mówiąc o tym, że na pewno nie będzie rodził, bo i po cóż, skoro już zrodził.

 

Tak naprawdę wszystkie te określenia są dobre, a zarazem wszystkie są złe. Człowiek nie umie mówić inaczej niż w kategoriach czasu i przestrzeni. Bóg jest poza nimi, co powoduje, że bardzo trudno jest nam Go opisać w sposób dla nas zrozumiały i jednocześnie prawdziwy.

 

Słowo „zrodzony", którego używamy w Credo, miało się przeciwstawiać twierdzeniu, że Syn był stworzony w czasie, czyli że nie jest wieczny. To sformułowanie również powstało jako odpowiedź na herezje, które w Chrystusie widziały kogoś niższego niż Bóg.

 

W Credo dwa razy wspominamy o zrodzeniu Syna. Najpierw właśnie o Jego przedwiecznym zrodzeniu z Ojca, a potem o Jego zrodzeniu w czasie, jako człowieka. Słusznie mówimy, że Syn


Boży narodził się z Maryi i ona jest Matką Bożą: „przyjął ciało z Maryi Dziewicy".

 

A co z Duchem Świętym?

 

„Od Ojca i Syna pochodzi", choć to „i" jest kością niezgody z prawosławnymi. Oni mówią tylko: „od Ojca pochodzi". Nasze „i Syna" (Filioque) dodano dopiero ok. VIII w. i to de facto przyczyniło się do podziału Kościoła na katolicki i prawosławny.

 

Dlaczego?

 

Niektórzy twierdzą, że w tym sporze chodzi głównie o kwestie terminologiczne: mówimy tak naprawdę o tym samym, tylko innymi słowami. Są też i tacy, którzy szukają teologicznych różnic. Sprawa jest bardziej skomplikowana, ale zasadniczo chodzi o podkreślenie równorzędności Trzech Osób Boskich – wszyscy ją wyznajemy, ale prawosławie nie chce się zgodzić na określenia proponowane przez katolików, uznając je za błędne teologicznie.

 

Spór trwał przez wiele lat, kolejne Kościoły lokalne przyjmowały jako swoje wyznanie wiary z Filioque, aż w końcu w VIII w. (Rzym dopiero w 1000 r.) uznano je za jedyne prawidłowe. Od tej pory można mówić o rozłamie w Kościele, usankcjonowanym w 1054 r. bullami ekskomunikującymi (zdjętymi w 1965 r.).

 

W 1948 r. chrześcijanie zrzeszeni w ruchu ekumenicznym ułożyli formułę, która próbuje pogodzić różne chrześcijańskie wyznania wiary. Zawarto w niej minimum, jakie trzeba spełnić, by być uznanym za chrześcijanina; jest to: przyjęcie Pisma Świętego i uznanie Ojca, Syna i Ducha Świętego. Nie trzeba używać skomplikowanych pojęć: natura, osoba, homousios, Filioque czy Trójca. Wystarczy powiedzieć: wierzę w Ojca, Syna i Ducha Świętego, uznaję Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Jeśli ktoś tego nie przyjmuje, nie może powiedzieć, że jest chrześcijaninem.

 

Duch Święty też jest współistotny Ojcu?

 

Ojcu i Synowi. Ta prawda została w Credo wyrażona słowami: „Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela" (łac. dominum et vivificantem). Pan (łac. dominus), w świadomości żyjących wtedy ludzi, to nie był – tak jak u nas – pan Kazio czy pan Henio. „Pan" był władcą życia i śmierci. Takim mianem określano na przykład cesarza, który uważał się za boga. Powiedzenie o Duchu, że jest Panem, a do tego dającym życie, było zatem przyznaniem, że jest Bogiem, bo przecież tylko Bóg decyduje o życiu i śmierci.

 

Potem mówimy: „z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę" (łac. adoratur, et conglorificatur). To bardzo mocne określenie. Adoracja (łac. adoratio) jest formą oddawania czci Bogu i tylko dla niego jest zarezerwowana. Powiedzenie, że Duchowi należy się adoracja, jest równoważne ze stwierdzeniem, że jest On współistotny Ojcu i Synowi, jest tej samej co Oni natury, jest Bogiem.

 

Z tego, co Ojciec mówi, wynika, że kiedyś ludzie inaczej rozumieli pojęcia użyte w Credo. Dzisiaj nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, co chciano w nim przekazać, i chyba tak naprawdę nie wiemy, o czym mówimy, wyznając wiarę.

 

Trzeba pamiętać, że dogmaty możemy zrozumieć tylko do pewnego stopnia. Trójca Święta jest tajemnicą w ścisłym tego słowa znaczeniu i nawet po wszystkich możliwych wyjaśnieniach, które powstały, powstają i powstaną, nigdy nie stanie się dla nas czymś oczywistym. Jest ponad rozumem, co oczywiście nie znaczy, że należy całkowicie zamilknąć.

 

Podczas wykładów o Trójcy Świętej, które prowadzę dla naszych braci, zawsze mówię to samo, co mam do powiedzenia teraz: ja uczę tylko „gramatyki Trójcy Świętej", tego jak poprawnie – po chrześcijańsku – mówić o Bogu. Tylko tyle mogę. Reszta jest tajemnicą.

 

Czy istnieje możliwość, że ta „gramatyka" kiedyś się uprości, że Tajemnica zostanie ujęta w inne słowa, nie będzie potrzeby używania filozoficznych pojęć osoby, substancji, natury?

 

Można szukać synonimów, nowych pojęć, które ułatwią jej zrozumienie. Przede wszystkim jednak trzeba ludziom wyjaśniać terminy filozoficzne i definicje, których co niedzielę używają. Nie zrezygnujemy z Credo, bo jest to nasze wyznanie wiary (prawie niezmienne) od blisko szesnastu wieków.

 

Może się okazać, że kiedyś trzeba będzie je jakoś zmodyfikować, dodać coś nowego?

 

Wiemy, że Bóg jest w Trzech Osobach – to się na pewno nie zmieni, gdyż Kościół naucza, że nie będzie nowego Objawienia. Istnieje natomiast coś takiego jak rozwój dogmatów. Możemy i powinniśmy je coraz lepiej i na nowy sposób rozumieć. To oczywiście dotyczy również nauki o Trójcy Świętej – mimo że jest to Tajemnica, trzeba ją jakoś ludziom przybliżać.

 

Czy próbowano to robić nieteologicznie, by ułatwić zrozumienie prostym ludziom?

 

Owszem, stosuje się analogie, które – niekiedy bardzo niedoskonale – próbują wyjaśnić problem trzech i jednego w Bogu.

 

Jedną z takich prób jest porównanie Boga Ojca i Syna do słońca i promienia słonecznego. Dzięki niemu łatwiejsze ma się stać zrozumienie, w jaki sposób Syn pochodzi od Ojca. Koniec promienia, docierający do ziemi, dotykający zwierząt, ludzi i umożliwiający życie, to w tej metaforze ożywiający Duch Święty. Wszystko jest tej samej natury: słońce, promień, koniec promienia, ale równocześnie to trzy różne rzeczy. Innym obrazem Trójcy jest drzewo: korzeń obrazuje Boga Ojca, pień – Syna pochodzącego od Ojca, a kwiaty i owoce – Ducha Świętego. Najprostszy chyba symbol to trójkąt równoboczny: przestrzeń wewnątrz wyraża jedną naturę, natomiast boki – trzy osoby.

 

Znam jeszcze jedno porównanie (proszę go nie potraktować poważnie!), którym pewien katecheta posługiwał się w szkole. Dzieci, które uczył, nie mogły zrozumieć – trudno się temu dziwić – jak to jest z tą Trójcą Świętą. Tłumaczył, tłumaczył i nic. W końcu rozzłościł się, wziął czapkę i mówi: „Widzicie czapkę? Jest jedna, dwie, czy trzy?". „Jedna" – odpowiedziała chórem klasa. „A teraz patrzcie: daszek jest?". „Jest!" – krzyknęli. „Wierzch jest?". „Jest!". „A podszewka?". „Jest!". „Czyli jest trzy?". „Taaaak" – wrzasnęła cała klasa. „No widzicie – powiedział z tryumfem – jest jedno i trzy. To takie proste, a wy nie możecie tego zrozumieć".

 

Ciągle nasuwa się pytanie, czy ta troistość w Bogu ma jakieś praktyczne znaczenie dla nas?

 

Znów posłużę się przykładem. Syn mojego siostrzeńca interesuje się grami komputerowymi. Tłumaczył mi kiedyś, że są dwa rodzaje gier: takie, w które gra się indywidualnie (wtedy ktoś przychodzący z zewnątrz przeszkadza), i "I gry sieciowe, w które gra kilka osób. Bawimy się razem i tylko wtedy ma to sens. Można powiedzieć, że podobnie jest z Bogiem. Bóg jednoosobowy to taka gra, w której jest tylko j jeden gracz i lepiej mu nie przeszkadzać. W ; przypadku Trzech Osób mamy taki rodzaj gry, i do której my też jesteśmy zapraszani. Dzięki temu, że Bóg jest Trójcą, już tu możemy uczestniczyć w Jego życiu. Koncepcja Boga jako jednej osoby ma negatywne i katastrofalne skutki dla człowieka.

 

Co Ojciec ma na myśli?

 

Religia ma duży wpływ na stosunki społeczne. Inaczej to wygląda w przypadku Boga jednoosobowego, a inaczej gdy będziemy Go rozumieć trynitarnie. Bóg jednoosobowy doskonale pasuje do absolutystycznego państwa, w którym rządzi jeden cesarz, niepotrzebujący wspólników. Dlatego niektórzy władcy byli przeciwni uznaniu równości Osób w Trójcy Świętej; taka koncepcja uderzała w jednoosobową władzę.

 

Myślę, że można powiedzieć nawet więcej: obraz Boga wpływa na relacje międzyludzkie. Jeśli postrzegam Boga jako absolut, któremu nikogo nie potrzeba, to tak właśnie będę traktował otaczających mnie ludzi. Ja jestem samowystarczalny – inni jako jednostki też nikogo do szczęścia nie potrzebują.

 

Skoro jednak wierzymy w Trzy Osoby Boskie, to czy pojedynczy samotny człowiek byłby rzeczywiście „na obraz i podobieństwo Boże?". Niektórzy mówią, że właśnie dlatego Bóg od razu stworzył dwoje: mężczyznę i kobietę. Wspominany już Karl Rahner miał jeszcze radykalniejsze poglądy. Mówił, że człowiek jest obrazem Boga dopiero jako małżeństwo – zjednoczenie dwóch osób: kobiety i mężczyzny. Trójcę Świętą najbardziej przypominałaby więc rodzina…

 

To chyba zbyt duże uproszczenie...

 

Myślę, że Rahner chciał w ten sposób podkreślić także społeczną naturę człowieka. Oczywiście rodzina nie jest jedynym dobrym pomysłem na życie. Nie trzeba być mężem i żoną, żeby żyć dla drugiego człowieka. Tym bardziej, że świętość – do której wszyscy przecież dążymy – wyraża się właśnie przez miłość bliźniego. Nie można być świętym nie kochając, a to mamy czynić wszyscy, nie tylko mężowie i żony.

 

Trójca Święta jest wzorem doskonałej miłości. Na ostatnim wykładzie zawsze cytuję słowa św. Augustyna: Trinitatem vides si caritatem vides – Trójcę widzisz, jeśli widzisz miłość. Ostatecznie bowiem tylko przez miłość można poznać Boga.

 

Rozmawiała redakcja LISTU
List, 11/2008

 
Zobacz także
ks. Tomasz Jaklewicz
Pierwsza wiadomość jest tak dobra, że aż trudno w nią uwierzyć. Bóg cię kocha. Osobiście, bezwarunkowo. Jeśli przyjmiesz tę miłość, ona zacznie układać ci życie w sensowną drogę, zaczniesz żyć. W głębi serca każdy z nas chce być kochany, akceptowany bez zastrzeżeń, przyjęty, przytulony. Wariujemy bez miłości, giniemy bez niej, umieramy. Całkiem dosłownie...
 
 
ks. Zbigniew Paweł Maciejewski
Czy wiara młodzieży jest brana pod uwagę, skoro częstą metodą przygotowania do bierzmowania jest „pędzenie przez pobożności”. Im więcej – tym lepiej. Masz chodzić do kościoła, masz chodzić na drogę krzyżową i roraty, masz obchodzić pierwsze piątki miesiąca – a z wszystkiego cię rozliczymy...
 
 
Dorota Mazur

Pan Jezus miłował Marię, Martę i Łazarza. Ich dom był otwarty dla Jezusa, a On sam czuł się pośród nich bardzo dobrze. Domownicy otwarci na Mesjasza, przyjaciele Jezusa. To był dom, do którego Jezus zawitał także na chwilę przed Męką. W tym domu dokonał wskrzeszenia Łazarza. Myślę, że istotą tej przyjaźni było pełne zaufania otwarcie się na Chrystusa.

 

Z ks. prałatem Janem Abrahamowiczem, proboszczem Parafii Miłosierdzia Bożego w Krakowie - Wzgórza Krzesławickie, rozmawia Dorota Mazur OV

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS