logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Hanna Michniewicz
Mądrość Krzyża
Idziemy
 
fot. Pexels, Christianity | Pixabay (cc)


Poprzez krzyż Bóg komunikuje człowiekowi coś bardzo ważnego: prawdę o ludzkim zbawieniu – o tym, z czego ono się bierze, gdzie ma swoje źródło. Zbawiając nas poprzez krzyż, Bóg uczy nas mądrości.
 
Z o. dr. hab. Waldemarem Linke CP rozmawia Hanna Michniewicz
 
Święto Podwyższenia Krzyża Świętego jest obchodzone na pamiątkę odnalezienia relikwii krzyża Chrystusa. Dlaczego celebrujemy to wydarzenie?
 
To święto wyrosło z potrzeby uchwycenia konkretności zbawienia. Pierwsi chrześcijańscy pielgrzymi w Palestynie chcieli dotknąć właśnie tego konkretnego krzyża, na którym umarł nasz Zbawiciel, nie innego – tego, który ma moc ich uleczyć. Jego odnalezienie miało miejsce w IV wieku, była to epoka początków oficjalnego funkcjonowania chrześcijaństwa w państwie. Chrześcijanie wreszcie mogli otwarcie wyznawać wiarę, dlatego zastanawiali się, jak konkretnie ma wyglądać ich życie w wymiarze społecznym. Poszukiwali też konkretności w wymiarze duchowym, dlatego odnalezienie relikwii krzyża było dla nich tak ważne.

Współcześnie myśl o krzyżu i cierpieniu napełnia nas dużym strachem. Jak dziś mówić na ten temat, by nie wywołać przerażenia?
 
W dzisiejszych czasach panuje przekonanie, że człowiek, który pozbędzie się lęku, będzie szczęśliwy. Widać jednak, że to nieprawda. Człowiek, który wyparł się własnego lęku, jest zagubiony, jakby stracił klucz do siebie. Bo w naszym życiu dzieją się rzeczy, których nie możemy przyjąć inaczej, jak tylko z lękiem. Na czele tej listy stoi cierpienie. Boimy się go chyba nawet bardziej niż samej śmierci, bo cierpienie potrafi trwać długo. I wcale nie chodzi o to, by się tego lęku pozbyć, tylko by ułożyć go w sumieniu, w głowie, w sercu. Żeby on stał się tym, czym jest: częścią naszego życia.
 
Jak można „ułożyć” ten lęk?
 
Tego trzeba się nauczyć samemu, nie ma na to gotowej recepty. Jest tylko wiele różnych świateł, które na tej drodze mogą nas prowadzić.
 
W tym roku będzie Ojciec prowadził wykłady w ramach nowego projektu „Szkoła Mądrości Krzyża”. Czy jego celem jest pomoc w przeżywaniu cierpienia?
 
Nie będzie tam nic z poradnictwa. Wspólnota zakonna pasjonistów, która przygotowała tę inicjatywę, przyjęła inne założenia. Chcemy pokazywać ludziom właśnie te światła, które mogą ich prowadzić. Połączymy przekazywanie wiedzy z elementami modlitwy, żeby każdy miał czas przemyśleć to, co usłyszał.

Pierwsza część będzie dotyczyć cierpienia w Piśmie Świętym. W jaki sposób ta wiedza może pomóc oswoić się z myślą o krzyżu?
 
Pismo Święte może bardzo pomóc, na wielu poziomach. Poprzez jego uważne czytanie otwieramy Bogu drzwi do rzeczywistości naszych trosk, obaw, cierpień. Biblia zmaga się z problemem cierpienia od Księgi Rodzaju aż do Apokalipsy, na bardzo różne sposoby. Właśnie ta różnorodność wydaje mi się bardzo ważna – nie ma jednej recepty na problem cierpienia, ale warto popatrzeć, jak przez wieki radzili sobie z nim ludzie przy Bożej pomocy. Fundamentalny wątek to oczywiście zbawcze cierpienie Jezusa Chrystusa. Zagłębiając się w Pismo Święte, zyskujemy solidny fundament pod własne życie – doczesne i wieczne. Ważne, by tę budowlę zacząć w dialogu z Bogiem, a nie w jakimś przypadkowym miejscu, gdzie cierpienie nas rzuciło. Jeśli zacznie się w buncie albo rozpaczy, to trzeba później przebyć długą drogę, zanim wyjdzie się z depresji i stanie na poziomie „zero”.

Co oznacza „mądrość krzyża”?
 
Poprzez krzyż Bóg komunikuje człowiekowi coś bardzo ważnego: prawdę o ludzkim zbawieniu – o tym, z czego ono się bierze, gdzie ma swoje źródło. Zbawiając nas poprzez krzyż, Bóg uczy nas mądrości.

Jak temat krzyża jest obecny w życiu członków Zgromadzenia Męki Jezusa Chrystusa?
 
Na tle innych zgromadzeń wyróżnia nas pewien charakterystyczny ślub składany oprócz trzech podstawowych: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Ten czwarty ślub jest zobowiązaniem do osobistego przeżywania pamięci o Męce Pańskiej i dzielenia się jego owocami. Św. Paweł od Krzyża, założyciel pasjonistów, twierdził, że największym złem jego czasów (a żył w XVIII w.) jest zapomnienie o Męce Pańskiej. Bo Męka Jezusa to największe dzieło Bożej miłości. Nie największy ból, ale największa miłość. Św. Paweł przyjmował, że pamiętając o niej, człowiek nie może pozostać obojętny, nie może żyć tak, jakby tej miłości nie było. Dlatego kluczowym słowem duchowości pasjonistów jest „żywa pamięć” o Męce.
 
W jaki sposób można pielęgnować tę pamięć?
 
Pasjoniści zobowiązują się do codziennego godzinnego rozmyślania o Męce Jezusa. Kiedy poświęcamy na to czas, krzyż przestaje być nam obojętny. Nie chodzi o to, żeby codziennie odkrywać coś nowego. Ważna jest sama obecność, obecność myślą przy Chrystusie cierpiącym.
 
Czy do rozważania Męki Pańskiej wystarczą Ewangelie, czy warto sięgać do innych źródeł?
 
Jest wiele literatury historycznej i prawniczej, na przykład na temat procesu i egzekucji Jezusa. Ale nie można za daleko zabrnąć w rozważania na ten temat. Ciekawostki nie zbliżą nas do tego, co najistotniejsze, do Dobrej Nowiny o zbawieniu. Najwięcej może nam dać uważne przeczytanie tekstów Ewangelii. Często zakładamy, że znamy je świetnie, bo przecież słyszeliśmy je już tyle razy, i dlatego prześlizgujemy się po nich dość łatwo, biegnąc myślą do własnych życiowych doświadczeń i zajmując się bardziej sobą niż Słowem Bożym.
 
Czytając Pismo Święte, dobrze jest zwrócić uwagę na konkretne detale. Spójrzmy na przykład na postać Szymona z Cyreny. Wszyscy wiemy, kim był i co zrobił. Ale jeżeli porównamy trzy Ewangelie synoptyczne, to zobaczymy w każdej z nich trochę inny portret tej postaci. W jednej będziemy widzieli człowieka, na którego spada niechciany wysiłek, a on za wszelką cenę odpycha go od siebie. A w drugiej ujrzymy mężczyznę, który podejmując trud niesienia krzyża, otworzył drogę do zbawienia sobie i swoim dzieciom.
 
Przy rozważaniu Ewangelii warto też sięgnąć do tekstu oryginalnego, bo tłumaczenia, nawet te najlepsze, są jednak tylko pewną transpozycją.
 
Czy mógłby się Ojciec podzielić doświadczeniem codziennego rozważania Męki? Co Ojciec odkrył dzięki niemu?
 
Ciągle odkrywam na nowo to, jak bardzo miłość prowadzi do zaparcia się siebie samego. Miłość jest tym, co można dać drugiemu, a zaparcie się – tym, co trzeba sobie zabrać. Coraz wyraźniej widzę, że te dwa aspekty są bardzo blisko siebie.
 
Słowa Jezusa: „kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój” często budzą niepokój. Jak je rozumieć?
 
Krzyża nie można oderwać od realiów codziennego dnia. Ale to nie znaczy, że słowa z Ewangelii są pozbawione dramatyzmu. W ostatnich dniach dużo się mówi o Danucie Siedzikównie „Ince” i jej notatce z grypsu przed egzekucją: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba”. A co to znaczy? Jej bohaterstwo i heroizm wynikają właśnie z tego, że zachowała się, jak trzeba. Bo czasami codzienność staje się tak dramatyczna, że „zachować się, jak trzeba” znaczy postąpić heroicznie. I właśnie to płynne przejście od codzienności do heroizmu jest ważne w powyższym wezwaniu Chrystusa.
 
W związku z tym fragmentem Ewangelii nasuwa się myśl, że trzeba cierpieć, by być dobrym chrześcijaninem. Czy to właściwe rozumienie?
 
Cierpienie jest pewną rzeczywistością pierwotną, jest wpisane w ludzki byt niezależnie od łaski wiary. W szpitalach są ludzie, których wiara rozsypała się pod wpływem cierpienia, i są tacy, którzy w cierpieniu wiarę znaleźli. Myślę, że nie trzeba cierpieć, żeby być dobrym chrześcijaninem, ale cierpiąc, znajdujemy się w sytuacji, która daje nam do tego okazję. W niektórych przypadkach jest to wtedy nawet łatwiejsze, bo cierpienie może odzierać nas z egoizmu i innych złych skłonności.
 
Każdy człowiek ma pokusę szukania życia, w którym cierpienie byłoby nieobecne, niezależnie od wyznawanej religii. Czasem wręcz praktykuje się pewne rytuały religijne po to, żeby cierpienie omijało daną osobę. Dlatego ważne jest, żeby spojrzeć na cierpienie w szerszym kontekście: ono dotyka wszystkich ludzi na całym świecie, nie tylko nas. Kiedy człowieka spotka coś wstrząsającego, ma odruch, żeby pytać: „dlaczego ja?”. A dlaczego miałoby się to zdarzyć komuś innemu?
 
Ale też wielu ludzi zadaje pytanie: „dlaczego Bóg na to pozwolił?”, gdy słyszą o kataklizmach czy wojnach…
 
Cierpienie nie jest czymś, co Bóg tworzy, żeby je zesłać ludziom. Niepokojące jest, że próbujemy oskarżać Pana Boga o niedoskonałość funkcjonowania mechanizmu świata, a tym bardziej winić Go za ludzkie grzechy. Wiele osób pyta: „Dlaczego Bóg pozwolił na Auschwitz?”. A czy Bóg był tam komendantem?
 
Jeśli nie da się pozbyć strachu przed cierpieniem, to jak sobie z nim poradzić?
 
Przed swoją Męką Jezus kilka razy zapowiadał uczniom, że będzie cierpiał. Robił to, żeby dojrzewali, formował ich, żeby ten krytyczny moment całkowicie ich nie zaskoczył i nie złamał. Ewangelie podkreślają, że po śmierci Zbawiciela uczniowie przypominali sobie zapowiedzi Męki – dzięki temu mieli jakiś punkt odniesienia. A mimo to byli przerażeni. Tak samo my – nawet przy najgłębszym przemyśleniu tematu cierpienia i jak najstaranniej prowadzonej formacji pewnie nie przestaniemy bać się cierpienia. Ale jeśli się na nie przygotujemy, możemy być odrobinę mniej zagubieni w momencie próby. Właśnie o tę odrobinę chodzi – bo z niej wyrósł Kościół. Po śmierci Jezusa apostołowie nie pokłócili się i nie rozstali, lecz przebywali wszyscy razem, chociaż patrzyli na siebie bez zaufania i nie do końca wierzyli w Zmartwychwstanie. Wspólnie dotrwali do Zesłania Ducha Świętego. To doświadczenie Kościoła przekłada się na osobiste doświadczenie każdego z nas.
 
Rozmawiała Hanna Michniewicz
Idziemy nr 37 (571), 11 września 2016 r.
 
Zobacz także
ks. Jacek Stefański

Skoro św. Józef jest patronem Kościoła, to znaczy, że jego doświadczenie w podejściu do dóbr materialnych nie może być obce nikomu z nas. Jakże wyraźna była jego gotowość do natychmiastowego opuszczenia ojczyzny w warunkach wymagających wyrzeczenia się dorobku zawodowego, jak również warsztatu pracy. Czy zatem my, jako dzieci Kościoła, możemy myśleć, że skoro żyjemy w innych czasach, obarczeni innymi obowiązkami i uwarunkowaniami, nie musimy go naśladować? 

 
Wojciech Dudzik OP
Jezus idący w ciasnym tłumie. Można powiedzieć: Jezus masowy. Jezus tysięcy ludzi chodzących co niedzielę do kościoła i przyjmujących tysiące Komunikantów. Kobieta cierpiąca na krwotok, który ma tylu ludzi wokół siebie, zwraca moją uwagę w słowie Bożym na pojedynczego człowieka, na głodną dziewczynę i chorą kobietę. Jezus masowy staje po stronie mniejszości. Odsłania swoją twarz, przez którą patrzy na każdego jak na jedynego. 
 
Dariusz Kowalczyk SJ

Historia rozłamów wśród chrześcijan i wysiłków, aby zaradzić podziałom, jest dla nas lekcją, z której warto wyciągnąć wnioski. Jezus, wiedząc, że Jego ziemska misja zbliża się do końca, modlił się do Boga Ojca o jedność swych uczniów: „Proszę, aby wszyscy stanowili jedno, Ojcze, niech będą jedno z Nami […]. Niech stanowią jedno, aby świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś” (J 17, 21).

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS