logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Mirosław Król
Małe ojczyzny - duża ojczyzna
Cywilizacja
 


Świadomość narodowa a regionalna
 
 Pamiętam jak przed laty, mieszkając w rodzinnej Ziemi Świętokrzyskiej, przemierzałem rowerem kilkudziesięciokilometrowe trasy i poznawałem niezwykłe uroki tamtych stron. Przeczytałem w jakiejś książce, że niedaleko od mego rodzinnego domu znajdują się ruiny zamku rycerskiego. W wolnej chwili wybrałem się w tamte strony. Ruiny rzeczywiście stały, a opodal piękne malownicze skałki, osobliwość w tamtym miejscu. Pokazywałem potem to wszystko przyjaciołom, znajomym, moim uczniom, wszyscy byli zdziwieni, że tak długo żyli obok tego niezwykłego miejsca i nic o nim nie wiedzieli.
 
Można i trzeba zauroczyć się przestrzenią, w której żyjemy. To, jacy jesteśmy, zawdzięczamy przecież miejscu, w którym się urodziliśmy i dorastaliśmy. Może stoi tam stary kościół, świadek wielu wydarzeń, a w nim epitafia dobrodziejów, dziedziców, polskiej szlachty, która czynnie włączyła się w jakiś etap dziejów ojczystych. W kościółku obraz Bogarodzicy, może już nieco obdrapany przez czas i może nie cudowny, ale dla nas więcej niż cudowny, bo widział nasze młodzieńcze łzy i radości, gdy przed niego zanosiliśmy „wszystkie nasze dzienne sprawy”. Może tamtędy ktoś przejeżdżał i odpoczął pod starym dębem, a pamięć o tym wydarzeniu żyje przez wieki i miesza się w legendzie z rzeczywistością. Może stoi tam dworek położony w pięknym, a zniszczonym już parku, który zdaje się przemawiać do nas z głębi dziejów: „Jam dwór polski, co walczy mężnie i strzeże wiernie”. A może leśna kapliczka, a na niej tablica ze skrzyżowanymi kosami przekutymi „na sztorc”, miejsce walk powstańczych, które poraża nas swą realnością i uczy, że patriotyzm nie jest pustym słowem, ale czymś, co niekiedy każe nam skryć się w mogile, jeśli prawa tej ziemi tego od nas zażądają. Czasem krzyż przydrożny – świadek trudnej historii i zmagań katolików z innowiercami, zapomniany cmentarz, zapomniane mogiły, a czasem gęstwina krzaków na pozór nikomu nic nie mówiąca, ale starsi pamiętają, jak opowiadali im starsi, że nasi bili się tam z Kozakami. Kilkaset metrów od mego rodzinnego domu urodził się Karol Majewski, jeden z przywódców powstania styczniowego, a kilka kilometrów od miejsca gdzie dziś mieszkam, przyszedł na świat Jan Ludwik Popławski – jeden z twórców ruchu narodowego. Kilkadziesiąt kilometrów dalej król Jan III Sobieski miał swój dwór. Spłonął on podczas powstania kościuszkowskiego. Stamtąd przez Warszawę wyruszył pod Wiedeń, ponoć z obrazem Matki Bożej Zwycięskiej, która po dziś dzień odbiera cześć w parafialnym kościele. Jakie znaczenie mają dla mnie te wydarzenia? Co one właściwie mówią po tylu latach? W czym mi dziś pomagają?
 
Bliskość wielkiej sprawy narodowej i życia lokalnego, wiejskiego nie jest w dziejach Polski tylko luźnym skojarzeniem miejsc, faktów i osób. W czasach pokoju w Rzeczypospolitej przedrozbiorowej sprawy państwowe i życie gospodarskie realnie splatały się ze sobą. Bardzo ciekawie opisuje to Feliks Koneczny w swoich Dziejach administracji w Polsce: „(…) administracja kraju nie opierała się na zawodowych urzędnikach; stanu urzędniczego w Polsce całkiem nie było, bo nieznaczna stosunkowo garstka publicznych «oficjalistów» stanu osobnego w społeczeństwie tworzyć nie mogła. W Polsce urzędnicy koronni, lub ziemscy, toć to ziemianin posesjonat, właściciel dóbr, który załatwiał sprawy na ochotnika. Trudno uważać za urzędnika w dzisiejszem znaczeniu tego wyrazu wojewodę, starostę, sędziego ziemskiego; a któryż z nich poddawałby się przymusowi biurokratycznego regulaminu? Żaden z nich nie «awansował», ani nie wnosił «służbowych podań», ani nie prosił o urlop; każdy z nich był panem swoim jednako w urzędzie i poza urzędem. My dziś nie rozumiemy zgoła takiego urzędowania – a jednak niegdyś wszędzie tak bywało. Ale ani nawet owi «oficjaliści», podwładni tamtych dostojników, nie z wyboru pochodzący, lecz z nominacji, pobierający pensję i mający przepisaną robotę, prości wykonawcy poleceń urzędników koronnych i ziemskich, nawet oni byli przede wszystkiem także obywatelami ziemskimi, a roboty ich bywały tak rozdzielone, iżby ukończywszy pewną ich część w pewnym przepisanym terminie, mogli jechać do siebie na wieś, gospodarować. Superintendenci w ogóle nie ruszali się ze wsi, a inni tylko w pewnych terminach wieś opuszczali. (…) Miał więc oficjalista z reguły własny majątek lub przynajmniej mająteczek, miał dom własny i rolę, a na urzędzie dorabiał, żeby mógł więcej włożyć w gospodarstwo wiejskie. Do wyjątków należeli wówczas tacy, którzy całe życie spędzili na urzędzie; zazwyczaj przepędzali w urzędzie tylko młodsze lata, a potem jako cześnicy czy podstolowie zażywali tem większego poważania w powiecie, a na urzędy posyłali znów na lat kilka czy kilkanaście jednego ze synów”[1].
 
Jednym z istotnych czynników tworzenia się życia narodowego, kultury narodowej – jest ziemia wspólnego zamieszkania; mówimy o niej: ojczyzna. Jej wspólnie się broni, na niej organizuje się nasz polski sposób życia. Tak też było w zaczątkach państwowości polskiej. Cytowany wcześniej wybitny historyk, zwracając się do ludu śląskiego, pisał o tym w sposób następujący: „Był już spory czas, żeby z (...) różnych polskich ludków wytworzyła się jaka większa całość; gdyby nie to połączenie się w państwo polskie, pod zwierzchnią władzą jednego księcia polskiego, wspólnego Polanom, Ślązanom, Sieradzanom, Łęczycanom itd., gdyby nie to, byłyby te wszystkie ludy zmarniały w niemieckiej niewoli tak, że nie zostałby z nich ani jeden człowiek, z języka ich ani jedno słówko, a z ich osad ani jedna chatyna. Był już spory czas! Byłoby się stało z temi ludami to samo, co się stało z naszymi braćmi na Zachodzie za Odrą i Łabą. (...) Taki sam los, zupełna zagłada, czekała resztę lechickich plemion; ale na szczęście, gdy Niemcy doszli do Odry, było już przeciw państwu niemieckiemu państwo polskie, dosyć duże, żeby się podjąć tej walki z pomyślnym skutkiem”[2].
 
 
 
1 2  następna
Zobacz także
Małgorzata Pierzchalska

W katolickiej tradycji „zapach świętości” to inny rodzaj nadprzyrodzonej aury charakteryzującej świętych jako naśladowców Chrystusa, wykraczający poza wizualną percepcję odpowiednik świetlnej aureoli czy nimbu. Można się zastanawiać, czy jeśli zapach róż towarzyszył za życia i po śmierci św. Teresie z Avili i św. Teresie z Lisieux, a fiołków św. Ojcu Pio, to czym on właściwie był?

 
Małgorzata Pierzchalska

Wydaje się, że we współczesnym dyskursie edukacyjnym, nie ma miejsca dla propozycji wychowania chrześcijańskiego. A jeżeli wspomina się o niej, to na zasadzie czegoś historycznego albo konfesyjnego, przez co ograniczonego do określonej grupy i miejsca. Na tej podstawie ukazuje się wychowanie chrześcijańskie jako coś archaicznego mało znaczącego we współczesnym dyskursie nad wychowaniem

 
ks. Tomasz Podlewski
 
Jak przeżywasz przygotowanie do wizyty kogoś szczególnego? Aura za oknem nie ma znaczenia, wywrócenie mieszkania do góry nogami nie stanowi problemu. Ani sprzątanie, zrobienie wielkich zakupów czy zadbanie o siebie samych. Podobnie jest z Adwentem. Ukochanym Gościem jest sam Jezus a mieszkaniem – twoje serce.  
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS