Klęcznik papieża
Moje własne długoletnie doświadczenie agnostycyzmu pozwala mi zachować pewną tolerancję, dzięki czemu dialog z córką jest możliwy bez wywierania na nią presji, by przyjęła moje wartości i poglądy.
Nie chciałabym, żeby Ola należała do jakiejś wspólnoty wbrew sobie. Przez kilka lat należała do "Krucjaty Maryjnej", zapisała się tam razem z koleżankami z klasy. Odeszła, gdy stwierdziła, że jest w tej wspólnocie zbyt duża rozbieżność między wypełnianiem kultu, a miłością bliźniego. Grupa zbierała się bardziej dla własnej satysfakcji niż jakiegoś Bożego działania. Nie starałam się przekonać jej, by została. Może dlatego, że rozumiem niechęć do takich form towarzyskich, pseudoreligijnych spotkań. Jednak większym powodem do zmartwienia byłoby to, gdyby Ola w tym momencie szukała jakiś alternatywnych form życia religijnego.
Starsza siostra Oli też jest ateistką. Gdy była dzieckiem, jakiś ksiądz przegonił ją w czasie modlitwy z klęcznika, bo okazało się, że kiedyś modlił się na nim... papież. Myślę, że Jan Paweł II nie miałby nic przeciwko temu, by jakieś dziecko korzystało z tego samego klęcznika.
Ludzie w różny sposób reagują, gdy mówię, że moje dzieci porzuciły wiarę. Zazwyczaj chcą obarczyć mnie odpowiedzialnością za ten rzeczy, wzbudzić we mnie poczucie winy. Ze stoickim spokojem tłumaczę, że szukanie Boga jest bardziej uczciwe niż bezmyślna, pozbawiona refleksji religijność. Teraz moje obie córki sympatyzują z buddyzmem uważając, że gdyby już miały wybrać jakąś religię, to zostałyby buddystkami, bo tam nie ma kultu Boga. Dla moich dzieci to niepojęte, że z imieniem Boga na ustach można okazywać innym wyższość i pogardę z powodu odmiennych przekonań.
Apostoł w suszarni
Bunt przeciwko Bogu wynika z buntu przeciwko rodzicom. Gdy nasze dzieci mówią o tym, jaki jest Bóg, wypowiadają się w sposób, który jest dokładnym odzwierciedleniem naszych rodzinnych relacji. Mam poczucie winy tylko z tego powodu, że sama nie jestem dobrą chrześcijanką i wzorem, który pociąga innych do Boga. Dlatego modlę się za tych, których stale zawodzę. Codziennie modlę się za moje dzieci i proszę Boga, by prowadził je swoimi drogami do Kościoła.
Kiedyś ksiądz chodzący po kolędzie pobiegł za moimi córkami do suszarni, gdzie się przed nim ukryły. Stukał do drzwi, namawiał je do wyjścia, aż wreszcie zrezygnował. Podobał mi się jego misyjny zapał, ale myślę, że modlitwa za tych, którzy wątpią, jest jedynym sposobem wyproszenia dla nich łaski wiary.
Mój stały spowiednik zapytany o to, co mam robić, gdy moje dzieci nie wierzą w Boga, odpowiedział: "Nic". Mam tylko się z nimi zaprzyjaźnić. Kochać i wymagać. Wtedy między nami będzie Bóg i Jego miłość, na którą pewnego dnia otworzą swoje serca.
Agnieszka Łysińska