Ewangelia od wieków tłumaczona była na język kultury. I zawsze towarzyszył temu jakiś bunt, bądź to części duchowieństwa albo wiernych. Wszelkie podziały miały jednak charakter tymczasowy. Dziś nikogo nie dziwi Biblia pauperum, ale oburzamy się na hip-hop'we psalmy...
Rzeczywiście, to prawda, że na przestrzeni wieków różnie rozumiano ewangelizację. Myślę jednak, że historia zatacza pewne koło. Pierwsze cztery wieki były rzeczywiście wiekami ewangelizacji, tak jak ją dziś rozumiemy. Pierwsi chrześcijanie wchodzili w kulturę swoich narodów i w ramach tej kultury głosili Miłość. Od V wieku mamy taki okres, że władca przyjmował wiarę i razem z nim robił to cały naród. Taki stan trwał bardzo długo, bo aż do późnego średniowiecza. Sprzyjało to temu, aby robić wyprawy krzyżowe itd. Powód był jasny: zmienimy władcę, to cały kraj przyjmie wiarę. Nie można mówić, że była to ewangelizacja, tak, jak ją rozumiemy dzisiaj.
Problem, który rysował się coraz bardziej w Kościele polegał na tym, że chrześcijanie nigdy nie spotkali osobiście Jezusa. Kościół to widział od samego początku, dlatego pojawiła się forma katechezy, również zawsze wpisana w kulturę danego narodu. Katecheza przybliżała Miłość tym, którzy byli zakochani w Miłości lub tym, którzy się za takich podawali.
XV i XVI wiek, głównie za sprawą jezuitów, przyniósł największy rozkwit katechezy w Kościele. Był to czas nie tyle walki z reformacją, jak to się często podaje, ale uświadamiania katolikom, że są katolikami i konsekwencji z tego płynących. Dlatego też jezuici zaczęli szybko tłumaczyć Pismo święte i Katechizm na różne języki. Nie raz sami pisali katechizm, aby był bardziej przystępny dla ludzi.
Dziś Kościół nieustannie głosi katechezę. Coraz częściej jednak w odpowiedzi na pytanie "Dlaczego katecheza nie przynosi rezultatów?" pada odpowiedź "Bo nie było wcześniej ewangelizacji, albo re-ewangelizacji". Najpierw człowiek się zakochuje, a potem chce tę osobę poznać. Najpierw jest doświadczenie Jezusa Żywego, Jezusa, który jest dla mnie największym skarbem na ziemi. Dopiero potem można głosić katechezę. Dlatego też coraz częściej w parafiach w ramach rekolekcji wielkopostnych lub adwentowych proponuje się wiernym rekolekcje ewangelizacyjne. Wielokrotnie, wraz z zespołem Mocni w Duchu z Łodzi, prowadziłem właśnie rekolekcje ewangelizacyjne.
Zanim zapytam, czy w takim razie możliwe jest wykorzystanie marketingu i reklamy do ewangelizacji, znowu wypada zacząć od teorii... Marketing (obejmujący reklamę jako jedną z jego płaszczyzn) jest to z założenia zespół działań, który ma na celu doprowadzenie do tego, aby dany produkt lub usługę sprzedać (definicja szalenie uproszczona!). Sama reklama ma za zadanie o produkcie lub usłudze poinformować i do niej przekonać. Czy więc można sam marketing uznać za niemoralny czy nieetyczny?
Istnieje pewien problem między ewangelizacją a reklamą i marketingiem. W reklamie i marketingu trzeba rozróżnić dwie rzeczy: osoby, które tam pracują oraz metody, których używają. Otóż używane metody są wynikiem badań naukowych, a zatem należy je traktować podobnie jak komputer, film, Internet lub telefon. Natomiast ludzie, którzy pracują w reklamie tworzą swoje dzieła za pieniądze, na zlecenie. Raz tworzą reklamę dla produktów firmy Kodak, a zaraz potem dla Samsunga. To jest po prostu ich praca i nie ma w tym nic sprzecznego.
Ewangelizacja zawsze wykorzystywała wszystkie dostępne środki techniczne i dalej będzie tak robić. Tego nikt nie zatrzyma. Jeśli ktoś, kto jest zakochany w Jezusie tworzy strony internetowe, to z pewnością szybko zaangażuje swoje zdolności dla dzieła ewangelizacji. Jeśli ktoś zakochany w Jezusie świetnie gra na gitarze elektrycznej lub perkusji, to zaangażuje swoje zdolności w dzieło ewangelizacji. Nie będzie przecież teraz uczył się grać na organach, bo zakochał się w Jezusie. To byłby absurd.
Różni nas jednak od marketingu świeckiego to, że "pracownicy" ewangelizacji nie mogą zmienić "reklamowanej firmy" tak po prostu. Ich życie powinno być takie, jak pokazują na reklamie. Wiem na przykład, że do zespołu ewangelizacyjnego Mocni w Duchu z Łodzi nie można się tak po prostu dołączyć. Od osób, które chcą razem posługiwać wymaga się pewnej dojrzałości w wierze, zakochania w Jezusie i poddania się formacji duchowej przez rekolekcje ignacjańskie. Niektórzy za pracę w zespole otrzymują normalną pensję, ponieważ niezbędne dla funkcjonowania zespołu jest, aby byli w nim na pełny etat. Zespół jednak nigdy nie zatrudnił "nowego pracownika". Zawsze było tak, że decyzja o zatrudnieniu była podejmowana w sytuacji, gdy ktoś potrzebny był w tym rodzaju ewangelizacji, w takim wymiarze czasu, że nie miał możliwości podjęcia inne pracy zarobkowej. Pokazuję przez to, że ewangelizator nigdy nie głosi, aby zarobić. Jednak jeśli zaangażowany jest w ewangelizację bez reszty, normalne jest, że ona go również utrzymuje. Dotyczy to zarówno duchownych, jak i świeckich.