logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Artur Wnęk
Marta Robin - mistrzyni życia duchowego
materiał własny
 


Marta Robin - mistrzyni życia duchowego

W Polsce Marta Robin nie jest tak znana jak św. Ojciec Pio, św. Franciszek z Asyżu czy św. Siostra Faustyna Kowalska. Przyjrzyjmy się więc tej niezwykłej postaci, którą kiedyś ktoś nazwał największą kobietą XX wieku.

Marta Robin (czyt. Robę), czasami słusznie nazywana "Martą od męki Pańskiej", przyszła na świat w 1902 roku w niewielkiej wiosce Châteauneuf-de-Galaure (Szatonef de Galor) 60 km na południe od Lyonu, Francja. Była najmłodszą spośród sześciorga rodzeństwa. Była to typowa, chłopska, biedna rodzina niczym nie wyróżniająca się. Została zapamiętana jako pogodne, wesołe dziecko, lubiła modlić się, tańczyć, śmiać, żartować. Gdy szła paść krowy zawsze brała z sobą Różaniec Św. Marta jako małe dziecko jest nad wyraz pobożna, ma szczególne nabożeństwo do Najświętszej Panienki, nazywała Ją pieszczotliwie "moja Mama". W wieku 2 lat Marta zapada na tyfus.

Gdy miała 5 lat, jej ojciec Józef Robin zawiesił na drzwiach drewniany krzyż lecz bez figury Chrystusa. Na ten widok Marta zapytała, a gdzie jest Pan Jezus? Tato odpowiedział "tam Go nie ma". Marta odpowiedziała: "w takim razie my tam będziemy". Mówiąc te słowa, czy już wtedy mogła przypuszczać jakie będzie jej dalsze życie...? Niestety rok 1918 (wówczas 16 letnia Marta) zapowiada się pesymistycznie, Marta zaczyna podupadać na zdrowiu, ma silne bóle głowy, zdarza się ze traci przytomność, lekarze nie potrafią postawić jednoznacznej diagnozy, są bezradni. Pod koniec listopada Marta upada w kuchni, okazuje się że jest to paraliż nóg. Stan jej zdrowia raz się pogarsza, raz polepsza. Dnia 2 grudnia kładzie się definitywnie do łóżka, lekarze rozkładają ręce nie mogąc nic zaradzić. Marta nie może jeść, nie jest w stanie znieść światła.

Zadziwiającym jest niezwykłe zdarzenie z 1921 roku, odwiedził ją ksiądz proboszcz, Marta podczas rozmowy straciła przytomność, obudziła się dopiero po miesiącu! To wszystko było już przygotowaniem do tego co miało nastąpić. Dnia 20 maja 1921 roku doszło do niezwykłego wydarzenia, śpiąca Alicja, siostra Marty obudziła się widząc intensywne światło w pokoju, spytała Martę co to za światło? Otrzymuje odpowiedz: "Tak, to piękne światło, ale ja widziałam też Najświętszą Dziewice". To było pierwsze z licznych objawień jakie miała Marta w swoim długim 79-letnim życiu. Po tej wizji nastąpiła czasowa poprawa stanu zdrowia do tego stopnia że udała się z pielgrzymką w okolice Chateauneuf-de-Galaure. Marta sądziła że została całkowicie uzdrowiona, nawet nosiła się z zamiarem wstąpienia do Karmelu tak jak jej ideał Św. Tereska z Lisieux. Pod koniec listopada powróciły bóle nóg i paraliż dolnych kończyn. Leży w łóżku, modli się na Różańcu, haftuje, czyta Ewangelię, książki przeważnie z dziedziny życia mistycznego, żywoty świętych. Notowała myśli, które ją szczególnie uderzały: "Miłość niczego nie potrzebuje, jedynie tego, by nie napotykać na opór"; "Trzeba, abyś była w stanie nieustannej ofiary". Pewnego dnia po odłożeniu książki usłyszała wewnętrzny głos: "Dla ciebie to będzie cierpienie". Otwierając ponownie książkę uderza ją inne zdanie "Bogu trzeba oddać wszystko". Te myśli coraz bardziej wnikały do samej głębi jej duszy.

Marta w latach swojego dzieciństwa rozumowała jak przeciętna dziewczyna, bała się cierpień, uciekała od nich, kiedyś nawet powiedziała: "Biłam się z Bogiem" Przeczytała kiedyś w swoim modlitewniku chrześcijańskim takie oto słowa: "Dlaczego szukasz pokoju kiedy stworzona jesteś do walki, dlaczego szukasz przyjemności kiedy stworzona jesteś do cierpienia". Marta czuła wyraźnie że te słowa są skierowane do niej, długo się z nimi biła. W listopadzie 1923 roku w jej parafii wyrusza pielgrzymka do Lourdes, Marta ma ostatnią nadzieję na wyzdrowienie, jednak dowiaduje się że jedna z parafianek też chora, bardzo pragnie tam pojechać, Marta ustępuje jej miejsca. Dla Marty to była ostatnia szansa na odzyskanie sił, nie pojechać tam znaczyło dla niej zrezygnować z nadziei na uzdrowienie. Marta powoli odkrywa, że jest wezwana do tego, by jako osoba świecka czynić swe życie nieustannie ofiarą dla Kościoła i świata w zjednoczeniu z Jezusem ukrzyżowanym. Jest rok 1926 ogólny stan zdrowia 24-letniej Marty pogarsza się do tego stopnia że sądzi się że nastąpi nieuchronna śmierć. Marta była w śpiączce która trwała 3 tygodnie. Gdy się obudziła powiedziała: "Sądzę że nie umrę", potem dodała: "Widziałam świętą Teresę". Później przyszła do niej Św. Tereska od Dzieciątka Jezus jeszcze raz, dała jej wybór: mogła od razu pójść do nieba albo przyjąć cierpienie w intencji odrodzenia Kościoła i życia chrześcijańskiego we Francji. Postanowiła złożyć ofiarę ze swego cierpienia.

Marta napisała "Akt ofiarowania się Bogu":
Panie, mój Boże, o wszystko poprosiłeś swą małą służebnicę, weź więc i przyjmij wszystko. W dniu dzisiejszym oddaję się Tobie bez reszty, o umiłowany mojej duszy! To jedynie Ciebie pragnę i dla Twojej miłości wyrzekam się wszystkiego. Kocham Cię, błogosławię Cię, uwielbiam Cię, całkowicie oddaję się Tobie, w Tobie się chronię. Ukryj mnie w Sobie, gdyż moja natura drży pod brzemieniem okrutnych doświadczeń, jakie zewsząd mnie przygniatają i dlatego, że ciągle jestem sama. Mój umiłowany, pomóż mi, zabierz mnie ze Sobą. To jedynie w Tobie pragnę żyć i jedynie w Tobie umrzeć. Pomóż mi!

W 1927 roku cierpienia Marty zwiększają się, teraz obejmują bóle głowy, nóg, ramion i pleców, a w 1928 roku dotyka ją całkowita blokada krążenia w kończynach co oznacza że odtąd po kres swojego życia będzie leżeć w łóżku (47 lat) jakby tego było mało Marta leży na zgiętych kolanach, można jakoś sobie wyobrazić godzinne leżenie na zgiętych kolanach, ale trudno wyobrazić sobie że ktoś tak przeleżał 47 lat. Już samo leżenie w łóżku w całkowitej bezczynności jest bardzo dużym cierpieniem, Marta nie mogła nawet na bok przechylić się, każdy dotyk zadawał jej ból. Tak więc ta kobieta przeleżała 47 lat w jednej pozycji, na plecach, ze zgiętymi kolanami. Jeśli przeliczyć okres od kiedy ma całkowity paraliż, (trzeba zauważyć że Marta już wcześniej była przykuta do łóżka) da nam to ponad 50 lat w łóżku. Czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie ogrom tych cierpień?

Marta Robin cierpiała dodatkowo na wiele innych sposobów. Najbardziej w tym wszystkim zadziwiający jest fakt że Marta w ogóle nie śpi, nie je i nie pije!!! Powiem więcej, nie została podłączona do kroplówki i nikt jej nie dawał po kryjomu pożywienia, była obserwowana przez sceptyków. Jakiekolwiek podjadanie zostało całkowicie wykluczone!!! Marta nie mogła nic pić, wlewano jej na siłę do ust wodę lecz woda spływała na tackę. Wiadomo że przeciętny człowiek bez pożywienia przeżyje około 40 dni, bez wody znacznie krócej, gdy odbierze mu się sen nie jest w stanie przeżyć tygodnia ale jak można kompletnie nic nie jeść, nic nie pić, nie spać i przeżyć w tym stanie 52 lata, nikt nie miał i do tej pory nie ma jakiegokolwiek wytłumaczenia. Marta ciągle odczuwała pragnienie picia, lecz niestety nie była w stanie przełknąć nawet kropli, co potęgowało jej i tak bardzo duży ogrom cierpień., Dodatkowo szatan dręczył ją odkręcając kran, Marta słyszała plusk płynącej wody co jeszcze bardziej przytłaczało ją. Nie spała a przecież sen jest ucieczką od smutnej rzeczywistości, jest wybawieniem. Marta nie była w stanie nic przełknąć a jednak jakimś cudem wchłaniała konsekrowaną hostię, to był jej jedyny pokarm przez 52 lata. Jak to wytłumaczyć???

W każdy czwartek o.Finet przynosił jej Ciało Jezusa, Marta tylko wtedy była w stanie przełknąć i to był jej jedyny pokarm. Kiedyś, ktoś napisał że Marta Robin była w stanie postu eucharystycznego, to nie jest prawdą! Post się sobie wybiera, natomiast nie była w stanie zacząć jeść, to było dla niej przeznaczenie niż post. Kolejnym zadziwiającym zjawiskiem było to że hostia sama wędrowała do ust Marty. Wystarczyło, że kapłan zbliżył jej hostię do ust a ta sama jakimś cudem wyrywała się z palców i wędrowała prosto do jej ust. Nieraz nawet hostia przemierzała odległość 20 cm zanim trafiła do ust. To wszystko niezbicie dowodzi że Jezus Chrystus Zbawiciel wszechświata jest rzeczywiście obecny ciałem i krwią w opłatku konsekrowanej hostii. Nie pominę jeszcze innego zadziwiającego przykładu, w lutym 1939 roku odwiedził ją ks. Marzioux, gdy tak rozmawiali, w pewnym momencie Marta powiedziała ożywionym głosem: "Jezus już przyszedł", wspomina ks. Marzioux, nie słyszałem nawet szczekania psa zapowiadającego przybycie wieczornego gościa, po chwili do pokoju wszedł ks. Finet przynosząc komunie św. Całe życie Marty to ciągłe udowadnianie że Bóg istnieje, że jest realnie a nie symbolicznie obecny w opłatku konsekrowanej hostii! Że Jezus Chrystus umarł za nas na Krzyżu dla naszego zbawienia. Dnia 2 listopada 1928 roku zostaje przyjęta do III Zakonu Św. Franciszka, następnej nocy szatan uderza ją z wściekłości pięścią tak mocno, że wybija jej dwa zęby. Szatan nigdy nie darzył miłością tych, którzy składają siebie w ofierze za ocalenie dusz. Dnia 2 lutego 1929 roku traci władze w ramionach i nie może już odtąd haftować, a w czerwcu traci władze w dłoniach i nie może już przesuwać paciorków Różańca. Stan zdrowia coraz bardziej pogarsza się, rodzina myśli że Marta niedługo umrze, lecz opatrzność Boża każe jej przeżyć jeszcze wiele lat, bardzo płodnych lat, w tym czasie Marta wyrwała szatanowi niezliczoną ilość dusz.

Wrzesień 1930 rok, ukazał się jej Jezus i zapytał: "Czy chcesz być jak Ja?" Marta już wcześniej wyraziła swoje całkowite oddanie w "Akcie ofiarowania" w swej pokorze i zaufaniu powiedziała "tak". Tu widzimy bardzo wyraźnie że Bóg nie jest tyranem i nic na siłę nie robi wbrew ludzkiej woli. Maryja Dziewica też wyraziła swoje "fiat" bez tego przyzwolenia nie stałaby się Matką Zbawiciela. Dobry i Miłosierny Bóg liczy się z naszą wolą. Jezus nazwał ją "Moja córeczką ukrzyżowaną z miłości". Marta wpada w mistyczne stany, dzieje się to w każdy czwartek, po przyjęciu eucharystycznego Jezusa, wtedy jest całkowicie wyłączona dla otoczenia, tak jest do niedzieli. Trudno cokolwiek powiedzieć na temat tych mistycznych stanów, Marta nie zwierza się, co się wtedy z nią dzieje, wiadomo jest tylko że Marta przeżywa Mękę, tak jakby była na Golgocie. Z jej oczu spływa krew, na swoim ciele nosi ślady stygmatyzacji. Marta każdego czwartku wieczorem bardzo drży ze strachu. Wszystko wskazuje na to że przeżywała na sposób fizyczny i psychiczny w sposób realny Mękę Jezusa, począwszy od Ogrójca aż po śmierć na Golgocie. Pewnego dnia Marcie ukazał się Jezus mówiąc: "To ciebie wybrałem, abyś przeżywała moja Mękę w sposób najpełniejszy od czasu mojej Matki i nikt po tobie nie będzie jej przeżywał w Kościele w takiej pełni. Abyś mogła przeżywać ją całkowicie, nigdy nie zaśniesz, coraz bardziej postępując w cierpieniu. Spać znaczyłoby porzucić cierpienie. Będziesz cierpieć coraz bardziej."

Proboszcz tutejszej parafii nakazał zachować absolutne milczenie w sprawie wydarzeń jakie miały miejsce w Chateauneuf-de-Galaure, niestety wieści rozeszły się po całej okolicy. Do domu Robinów zaczęli przybywać ludzie, jedni żeby się pomodlić inni z czystej ciekawości. Znamienny jest fakt, kiedyś odwiedziło ją 3 młodych ateistów, jeden mężczyzna i dwie kobiety, przyszli tylko po to aby się z niej wyśmiać, Marta przywitała ich słowami: "Tak to prawda, jestem śmiechu godna" to był początek rozmów w których owocem było to że cała trójka wstąpiła do surowych zakonów, a przecież byli ateistami. Mężczyzna wstąpił do Trapistów, dwie kobiety do Karmelu. Marta miała wiele darów, wiedziała co pisze w liście zanim go otworzono, potrafiła przewidywać przyszłość, posiadała dar bilokacji, proroctwa. Wioska Marty Chateauneuf-de-Galaure jak i cały tamtejszy region Drome zaczął się powoli nawracać, trzeba podkreślić że w tamtych czasach w regionie Drome panowała ogólna niewiara. Martę zaczęto nazywać "świętą". 

Jest rok 1939 hitlerowskie wojska niemieckie przekraczają granicę francuską, Marta czyni kolejną ofiarę z siebie, oddaje Bogu swój wzrok w intencji ocalenia Francji. Jej prośba zostaje wysłuchana Marta przestaje widzieć. Od 1939 roku aż do śmierci w 1981 roku (42 lata) Marta jest stale w półmroku, jej pokój jest zaciemniony, okiennice zamknięte, nawet ściany pomalowano na brązowo. Najmniejszy promień światła zadawał jej ból nie do zniesienia. Z tego okresu nie ma ani jednego zdjęcia Marty, dopiero po śmierci wykonano kilka. W 1951 roku 8 sierpnia rodzony brat Erni przy użyciu swojej myśliwskiej strzelby popełnia samobójstwo, trudno jednoznacznie ustalić co było przyczyną tak desperackiego czynu. Wiadomo że Erni cierpiał na silne bóle nerwu twarzowego. Marta swoimi cierpieniami znacznie przewyższała dolegliwości brata Erniego, a mimo to trwała w swoim przeznaczeniu do końca, prosiła Pana o nowe cierpienia.

Cała sprawa z Martą Robin z ludzkiego punktu widzenia wygląda paradoksalnie! Marta mimo ogromnych cierpień była szczęśliwa. To szczęście wypływało ze świadomości że jest złączona z Bogiem. Marta pragnęła cierpieć ponieważ wiedziała że cierpienie będzie postępem w miłości, pragnęła obarczać się nowymi cierpieniami, widziała w tym wszystkim bardzo głęboki, wymowny sens, w którym my przeciętni (letni) chrześcijanie nie widzimy nic poza "niepotrzebnym kolejnym cierpieniem". Dla Marty cierpieć oznaczało bardziej służyć Bogu, jeszcze mocniej Go kochać. Obarczała się cierpieniami innych, zwłaszcza grzeszników, żyła miłością najtrudniejszą czyli najbardziej bezinteresowną, nie lękającą się ponieść ofiary za innych. Tak trzeba to wreszcie powiedzieć, Marta Robin była szczęśliwa, cierpiała ogromnie i była szczęśliwa. Bardzo trudno to przeciętnemu człowiekowi zrozumieć. Należy też wyraźnie zaznaczyć że Marta była tylko człowiekiem, wszystko przeżywała na swój sposób, oczywiście też rozpaczała, płakała, zdarzały się u niej stany załamania. Oto jeden z przykładów z końca lat siedemdziesiątych: Po jednej z luźnych rozmów o "życiu mistycznym" zmęczona powiedziała Jeanowi Guittonowi: Jakże jesteśmy do siebie podobni! Pan przykuty jest do swoich myśli, jak ja do cierpienia. No, ale trzeba spróbować się podkuwać, trochę się rozerwać. Jej głos załamał się: Która godzina? Dla mnie jest zawsze noc, zawsze ból. W 1927 roku odwiedziła ją pewna młoda dziewczyna, oto jej relacja: Powiedziałam jej o tym że mam zamiar wstąpić do zakonu, wtedy w Marcie obudziłam rozdzierający żal. Marta siedziała na brzegu łóżka, płakała i trzymała mnie w ramionach. Byłyśmy wtedy same w domu, wszyscy poszli w pole, Marta bała się zostawać sama, powtarzała z rozpaczą: "Nie nadaję się do niczego!". Jeden z najtrudniejszych okresów wystąpił w latach 1978-81 roku. Największą miłością jest to gdy ktoś swoje życie oddaje za innych, nie mniejszą miłością jest to gdy ktoś dobrowolnie (Marta dała przyzwolenie) poświęca się w skrajnych przeszło półwiecznych cierpieniach.

Szatan nienawidzi świętości, ofiary i tego że mu się zabiera dusze. Marta jak wielu mistyków czy świętych nie była wolna od jego działań. Zły duch nawiedzał ją, dręczył i maltretował duchowo i fizycznie. Poddawał w wątpliwość jej ofiarę, sugerował jej że to wszystko nie ma sensu, że te wszystkie dusze i tak zostaną potępione. Że jej ojciec duchowy o.Finet nie chce mieć z nią nic wspólnego. U Marty to wszystko potęgowało cierpienie. Często pytała ojca Fineta czy to prawda? Szatan obchodził się z Martą bardzo brutalnie, uderzał ją fizycznie. Nie rzadko bywało tak że o.Finet gdy przychodził do domu Marty zastawał ją leżącą na podłodze, pobitą i posiniaczoną. A przecież Marta była całkowicie sparaliżowana, nie mogła się nawet obrócić na bok leżąc w łóżku. Zdarzało się nie raz że szatan uderzał jej głową o ścianę. Nikt inny nie mógł tego uczynić, gdyż tylko o.Finet miał klucze do jej domu. Bywało czasem że o.Finet przychodził z kimś do Marty, już przed drzwiami było słyszeć jakieś odgłosy, jakby walki. Na fotografiach pokoju Marty można zauważyć na podłodze przy łóżku leżący gruby materac, położono go po to aby ograniczyć moc uderzenia gdy szatan rzucał ją o podłogę. Zdarzało się, że ataki następowały w obecności o.Fineta i osób przybyłych. Świadkowie tych zdarzeń byli zbulwersowani tym co się działo. Szatan tak ją mocno i na różne sposoby maltretował, że aż pewnego dnia skręcił jej kark, ból był przerażający.

Bardzo zagadkowa jest śmierć Marty Robin, nie umarła ze starości. Jest to jeden z niewielu bardzo rzadkich zgonów w których Bóg dopuścił aby szatan odebrał życie. Było to 6 lutego 1981 roku, godz.17 o.Finet przychodzi do domu Marty, gdy wszedł do pokoju przeraził się, Marta leży na podłodze, wokół niej leżały porozrzucane różne przedmioty. Chwycił Martę podniósł, lecz ona już nie żyła. Ojciec Finet nie mógł się powstrzymać od płaczu także i na pogrzebie. Pogrzeb odbył się 12 lutego, Martę pochowano w Saint-Bonnet-de-Galaure obok rodziców, brata i sióstr.
Marta Robin pozostawiła po sobie wspólnoty "Ogniska Światła i Miłości" które założyła przy pomocy swojego ojca duchowego ks. Fineta w 1936 roku. Są to katolickie wspólnoty ochrzczonych kobiet i mężczyzn. Zadaniem wspólnot jest organizowanie pięciodniowych rekolekcji oraz dni skupienia. Na całym Świecie jest ponad 70 takich wspólnot, w tym w Polsce dwie.

Jest pytanie, dlaczego Marta Robin mimo swojego bezwzględnego heroizmu, poświęcenia i świętości życia nie jest jeszcze ogłoszoną świętą? Marta Robin zapewne zostanie ogłoszona świętą ale jak to w takich przypadkach bywa Stolica Apostolska nigdy się nie spieszy. Obecnie są nadal studiowane zapiski Marty. Watykan jest oczywiście zainteresowany beatyfikacją Marty Robin, od samego początku Kościół Katolicki odnosił się do Marty bardzo przychylnie, wyraz temu dał papież Jan Paweł II mówiąc: Dla dzisiejszego świata Marta Robin jest kontynuacją odkupienia. Musimy po prostu cierpliwie czekać i modlić się o beatyfikacje.
Tą schorowaną kobietę w ciągu jej życia odwiedziło przeszło 100 tys. osób, dla każdego z nich spotkanie z Marta było nową nadzieją, inspiracją do lepszego życia, każdy kto opuszczał jej pokój wychodził już inny. Ze znanych Polaków Martę odwiedzili dominikanin o. Jan Góra, jezuita o. Henryk Dziadosz.

Na zakończenie zacytuję Martę:
Jedna rzecz pozostaje zawsze, i jest ona dostępna dla każdego: radość innych... dać im trochę więcej spokoju, otuchy, nadziei, wywołać uśmiech, to wszystko jest słodka praca i nie trzeba do tego koniecznie stać na nogach ani mieć dobrego zdrowia. Wręcz przeciwnie. Nikt inny nie zrozumie tego lepiej jak ten, kto wiele przecierpiał.

Odsyłam do lektury: "Marta Robin. Nieruchoma podróż"  Jeana-Jacques Antiera. Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie. Łódź 2003

Artur Wnęk
Kontakt z autorem:
awnek@poczta.fm