Był człowiekiem o szerokich horyzontach, przepełnionym duchem ekumenii. Bratał ze sobą ludzi. Nazywano go apostołem jedności. Kochał Boga ponad wszystko. Założył ekumeniczną wspólnotę, u której podstaw był sam Jezus Chrystus. Zginął w opinii świętości. Wielki człowiek na miarę wielkich czasów. Mowa oczywiście o br. Rogerze.
Każda roślina zapuszcza swoje korzenie w brudnej glebie. Czarna, wilgotna i nieprzyjemna w dotyku ziemia jest najlepszym podłożem dla rośliny. Roślina potrzebuje ziemnego podłoża, by mogła wzrastać. To oczywiste. Jezus w Ewangelii wielokrotnie mówi o szlachetnym ziarnie wrzucanym w brudną glebę (por. J 12, 24-26; Mt 13, 1-8). Właśnie na takim gruncie ziarno wyzwala ukrytą moc życia.
– Czy nie będziesz miał problemu ze wstąpieniem do zakonu? Wiesz, komuś może przeszkadzać twoja niepełnosprawność – usłyszałem od cioci, której zwierzyłem się ze swoich planów. – To niemożliwe! – odpowiedziałem z pełnym przekonaniem. Miałem osiemnaście lat i nieco naiwnie wierzyłem, że „co rano dla mnie wschodzi słońce”, że świat stoi przede mną otworem, a ja właśnie znalazłem swoją drogę życiową. Świat może i stał otworem.
Świat się zmienia i ludzie są zmienni. Na szczęście stałość Boga i niezmienność Jego Słowa są w stanie porządkować życie wszystkich epok. I to niezależnie od mentalności czy rozwoju społeczeństw w różnych, nie zawsze słusznych, kierunkach. Tak ma się rzecz choćby z tolerancją.
Powszechna opinia niesie, że księdzu, a zwłaszcza zakonnikowi, modlitwa przychodzi bez trudu. Jak bułka z masłem. Bo przecież to jego robota. Nie ma rodziny. Dzieci nie płaczą i nie otwierają głodnych gębek, więc może sobie pozwolić na luksus spędzania dłuższego czasu na rozmowę z Bogiem. Muszę jednak podważyć ten naiwny stereotyp.
O rodzajach dusz. Nie każdy człowiek jest taki sam. To niby oczywiste, jednak w życiu duchowym mało kto bierze to pod uwagę. Ponieważ każdy z nas jest inny – nie wszystko służy wszystkim. Co więcej, zmienia się to również z biegiem lat i z doświadczeniem życiowym. Ostatnio rozmawiałem ze znajomym o tym, jak Bóg przychodzi do nas na różne sposoby. Pytaliśmy siebie: „a miałeś tak kiedyś...?”
Osoba konsekrowana kojarzy się nierozłączenie z habitem. To jednak nie jedyna możliwość – świeccy ze wspólnoty Przymierze Miłosierdzia pokazują, że można oddać swoje życie Bogu, żyjąc w świecie. Choć konsekrowanie świeckich jest możliwe już od 1947 r. dzięki decyzji Piusa XII – w Polsce jest to nadal rzadkość. Osoby te żyją w świecie, a jednocześnie składają śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.
Pracuję na misjach w Peru, nad Amazonką, od blisko 34 lat. Zostałam tam posłana jako misjonarka świecka przez Archidiecezję Krakowską. Po tylu latach doświadczenia misyjnego i na dzisiejszy stan misji - realizowanych w Wikariacie św. Józefa znad Amazonki, uważam że najważniejszą definicją duszpasterstwa jest bycie z ludźmi. Trzeba być blisko nich, szczególnie tych najbardziej opuszczonych, być prawdziwie obecnym wśród nich i dla nich, nawiązywać osobiste relacje, umieć im towarzyszyć w normalnym, codziennym życiu.
Albowiem tak mówi Pan Bóg: Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę miał o nie pieczę […]. Na dobrym pastwisku będę je pasł, na wyżynach Izraela ma być ich pastwisko [...]. Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisko – wyrocznia Pana Boga. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie (Ez 34, 11.14a-16).
Czasem jesteśmy w takim momencie, że nie wiemy w jaką stronę należy pójść. Życiowe decyzje ukierunkowują nas w konkretną stronę, a to może być trudne, bo chcielibyśmy sobie zostawić możliwość wyboru. Ale rzeczy piękne w naszym życiu, na ogół wiążą się z podejmowaniem ryzyka – mówi br. Wojciech Jerie, jeden z trzech Polaków we wspólnocie braci z Taize, w rozmowie z Eweliną Gładysz i Przemysławem Radzyńskim
Jak większość ludzi, nie rozumiałam, że Bóg mógłby kochać właśnie mnie – w depresji i poplątaniu, których tak bardzo się wstydziłam. A ponieważ nie rozumiałam, ciężko było mi w to uwierzyć – pisze Daphne K., żona alkoholika.
Wiele razy spotkałem ludzi, którzy nie potrafili ukończyć pracy magisterskiej finalizującej studia, gdyż wciąż wydawało się im, że to, co napisali, dalekie jest od ideału. Czasem słyszę: Proszę Księdza, na nic nie mam czasu. Tylko praca, praca, praca. Zapominam, jak się nazywam, gdzie mieszkam i już nawet nie wiem, po co to wszystko.