Tak więc mówiąc teraz o tych, którzy zaczynają być sługami miłości (co zaś nie wydaje mi się niczym innym jak zdeterminowaniem siebie do pójścia drogą modlitwy za Tym, który tak bardzo nas umiłował (Ż 11,1).
Droga modlitwy jest naśladowaniem Jezusa. Ponownie odnosząc się do tych, którzy ją rozpoczynają, mówi nieco dalej, że „są zdeterminowani do służenia Bogu tak naprawdę” (Ż, 9). Nie możemy jednak zapominać, że nawet ona, tak uczciwa i szczera w swoich postanowieniach, zaprzestała niegdyś praktyki modlitwy. Stało się to w sytuacji, gdy uchodziło z niej życie i pozostawanie wierną czasowi modlitwy stało się dla niej rzeczą nie do zniesienia (Ż 7,11; Ż 8,3; Ż 19,10). Później bardzo surowo oceni to swoje zachowanie i będzie zachęcała wszystkich do wytrwania w praktyce modlitwy, choćby nawet ich postępowanie nie było zgodne z wymaganiami przyjaźni: „bez względu na złe uczynki, których się dopuszcza” (Ż 8,5; Ż 19,4; Ż 8,4). Uzasadnienie jest bardzo przekonywujące: „Och, jak dobrym przyjacielem jesteś, o Panie mój, jak hojnie obdarowujesz go i znosisz, i czekasz, aż człowiek dopasuje się do Twoich wymagań!” (Ż 8,6).
4.
Jedynie zaczynając od modlitwy-przyjaźni możemy w sposób sensowny mówić o potrzebie modlitwy. Potrzeba, która płynie od wewnątrz, czyli z Bożego wezwania, ma na celu uzdolnienie nas do przyjacielskiej relacji z Nim. Jesteśmy zdolni do tej relacji, gdyż „z natury jesteśmy tak obdarowani, że możemy odbywać rozmowy z Bogiem” (T 1,1,6). Mamy rzeczywiste predyspozycje do relacji z Bogiem, gdyż zostaliśmy do nich „wyposażeni”. Jest to potrzeba, którą odczuwa i której doświadcza bardzo silnie i osobiście ten, kto troszczy się o jej ożywianie. Nikt nie zrozumie tej potrzeby w oparciu o czysto racjonalną argumentację.
Modlitwa-przyjaźń szuka spotkania, wyraźnej i świadomej obecności. Poszukuje chwil, w których wyłącznie i sam na sam można przebywać ze swoim Przyjacielem. Jest to potrzeba, którą w sposób szczególny odczuwa się względem Boga. Jak już wspominałem wcześniej, w ten właśnie sposób ujęła to św. Teresa: Bóg jest nie tylko tym, który pozwala „stać przed sobą”, ale również niezwykle aktywnie włącza się we „wprowadzenie mnie w swoją obecność, co jak widziałam, jeśli On o to nie zadba, nie nadejdzie” (Ż 9,9). Do tego samego odnosi się, gdy pisze w słowach, które, choć są bardzo ogólne, to jednak wyrażają głębokie, przepełnione uczuciem bólu i wdzięczności wyznanie: „kunszt i miłosierdzie, z jakimi Pan stara się zwrócić ją ku sobie” (Ż 8,10).
Jest to również potrzeba odczuwana przez daną osobę na miarę przyjaźni, którą przeżywa z Bogiem, a także, jeśli chodzi o przyjaźń ludzką, z innymi ludźmi. „Częstym przebywaniem z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje”. To właśnie ta świadomość zapoczątkowuje nasze podążanie ku temu spotkaniu: wiem, że jestem miłowany. Chodzi też o to, aby wzrastać w świadomości miłości, którą się otrzymuje, i wyzwalać własną odpowiedź na tę miłość. Nikt nie może czuć się miłowanym dzięki słowom osoby trzeciej. I nikt nie miłuje kogoś za to, co o tym kimś usłyszał od kogoś. Konieczne jest osobiste spotkanie. Otrzymana wiadomość wywołuje pragnienie osobistego jej potwierdzenia. Akt modlitwy jest jasną świadomością przyjaźni, która łączy Boga z daną osobą. Święta pragnąc określić tych, którzy praktykują modlitwę, mówi, że oni „widzą, że [Bóg] na nich patrzy” (Ż 8,2), „widząc, że na nich spogląda” (Droga doskonałości [D] 41,3). W ten sposób Teresa definiuje akt modlitwy: „widzi, że na nią patrzy” (Ż 13,22), to znaczy, że spostrzega, uświadamia sobie, że Bóg patrzy na daną osobę w teraźniejszości bez granic. Przyjrzymy się temu w swoim czasie.
5.
I na koniec musimy jeszcze zrozumieć, że w modlitwie-przyjaźni już od pierwszych kroków na tej drodze, nawet wtedy, gdy modlący się człowiek jeszcze sobie tego nie uświadamia, to Bóg ma w niej do spełnienia główną rolę. To On jest o wiele bardziej zaangażowany w rozwijanie historii tej przyjaźni niż my sami. Możemy powiedzieć, że od samych początków cała modlitwa chrześcijańska jest w swej istocie mistyczna. Sam Bóg dźwiga na sobie „ciężar” tej modlitwy-przyjaźni, ponieważ miłuje nas bardziej i lepiej niż my Jego. Uchwycenie tego mistycznego wymiaru modlitwy stanowi żywy element jej właściwego ukierunkowania, poprzez przyjęcie odpowiedniej postawy: „pójść z zadowoleniem drogą, którą Pan ją poprowadzi” (D 17, tyt.). A zatem: „tak bardzo zależy Temu naszemu Panu, abyśmy Go pragnęli i starali się o Jego towarzystwo, że raz za razem wzywa nas nieustannie, abyśmy przybliżyli się do Niego” (T 2,1,2); „pozwólcie Panu działać” (D 17,7), „nie ma powodu, aby doradzać Mu, czym ma nas obdarować” (T 2,1,8). Konieczna jest więc postawa miłosnego wsłuchania się, kontemplacyjnego milczenia, aby „zobaczyć” to, czego Pan w nas dokonuje, oraz postawa otwartości i przyjęcia, ponieważ naszą rolą zawsze jest sprzyjanie Jego dziełu, udzielanie odpowiedzi, pójście za Nim. My bowiem „nie mamy nic do dania, czego byśmy nie otrzymali” (D 32,13). W swoim czasie usłyszymy, jak święta powie nam, że Bóg wprowadza czasami w kontemplację, aby zjednać sobie przyjaźń swoich synów, ponieważ pragnie, aby zerwanie tej relacji „nie trwało z Jego powodu” (D 16,8).
Maximiliano Herráiz García OCD
tłum. Dariusz Wandzioch
Zeszyty karmelitańskie 1/2014
fot. Myshelle Robinson, Rosary
Flickr (cc)