rozdział 7
Bóg jest przyjacielem ciszy
Początkiem modlitwy jest cisza.
Jeśli rzeczywiście chcemy się modlić, musimy najpierw nauczyć się słuchać bo w ciszy serca mówi Bóg. A do tego, żebyśmy umieli dostrzec tę ciszę, żebyśmy potrafili usłyszeć Boga, potrzebujemy czystego serca; bo czyste serce potrafi dostrzec Boga, potrafi usłyszeć Boga, potrafi słuchać Boga. Do Boga możemy mówić tylko z serca. Ale nie będziemy umieli mówić, jeśli nie wysłuchamy, jeśli nie nawiążemy tej łączności z Bogiem w ciszy naszego serca.
Modlitwa nie ma być męczarnią, nie ma nas wprawiać w zakłopotanie czy niepokoić. Jest ona czymś, czego mamy wyczekiwać: rozmową z moim Ojcem, rozmową z Jezusem, z Tym, do którego należę: ciałem, duszą, umysłem, sercem. Dlatego zajmiemy się teraz szczególnie ciszą umysłu, oczu i języka.
Najpierw mamy ciszę umysłu i ciszę serca: Maryja zachowała to wszystko w swym sercu. Ta cisza przywiodła ją blisko naszego Pana, tak że nigdy nie musiała niczego żałować. Popatrzcie, co zrobiła, gdy św. Józef był strapiony. Jedno jej słowo usunęłoby jego wątpliwości; ona jednak nie wypowiedziała tego słowa, a nasz Pan sam uczynił cud, aby oczyścić jej imię. Gdybyśmy byli tak przekonani o konieczności ciszy! Myślę, że wtedy droga do bliskiej więzi z Bogiem stałaby się drogą wyraźnie utorowaną.
Następnie mamy ciszę oczu, która zawsze pomoże nam ujrzeć Boga. Nasze oczy są jak dwa okna, przez które przychodzi do naszych serc Chrystus lub świat. Nierzadko potrzebujemy wielkiej odwagi, by trzymać je zamknięte. Jakże często mówimy: Żałuję, że to zobaczyłem, a jednak podejmujemy tak mało wysiłku, by pokonać pragnienie zobaczenia wszystkiego.
Cisza języka nauczy nas tak wiele: dzięki niej będziemy umieli rozmawiać z Chrystusem, będziemy radośni, przebywając z innymi, będziemy mieli wiele do powiedzenia. Chrystus mówi do nas poprzez innych ludzi, a w medytacji przemawia do nas bezpośrednio.
...
Matka Teresa
Trudne doświadczenia codziennego życia stanowią szansę dla mojej modlitwy. Szansa wskazuje wyraźnie na coś pozytywnego, co można zdobyć. Zestawienie słów „doświadczenie kryzysu” i „rozwój modlitwy” wydawać się może paradoksem. Ten paradoks jest jednak pozorny, gdy spojrzymy na kryzys z perspektywy wiary.
W opisach ewangelicznych lęk nie pojawia się jako element dominujący[1]. Jezus z Nazaretu nie ma lękliwego temperamentu. Jest człowiekiem, który wie, skąd przyszedł i dokąd idzie (por. J 8,14). Działając i przemawiając w sposób niezwykle osobisty (por. Mk 12,22-27), wypełnia swe posłannictwo ze zdumiewającą pewnością. Jest ona tym większa, że opiera się na zupełnej bezinteresowności i pełnej gotowości spełniania pragnień Boga. W swych kontaktach z innymi Jezus nie odczuwa potrzeby tworzenia barier, aby się za nimi chronić, lecz przeciwnie, wykazuje bezgraniczną otwartość. U tych, którzy do Niego przychodzą, budzi wiarę. Uwalnia ich od strachu.