logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Anna Żelazowska
Mój cudowny cud
Idziemy
 


 Mieszkanie w bloku z wielkiej płyty, widok z okna jakich wiele: betonowa szarzyzna, wysokie topole, szare gołebie i piaskownica, w której bawi się coraz mniej dzieci. Jednak 83-letnia pani Teresa Cieśliczko spędza dużo czasu, obserwując życie za oknem. Codzienność jest dla niej źródłem wiecznego zadziwienia – O, dzieci sąsiadów spod czternastki już są zdrowe – cieszy się. – A Lilu znów ma nowy, bajecznie kolorowy beret – zauważa bez zazdrości. W ogóle pani Teresa przestała zazdrościć czegokolwiek odkąd – doznała cudownego uzdrowienia. Ten cud jest dla niej wynagrodzeniem wszystkich przykrości, jakich w życiu doznała. Jest taką kropką nad „i”, zapowiedzią dobroci Boga, której w pełni zazna dopiero po śmierci. – Ja śmierci się nie boję – zapewnia - będzie moim oczekiwanym gościem. W Niebie spotkam wszystkich bliskich, którzy odeszli przede mną. Będziemy chodzić i rozmawiać. – uśmiecha się błogo.
 
Jej maż pewnej nocy po prostu odszedł. Gdyby Teresa nie wierzyła w ponowne z nim spotkanie , jej świat z pewnością by się zawalił. Nigdy nie mieli dzieci. To był dla niej najcięższy krzyż, jaki musiała dźwigać.
 
Zanim wejdziemy do mieszkania pani Teresy, musimy poczekać na otwarcie czterech zamków. Odkąd została sama, wiecznie się boi, że ktoś ją napadnie i obrabuje. – Takie teraz rzeczy dzieją się na świecie – mówi ze zgrozą. – Siadajcie, zaraz podam kapcie. I herbatę.
 
Na lakierowanej komódce pamiętającej lata pięćdziesiąte stoją pocztówki – z Ustki, Zakopanego, Rzymu, a nawet z Honolulu. Na ich podstawie można prześledzić wojaże szerokiego grona jej znajomych i rodziny. Sama Teresa nigdy w życiu nie była dalej niż w Częstochowie. - Ale za to jaka to była podróż – wspomina z rozrzewnieniem. – Matka Boska Jasnogórska z tymi łzami na policzkach mówiła do mnie: nie martw się, nie lękaj. Szykuję ci niespodziankę! I rzeczywiście – za kilka dni stał się cud...
 
O cudzie Teresa opowiada chętnie. Sama myśl o nim sprawia, że kobieta czuje się uwznioślona. 20 kwietnia 2003 r. - tej daty nie zapomni nigdy. Wstała jak zwykle o wpół do piątej rano, zjadła śniadanie i poszła na Mszę św. Chodzi z trudem, ale postanowiła nie odmawiać sobie tej jednej z nielicznych przyjemności, na jakie pozwala jej wątłe zdrowie. Cieszy ją rześkie powietrze w drodze do kościoła, miarowe stukanie butów o posadzkę świątyni, modlitwa wraz z innymi, których zna przynajmniej z widzenia. Poranki dawały jej poczucie wspólnoty.
 
Myli się ten, kto sądzi, że pani Teresa mogłaby się już poddać „błogiemu lenistwu” emerytki. Teresa Cieśliczko codzienną modlitwę traktuje niemalże jak pracę, jak ważny obowiązek. Osiem godzin odmawiania modlitw, litanii i hymnów ze „świętych książeczek” to punkt stały w jej harmonogramie dnia. I do tego oczywiście różaniec. Modli się najczęściej w intencji bliższej i dalszej rodziny, znajomych, ale też za zmarłego męża, za pokój j na świecie, za ... wynik głosowań parlamentarnych.
 
Ale pamiętnego 20 kwietnia była bardzo zmartwiona. Kilka dni wcześniej wróciła od lekarza okulisty, który nie pozostawił jej żadnych złudzeń. – Pani po prostu ślepnie , proszę zapomnieć o ślęczeniu nad książeczkami do nabożeństwa. Pani Teresa chciała dostać tylko mocniejsze szkła do okularów do czytania. Ale mocniejszych już nie było. Taka diagnoza toł wyrok. – Czym byłoby moje i tak nudne życie bez moich świętych książeczek? Jak się z nich modlę to przynajmniej czuję, że coś znaczę. Że mam wpływ na świat. – oczy staruszki na chwilę zachodzą mgłą. – Pomyślałam, że kiedy oślepnę to pozostanie mi odmawianie różańca, który nie wymaga czytania. Ale będzie mi brakowało „Nowenny do Ducha Świętego” czy „Modlitwy do Chórów Anielskich”.
 

 
 
strona: 1 2