logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Andrzej Draguła
Mówić nie tylko do rzeczy
List
 


 
 Kościół w Polsce zmienia się na naszych oczach. Dosyć jednolity kolos, jakim był Kościół powojenny, ulega rozwarstwieniu. Ujawniają się różne tendencje w postrzeganiu jego roli wobec świata i wzajemnych relacji między nimi. Mówi się o Kościele otwartym i zamkniętym, tradycyjnym i progresywnym. Polacy przestają się „rodzić" katolikami, a religię odziedziczoną zastępuje (bądź nie) religia z wyboru. Młode pokolenie - przynajmniej częściowo - wzrasta w kulturze, w której coraz mniej jest odniesień do chrześcijaństwa. To socjologiczno-teologiczne rozwarstwienie objawia się także w zróżnicowanym języku, którym posługuje się Kościół nie tylko w opisie aktualnej rzeczywistości, ale także w głoszeniu Ewangelii wierzącym i niewierzącym
 
Nie ma dzisiaj jednego kościelnego języka w Polsce. Wszystko zależy od tego, kto i do kogo mówi. Inny jest język biskupów, inny młodzieży gimnazjalnej, a jeszcze inny katolickiego publicysty. Czy mamy więc do czynienia z pomieszaniem, czy rozmnożeniem kościelnych języków?
 
Od banału do konkretu
 
Zacznijmy od mowy oficjalnej. Z tą - jak się zdaje - jest najgorzej. Styl urzędowo-uroczysty, który jest właściwy dla oficjalnych dokumentów czy komunikatów, przedostaje się także do żywego słowa. Na pytanie dziennikarza, czy księża biskupi różnią się w poglądach na temat kształtu lustracji duchownych, jeden z biskupów odpowiedział mniej więcej tak: „Biskupi z wielką troską pochylili się nad tą głęboką raną Kościoła". Uff! Na temat stylu listów pasterskich i wypowiedzi episkopalnych wylano już morze atramentu. Zarzucano im niezrozumiałość, hermetyczność i nieadekwatność do rzeczywistości. Krótko mówiąc, zwyczajni - by nie powiedzieć: normalni - ludzie tak nie mówią. Nie używają takich słów i takiego stylu. Mówią po ludzku, a nie po biskupiemu. Aby nie było niejasności i stronniczości, warto dodać, że wielu księży ten styl również uważa za własny.
 
Czy rzeczywiście nie można normalniej? Czy zawsze musi być: przybywać, pochylać się i miłować zamiast: miłować zamiast: przychodzić, zastanowić się i kochać? Posługiwanie się tak odrębnym, niecodziennym kodem językowym wzmacnia u ludzi przekonanie, że religia i Kościół to sfery wyizolowane z codzienności, a w związku z tym niedostępne. Nie chodzi tutaj nawet o teologiczny żargon, który z podręczników i traktatów przedostaje się na ambonę. Chodzi o coś, co staje się poświęconym banałem, teologiczno-językowym wytrychem, świętym sloganem, który – choć sam w sobie niby poprawny – ostatecznie staje się treściowo pusty. Przyznaję, że z niejakim drżeniem oczekuję zawsze kazań majowych moich młodszych adeptów kaznodziejstwa, którzy jak refren powtarzać będą, iż trzeba „całe swoje życie zawierzyć Maryi”. Niby prawda, ale co to tak konkretnie znaczy? Jak to w życiu zrealizować? Nie wiem. I nie wiem, czy wiedzą to ci, którzy do tego wzywają. Bezpieczniej jest bowiem uciec w święte hasło niż zagłębić się w życiowy konkret.
 
Życie języka i język życia
 
Powodów takiego stanu rzeczy jest zapewne wiele. Wskażę jeden, często przywoływany przez Szymona Hołownię, który z takim zapałem próbuje konstruować nowy język religijnej komunikacji, czyli – mówiąc cprościej – kościelnego gadania. Kościelny język nie oddycha, nie bierze udziału w żywym, językowym obiegu, a w związku z tym z trudem poddaje się ewolucji. Ale przecież nie jest to niemożliwe. Trzeba tylko trochę odwagi. Przykładem może być - nagrodzony zresztą - wywiad z ks. Jerzym Szymikiem, którego udzielił on „Rzeczypospolitej” po tragedii w kopalni Halemba. Ks. Szymik ma odwagę mówić tam nie o Bogu, który nas kocha czy miłuje, ale o Bogu który nas lubi. A dlaczego nas lubi? „Myśli zapewne: mój obraz, moje podobieństwo, moja krew. Bo wie, co to jest strata, czym jest śmierć własnego syna”. Oczywiście, można powiedzieć, że taka antropomorfizacja, bardzo ludzkie mówienie o Bogu, nie wyraża precyzyjnie dogmatycznej prawdy o Nim. Ludzie nie chcą jednak słuchać o Bogu ukrytym w dogmatach, ale o Bogu, który jest blisko człowieka, który „schodzi na dno bólu”.
 
 
 
1 2  następna
Zobacz także
ks. Henryk Seweryniak
Podobnie jak burzliwa jest historia „srebrnej gwiazdy”, tak burzliwe są również losy Betlejem, cichego i sennego tylko w naszych kolędach. Nazwa Beth-Lahamu, czyli „dom Lahamu”, odnosiła się prawdopodobnie do jakiegoś bożka, czczonego tu przez Kananejczyków. Gdy przyszli Hebrajczycy, nazwę przekształcono na Beth-lahem – „Dom chleba”. W Piśmie Świętym pojawia się ona po raz pierwszy w opisie śmierci ukochanej żony patriarchy Jakuba – Racheli, która umiera u bram miasta i tam też zostaje pochowana. 
 
ks. Henryk Seweryniak

Jezus nie chce być jednak postrzegany jako jakiś fantastyczny „łatacz” dziur w naszym biednym świecie – pełnym potrzeb i zagrożeń. Ma On wobec nas Misję nieskończenie większą i poważniejszą! Jezus przychodzi po to, by w sposób wiarygodny wręczyć ludziom zaproszenia do wiecznego życia w Domu Ojca. Nasza odpowiedź na te zaproszenia jest celem Jezusowej misji, otrzymanej od Ojca. A czynionymi cudami Jezus daje znaki i przekonuje, że jest On wiarygodny. Że można Mu uwierzyć i zaufać „na przepadłe”. Czyli zawsze, w każdej sytuacji życia.

 
ks. Henryk Seweryniak

Człowiek po to jest stworzony aby Boga, Pan naszego, chwalił, czcił i Mu służył, a przez to zbawił duszę swoją… – tak rozpoczyna fundament swoich Ćwiczeń Duchownych św. Ignacy Loyola. Czy duchowi synowie i córki św. Ignacego nie byliby dziś również zaszufladkowani jako “fundamentaliści religijni”? – takie pytanie narzuca się, kiedy obserwujemy płynność i względność definicji fundamentalizmu. 

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS