logo
Czwartek, 18 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Małgorzata Pabis
Nie znacie dnia ani godziny
Droga
 


 Ewelina była zwykłą nastolatką, taką jak wiele innych. Któregoś dnia dowiedziała się, że jest bardzo, bardzo chora. Właściwie ciążył na niej wyrok, wyrok śmierci. Ewelina buntowała się, gdyż chciała żyć, cieszyć się, uczyć, tańczyć, śpiewać. Chciała żyć. Pytała Boga, dlaczego musi tak bardzo cierpieć...
 
Na szczęście na swojej drodze spotkała człowieka, który w tym cierpieniu potrafił pokazać jej Boga, Jego miłość, dobroć. Nauczył ją się modlić. Ewelina odeszła do Domu Ojca, ale nie zbuntowana, lecz pogodzona z tym, co On jej przygotował. Wierzę, że jej dziadkowie, których obecność tak bardzo czuła, zaprowadzili ją przed oblicze Miłości, gdzie już nigdy nie będzie cierpieć.
 
Historia Eweliny
 
22 maja 2003 roku do pani Anieli Adamskiej, wolontariuszki z Hospicjum Królowej Apostołów w Mławie przyszła wychowawczyni z jednej ze szkół średnich i zapytała, czy istnieje możliwość pomocy choremu na nowotwór dziecku. Po krótkim wywiadzie okazało się, że 16-letnia Ewelina Rogozińska ma raka na jajniku. - Guz nie nadawał się do operacji. Przez rok dziecko pobierało wielkie dawki chemii, które niesamowicie wyniszczyły organizm, ale jednocześnie zniszczyły guz. Na Boże Narodzenie Ewelina była w domu, pełna nadziei, bo wróciła tam z orzeczeniem, że w organizmie nie ma komórek nowotworowych. Niestety, dwa miesiące później pojawiły się bóle. Powtórne badanie wykazało, że jest przerzut, miała zajęty cały brzuch. Guz wrócił w podwójnym wymiarze. W tym stanie zastałam Ewelinę - wspomina pani Adamska.
 
Kiedy pani Aniela po raz pierwszy weszła do jej domu, dziewczynka nawet nie odwróciła głowy. To było dziecko, które leżało w pościeli i nie ruszało się, bo każdy ruch sprawiał ból. Miała ogromne przykurcze nóg. Przy pierwszym spotkaniu Ewelina nie była rozmowna, nie chciała mówić, była znudzona ludźmi, którzy przychodzili, żeby ją pocieszyć. - Nie mówiłam dużo, siedziałam przy niej, a ona miała zamknięte oczy. Spod opuszczonych powiek obserwowała mnie. Zapytałam, czy mogę przyjść jutro - zgodziła się. I tak to się zaczęło. Wytworzyła się przepiękna przyjaźń, która trwała całe pół roku. Bo tyle Ewelina żyła. Przez ten czas udało nam się wiele zmienić w jej życiu. Pisałyśmy do siebie bardzo dużo pięknych SMS-ów, które zresztą zachowałam - podkreśla pani Aniela.
 
Dzięki pomocy pani Adamskiej dziewczyna wróciła do Pana Boga, bo wcześniej miała straszny żal o chorobę, o to, co się dzieje w domu. Stawiała odwieczne pytanie: dlaczego ona? Co zrobiła strasznego, że jest chora na taką chorobę? - Dzięki naszym rozmowom, dzięki delikatnej zachęcie do modlitwy Ewelina wróciła do Różańca. Bardzo tęskniła, kiedy przez dłuższy czas nie mówiłyśmy razem pacierza. Do tej modlitwy zapraszała swoją mamę. Podczas modlitwy przemieniał się cały jej dom, bardzo się wyciszał. Nagle można było słyszeć głos dziecka, treść modlitwy. Matka przyłączała się do tego, a ojciec, choć nie mówił, siadał z boku. Modlitwa połączyła pięknie całą rodzinę - opowiada wolontariuszka.
 
Śmierć i kłopoty
 
Ewelina i pani Adamska bardzo się pokochały. - Były takie dni, że nie mogła wytrzymać w domu, wtedy zabierałam ją do siebie. Bywało, że Ewelina u mnie nocowała. Kąpałam ją. Nosiłam, bo nie była w stanie chodzić. Brałam ją na spacer. Pomagały nam wolontariuszki, było towarzystwo, zabawa, śmiech. Mnóstwo pomysłów, rozmów, gotowanie jej ulubionej zupy. Właściwie to ona gotowała moimi rękami. To był wspaniały czas. Kiedyś otrzymałam SMS-a, że mam być w domu i czekać. Nie wiedziałam na co. Ewelina pościnała wszystkie kwiaty w ogrodzie babci, wymusiła na swojej mamie zamówienie samochodu i o kulach - nie wiem, jak zebrała tyle sił - przyjechała. Kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam w nich ledwie stojącą Ewelinę. To był wyraz jej wdzięczności za to wszystko, co dla niej zrobiłam - opowiada wzruszona pani Aniela, dodając, że dziewczyna z każdym dniem coraz bardziej czuła przy sobie obecność dziadków. Któregoś dnia zapragnęła ich odwiedzić na cmentarzu. Gdy tam pojechała i odnalazła grób, okazało się, że akurat był to dzień rocznicy śmierci jej babci.
 
Wiele osób modliło się o łaskę zdrowia dla Eweliny. Szczególnym miejscem tej modlitwy był Gietrzwałd. Sama Ewelina także była u Matki Bożej Gietrzwałdzkiej, gdzie odzyskiwała moc duszy, nie ciała - bo była tak wycieńczona i wyniszczona chorobą. Jej samopoczucie psychiczne, jej stan umysłu poprawiły się i utrzymały przez kilka tygodni.
 
Pan Bóg postanowił jednak zabrać dziewczynę do swojego domu. - Pamiętam ostatnią noc przed śmiercią Eweliny. Kiedy ja czuwałam przy niej, jej mama leżała w łóżku obok. Gdy przestałam zajmować się Eweliną, zaniepokoiła mnie jej matka. Podeszłam sprawdzić, czy ona żyje, bo miałam wrażenie, że nie oddycha - opowiada pani Aniela. Dodaje też, że podczas pogrzebu mama Eweliny robiła się sina, nie mogła z siebie wydobyć głosu. Wtedy pani Aniela postanowiła pójść z nią do lekarza.
 
Z pomocą mamie
 
Szczegółowe badania wykazały guza na tchawicy. Ze wstępnych biopsji wynikało, że jest to nowotwór złośliwy. W Warszawie przeprowadzono operację, w czasie której wycięto guz. Jednak po pierwszym badaniu pooperacyjnym stwierdzono, że nie został usunięty w całości. Wyznaczono termin kolejnej operacji. Lekarze ostrzegali, że istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że kobieta nie będzie mówić, ponieważ guz był zlokalizowany bardzo blisko strun głosowych. Ich naruszenie podczas operacji może spowodować utratę głosu. Wtedy grupa modlitewna Stowarzyszenia Hospicjum w Mławie ruszyła z kolejnym modlitewnym szturmem do nieba.
 
Jakież było zdziwienie pani Adamskiej, gdy któregoś dnia zadzwoniła do niej Teresa Rogozińska i powiedziała, że jest już po operacji. "Czuję się dobrze, to nie był rak. Nie mogę więcej mówić" - powiedziała kobieta. - Pani Teresa bardzo szybko wróciła do domu. Przyszła do nas, przynosząc wyniki od lekarzy z Warszawy. Obejrzeliśmy cięcie, przestudiowaliśmy dokumenty. Nikt nie skomentował tego ani jednym słowem. W orzeczeniach lekarskich napisano, że w pobranym wycinku nie znaleziono komórek nowotworowych. Pani Teresa była świadkiem zdumienia lekarzy, którzy oglądając wyniki i ją samą, nie wiedzieli, co powiedzieć. Komórki rakowe były i znikły. Pani Rogozińska napisała oświadczenie, które złożyliśmy biskupowi i Księżom Kanonikom w Gietrzwałdzie. Była tam ze mną i dziękowała Matce Bożej za zdrowie - kończy swoją opowieść Aniela Adamska.
 
Małgorzata Pabis