logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Alfred Cholewiński SJ
Niech z nami idzie Bóg miłosierny i miłujący
Mateusz.pl
 


Liturgia słowa dzisiejszego święta pragnie nas wprowadzić w głębsze zrozumienie tajemnicy Trójcy Przenajświętszej. Nie chodzi tu o poznanie tylko intelektualne, ale o takie zrozumienie, które włącza nasze życie w nurt życia pulsującego w łonie samego Boga.

 

Zauważyliśmy wszyscy, że słowo Boże z dzisiejszych lektur nie bawi się w subtelne i zawiłe dociekania nad naturą Boga, to znaczy nad tym, jak to jest możliwe, by istniał tylko jeden Bóg, ale w trzech oddzielnych Osobach, z których każda jest Bogiem. Zamiast tego przedstawia nam ono fakt dokonany: tak jest! Tak się sprawy mają! Istnieje Bóg–Ojciec, istnieje Syn, istnieje Duch Święty. Każdy z tych trzech działa, interesuje się nami, prowadzi nas. Nie oznacza to jednak, że każe nam wierzyć na ślepo, wbrew wszelkiej oczywistości. Fragmenty Pisma Świętego, które przed chwilą słyszeliśmy, wskazują nam drogę, jedyną możliwą drogę, na jakiej ta wielka tajemnica może stać się dla nas choć trochę przejrzysta.

 

Pierwsza lektura z Księgi Wyjścia została napisana w czasach Starego Testamentu, kiedy to prawda o Trójcy Świętej nie była jeszcze wiadoma. Izrael wierzył w jedynego Boga, który odsłonił mu swoje święte Imię — Jahwe. Przypatrzmy się temu Bogu, jaki On jest! By lepiej zrozumieć wymowę pierwszego czytania, musimy je osadzić w szerszym kontekście. Izrael dopiero co wyszedł z Egiptu. Wydarzenie to było dla niego długim pasmem dobrodziejstw, które Bóg mu świadczył w sposób zupełnie darmowy: z ludu niewolników wyzyskiwanych przez Egipcjan stał się ludem wolnym, wspaniałe obietnice Boże otwierają przed nim przyszłość pełną nadziei, celem jego dalszej wędrówki jest Ziemia Obiecana, do której zaprowadzi go sam Bóg; jego życie ma teraz sens i klarowną orientację. Tak hojnie obsypany łaskami Izrael znalazł się pod Synajem, gdzie właśnie rozgrywa się akcja dzisiejszej pierwszej lektury. Na Synaju Bóg koronuje swoje dobrodziejstwa Przymierzem: Izrael ma się stać Jego ludem, być na zawsze Jego specjalną i drogocenną własnością. To straszne, że właśnie w tym szczytowym momencie dopełnienia i uwieńczenia lud wyprowadzony z Egiptu opuszcza swojego Boga i czyni sobie boga według własnego widzimisię. Gdy Mojżesz przez czterdzieści dni przebywa na Synaju, by odebrać od Boga prawo zapewniające życie w szczęściu, Izrael odlewa sobie cielca z metalu, ogłasza go swym bogiem i oddaje mu cześć. Mojżesz, gdy zstępując z góry zobaczył to, tak był wstrząśnięty, że w gniewie i oburzeniu rozbił tablice z Dekalogiem. By opisać zaś reakcję Boga na taką postawę człowieka, Pismo Święte używa bardzo znamiennego środka. Najpierw przedstawia gniew Boga, gniew tak wielki, że Bóg zamierza zniszczyć doszczętnie Izraela i na jego miejsce stworzyć sobie z Mojżesza nowy lud. Później jednak, słysząc modlitwę wstawienniczą Mojżesza, zmienia zdanie. Nie odrzuca, przebacza grzech, postanawia nadal współtworzyć z Izraelem historię zbawienia. Nakazuje Mojżeszowi drugi raz wejść na górę z kamiennymi tablicami, na których On sam jeszcze raz wypisze prawo życia. Wtedy to właśnie Mojżesz zdumiony tym, że Bóg nawet w takiej sytuacji potrafi i chce przebaczać, wypowiada słowa, które słyszeliśmy w pierwszym czytaniu: Pan! Pan Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność! (por. Wj 34,6). A z jego ust wyrywa się modlitwa: Jeśli łaskawy jesteś dla mnie, Panie, [to proszę] niech pójdzie Pan w pośrodku nas. Jest to wprawdzie lud o twardym karku, ale przebaczysz winy nasze i grzechy nasze i uczynisz nas swoim dziedzictwem (Wj 34,9).

 

Dlaczego Bóg najpierw się gniewa, chce niszczyć, a później, postępując jakby wbrew sobie, przebacza? Jak już zasugerowane było wyżej, jest to chwyt, którym posługuje się Biblia, by nam wyjaśnić dwie sprawy: najpierw to, że grzech, który popełniamy, jest czymś naprawdę strasznym; grzech sam z siebie rujnuje, niszczy szczęście i życie; i nie dzieje się grzesznikowi żadna niesprawiedliwość, gdy ta śmierć rzeczywiście na niego spada, gdy Bóg to zniszczenie dopuszcza. Na tle tego tym bardziej niesamowita jest ta druga sprawa, o której Pismo Święte mówi: Bóg robi rzecz niemożliwą, wyciąga do człowieka rękę i wyprowadza go z dna przepaści; okazuje się względem nas miłosierny i cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność! Nadal zadaje się z nami, jest i idzie pośrodku nas, przebacza nam winy i czyni nas swoim dziedzictwem, mimo że jesteśmy ludem o twardym karku.

 

Dlaczego tę lekturę czyta się w uroczystość Trójcy Świętej? Dlatego, by nam mocno wbić w głowę, że naturą i istotą Boga jest miłość, tylko miłość i jeszcze raz miłość! Miłość zawrotna i bez granic! Miłość niewyczerpana! Miłość zaś nie może istnieć tam, gdzie jest się samotnym i nie istnieje nikt, kogo można by kochać. Miłość wymaga do swego istnienia obecności jakiejś drugiej osoby. Dlatego też i Bóg, będący Miłością, nie jest wielkim samotnikiem! Jest wspólnotą, czyli Trójcą! Z Jego natury, którą jest miłość, wypływa odrębność Osób Boskich, które się kochają. Dlatego to Bóg–Ojciec w otchłaniach swojego niezgłębionego Bóstwa rodzi Osobę Syna; dlatego to więź miłości, która ich łączy, jest też Osobą — Duchem Świętym.

 

Dzisiejsze lektury biblijne, choć wskazują nam drogę, na jakiej trochę można wniknąć w niewysłowioną tajemnicę Trójcy, chcą powiedzieć jeszcze co innego. Ta sama przepastna miłość, która z Boga czyni Trójcę, skłania Go do wyjścia na zewnątrz siebie, tzn. do stworzenia świata i człowieka i do objęcia nas swoją miłością. W miłości Trójcy Świętej znajduje swoje wyjaśnienie zagadka naszego istnienia. Dzięki niej istniejemy, dzięki niej i my także mamy wypisaną w sercu miłość, chcemy w niej żyć, pragniemy kochać i być kochani, odczuwamy w sobie potrzebę życia w małżeństwie i w rodzinie. Nawiasem zaznaczmy, że właśnie tam, w rodzinie, w troistości trzech oddzielnych podmiotów miłości: mężczyzny, kobiety i dzieci oraz w ich wzajemnej jedności, odnajdujemy ziemski daleki refleks tajemnicy Boga — jedynego w Trójcy Świętej.

 

Jest jednak jeszcze coś więcej! Gdyśmy przez grzech zerwali więź z Bogiem, czyli z Miłością, i zamienili się w egoistów, gdyśmy wtrącili naszą egzystencję w samotność, rozpacz, gdyśmy z naszego świata zrobili świat wilków walczących o miejsce dla siebie i niszczących się nawzajem — miłość nie pozwoliła Bogu patrzeć obojętnie na nasze cierpienie, ale popchnęła Go do rozpoczęcia owej zdumiewającej historii zbawienia, której fragment przedstawiło nam pierwsze dzisiejsze czytanie, a której punkt kulminacyjny opisany jest w Ewangelii. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3,16). Nie aby potępić świat, Bóg posłał swego Syna, ale by go ratować, zbawić. Znamy przebieg tej historii — wcielenie Syna Bożego, Jego śmierć i zmartwychwstanie, zesłanie Ducha Świętego, który leczy nas, przekonuje nas wewnętrznie o miłości Boga i miłość tę w naszych sercach rozlewa.

 

Może nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak głęboko tajemnica Trójcy Świętej, czyli tajemnica Bożej miłości, wpisuje się w naszą naturę i egzystencję. Cała historia zbawienia zmierza do wprowadzenia nas na powrót w życie Trójcy Świętej, czyli w miłość, w prawdziwą, autentyczną miłość. Dlatego drugie czytanie mówi — i słowa te niech będą zarazem życzeniem skierowanym, na zakończenie tej homilii, do nas wszystkich: Łaska Pana Jezusa Chrystusa, miłość Boga i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi (2 Kor 13,13).

 

ks. Alfred Cholewiński SJ
mateusz.pl | 17 czerwca 1984 r.