logo
Czwartek, 18 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Jarosław Jurkiewicz
Niesakramentalni: my też jesteśmy w Kościele
Przewodnik Katolicki
 
fot. Clément Falize | Unsplash (cc)


O swojej sytuacji mówią z trudem. Bo to dotyczy intymnej sfery ich życia: relacji z Bogiem i z człowiekiem, z którym dzielą codzienność. Opowiadają o tym, co robią, by nie zerwać więzi z Kościołem. Bo niesakramentalni też w nim są.

 

Raz w miesiącu spotykają się w kaplicy domu parafialnego koszalińskiej katedry. Uczestniczą we Mszy Świętej, odmawiają różaniec, słuchają katechezy. I podkreślają, że to jest szkoła życia. To jedna z najdłużej działających wspólnot osób żyjących w związkach niesakramentalnych w Polsce.


Choć nie przychodzi im to łatwo, opowiadają o cierpieniu, które wynika z tego, że życie w niesakramentalnym związku zamyka im drogę do uzyskania rozgrzeszenia i przyjmowania Komunii. Mówią o przywiązaniu do Boga i o zmaganiach, które podejmują, by nie zerwać więzi z Kościołem.

Nie osądzamy


Wspólnota skupia osoby ochrzczone, żyjące w formalnym związku niesakramentalnym, które nie mogą zawrzeć związku małżeńskiego zgodnie z wymaganiami wiary katolickiej. Przeszkodą może być to, że już wcześniej wzięły ślub kościelny, rozwiodły się i ponownie zawarły związek cywilny. Niektórym udaje się te przeszkody pokonać. O to, by rozwiedzionych, którzy pozostają ludźmi ochrzczonymi, otoczyć pomocą duszpasterską, apelował Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej Familiaris consortio: by nie czuli się wyrzuceni z Kościoła, by byli zachęcani do modlitwy i udziału we Mszy Świętej, by po chrześcijańsku wychowywali dzieci.


Ks. dr Arkadiusz Korwin-Gronkowski, duszpasterz koszalińskiej wspólnoty i wykładowca w Instytucie Teologicznym w Koszalinie, podkreśla, że kolejny impuls dał papież Franciszek, który w adhortacji Amoris laetitia zachęcił do towarzyszenia osobom żyjącym w związkach nieregularnych. I przyznaje, że o takiej potrzebie przesądza też statystyka. W Polsce co trzecie małżeństwo kończy się rozwodem, coraz częściej do rozpadu związku małżeńskiego dochodzi w pierwszych latach po ślubie. W północno-zachodniej części kraju ten problem jest szczególnie mocno odczuwalny. Nie znaczy to wcale, że Kościół pochwala czy usprawiedliwia rozwody. Ludziom trzeba jednak towarzyszyć w każdym, nawet najtrudniejszym momencie życia. Zwłaszcza że zdarzają się bardzo trudne i niejednoznaczne sytuacje: małżonkowie porzuceni i tacy, którzy chronią siebie i dzieci przed małżonkiem oprawcą.


– Osoby, które nie mogą przystąpić do Komunii – taki jest potoczny obraz ludzi żyjących w związkach nieregularnych. A to jest wielkie uproszczenie – protestuje kapłan. Bo o przynależności do Kościoła przesądza przyjęty chrzest święty. Chrzest jest sakramentem tożsamości chrześcijańskiej, w sposób widzialny włącza człowieka do Kościoła. To w nim tkwi zasada chrześcijańskiego życia, bo poprzez ten sakrament człowiek zostaje obdarowany nowym życiem w Chrystusie.


Kościół nikogo nie przekreśla ani nie odrzuca. I nie zajmuje się ocenianiem. – „Ty jesteś grzesznikiem, bo żyjesz w związku niesakramentalnym. A ty jesteś święty” – nie mamy prawa, by tak dzielić ludzi – zastrzega duszpasterz. – Jedynym, ostatecznym sędzią ludzkiego życia jest Bóg. Każdy podąża swoją drogą w Kościele. Czasami jest ona dłuższa, kręta. Ale jesteśmy razem na Mszy Świętej, razem przeżywamy celebracje liturgiczne, jesteśmy jedną wspólnotą modlitwy – wyjaśnia kapłan. I przestrzega przed sądzeniem po pozorach. Bo w odniesieniu do osób żyjących w związkach niesakramentalnych może to być niesprawiedliwe i krzywdzące. – Można się zdziwić, gdy pary żyjące pod jednym dachem przystępują do Komunii, choć z pozoru powinny być z niej wyłączone – wyjaśnia. – A przecież mogą żyć w białym małżeństwie, czyli powstrzymywać się od pożycia małżeńskiego. Kościół dopuszcza możliwość, by takie osoby otrzymywały rozgrzeszenie i przystępowały do Komunii.

Białe małżeństwo – trudna próba


Zygmunt i jego żona ponad 20 lat temu zdecydowali, że będą żyć w białym małżeństwie. Zanim do tego doszło, oboje niejeden raz znaleźli się na życiowym zakręcie.


O swoim pierwszym związku Zygmunt nie może mówić ze spokojem, a przecież od ślubu minęło prawie pół wieku. – Żyliśmy ze sobą dwa lata. Ten czas wspominam jako koszmar – opowiada. – Dziś myślę, że kobieta z którą się ożeniłem, była po prostu chora psychicznie. Rodzina mówiła, że to skutek wychowania w trudnych, powojennych czasach.


Zawsze był głęboko wierzący. Uznał jednak, że trwanie w tym związku mogłoby rodzić kolejny grzech, jakim jest nienawiść. Nie wyobrażał sobie także, by w nieudanym małżeństwie pojawiły się dzieci. Załatwienie rozwodu wziął na siebie. – Może udałoby się stwierdzić nieważność tego małżeństwa przed sądem biskupim, ale ja chciałem mieć to już za sobą.


Po kilku latach związał się z inną kobietą. Doczekali się dwóch synów. Starszy właśnie skończył 40 lat. – Żona wiedziała o mojej przeszłości. Wszystko przedyskutowaliśmy – objaśnia.


Starali się nie zrywać więzi z Kościołem. Wręcz przeciwnie, regularnie uczestniczyli w Mszach. – Synów wychowywaliśmy w wierze. Byli ministrantami, założyli rodziny – dodaje.


Przyznaje jednak, że i on, i żona odczuwali cierpienie. Czuli się niepełnowartościowymi katolikami. Przez wiele lat nie mogli uzyskać rozgrzeszenia, przyjmować Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. – Niektórzy mówili, że jeśli nie chcemy żyć w grzechu, musimy się rozejść. To nie było proste, przecież były dzieci. Kto by się nimi zajął?
Białe małżeństwo zaproponował im jeden z księży z parafii katedralnej w Koszalinie. Mieli żyć jak brat z siostrą, bez współżycia seksualnego. – Odbyliśmy w tej sprawie z księdzem wiele rozmów. Uświadomił nam, na co się decydujemy. Postanowiliśmy, że będziemy żyć w czystości. I żona, i ja podjęliśmy tę decyzję dobrowolnie. Potem było jeszcze spotkanie z proboszczem, który udzielił nam błogosławieństwa. I pierwsza, od dawna, długa spowiedź.


Zygmunt przyznaje, że białe małżeństwo to trudna próba. Bo pragnienie miłości cielesnej może być duże. – A Boga się przecież nie oszuka – ostrzega. – Ale warto tę próbę podjąć, jeśli człowiek chce, by w jego życiu Bóg był na pierwszym miejscu. Jeśli tak się stanie, wszystko inne będzie na właściwym miejscu.


Podkreśla, że teraz, kiedy może już w pełni uczestniczyć w ofierze Mszy Świętej, czuje, że jego życie jest pełniejsze. Angażuje się w sprawy parafii. Został lektorem. Od kilkunastu lat przychodzi z żoną na spotkania wspólnoty związków niesakramentalnych. – To nas wzmacnia. Inne pary dzielą się doświadczeniem. Mówią, jak walczą z trudnościami, jak zabiegają o to, by nie oddalać się od Kościoła. To budujące świadectwa.

Ślub, którego nie powinno być


Katarzyna i Krzysztof właściwie od trzech lat nie musieliby tu przychodzić. Przecież ich małżeństwo jest jak najbardziej regularne. Powiedzieli sobie sakramentalne „ślubuję”. – Ale tęsknimy za tą wspólnotą. Chcemy modlić się na Mszy Świętej specjalnie dla par niesakramentalnych i brać udział w spotkaniach formacyjnych. Ważna jest więź i wzajemne wsparcie.


Katarzyna wyszła za mąż w latach 80. – Przed ślubem znaliśmy się siedem lat. Byłam domatorką. Wiedziałam, że powinnam być wierna przyszłemu mężowi. On – jak się później okazało – miał wiele romansów. W dodatku nadużywał alkoholu.


Pierwsze poważne trudności pojawiły się już dwa miesiące po ślubie. – Mąż był policjantem. Wyjeżdżał służbowo, sprowadzał kobiety do hotelu – opowiada. – Do domu wracał pijany. Dochodziło do rękoczynów. Kiedy po raz kolejny podniósł na mnie rękę, postanowiłam, że więcej tego nie zrobi.


Wniosła pozew o rozwód. Rodzinny ośrodek diagnostyczny orzekł, że mąż – emocjonalnie i społecznie niedojrzały – nie jest gotów do sprawowania opieki rodzicielskiej. – Przyznał się, że półtorarocznej córce podawał alkohol. Szybko dostałam rozwód. Sąd orzekł, że dziecko zostanie ze mną.


Po kilku latach poznała Krzysztofa. Wkrótce urodził się pierwszy syn, dwa lata później drugi. Zawarli związek cywilny. – Krzysztof był kawalerem, nie miał nikogo przede mną. Jest głęboko wierzący. Widziałam, jak cierpi. Świadomość, że żyjemy w grzechu, była dla niego bardzo bolesna – wspomina Katarzyna. Przyznaje, że i dla niej ta sytuacja też była trudna. – Były uroczystości religijne, pogrzeby bliskich, śluby. Nie mogłam przyjąć Pana Jezusa. Czułam się gorsza, przekreślona. Nawet trudno opisać ten ból w sercu i rozpacz.


Znajomi mówili, że przed sądem biskupim można się starać o stwierdzenie nieważności ślubu kościelnego. – Ale słyszałam, że to trwa długo. I że rzadko sąd kościelny orzeka nieważność małżeństwa.


Trafili do wspólnoty osób żyjących w związkach niesakramentalnych. W 2007 r. przed obrazem Jasnogórskiej Pani pierwszy raz modlili się o to, by mogli wziąć katolicki ślub. Potem wiele razy pielgrzymowali do Częstochowy: pieszo i na rowerach.


I po 20 latach wspólnego życia zdecydowali się na złożenie wniosku w sądzie biskupim. – Odpowiadałam na wiele szczegółowych pytań. Dotarłam do świadka, który potwierdził, że mąż jeszcze przed ślubem był uzależniony od alkoholu. On sam powiedział zresztą, że ślub wziął pod przymusem, że nakłaniała go teściowa.
Po kilkumiesięcznym procesie sąd biskupi orzekł, że ich małżeństwo było nieważne. Już bez przeszkód mogła wziąć ślub z Krzysztofem. – To było coś pięknego. Czułam się dowartościowana i spełniona. Mogłam poślubić człowieka, którego kochałam i wciąż bardzo kocham. Tego uczucia nie da się z niczym porównać – wspomina Katarzyna. – To było nasze szczęście. Pomyślałem: w końcu mogę być z tobą. Mogę przyjmować Komunię Świętą – dodaje Krzysztof.


Zachęcają pary, które chcą uregulowania swojej sytuacji, by poszły tą drogą. Są okoliczności, które mogą stać się podstawą uznania małżeństwa za nieważne: choroba psychiczna, brak chęci posiadania dzieci, zawarcie małżeństwa pod przymusem. I apelują, by zgłaszać się do duszpasterstwa osób żyjących w związkach niesakramentalnych.

Każdy ma swoją drogę do Boga


A co jeśli małżonkowie nie zdecydują się na białe małżeństwo i nie ma podstaw, by stwierdzić nieważność poprzedniego związku? – Trwamy na modlitwie, adorujemy Jezusa – wyjaśnia ks. Arkadiusz Korwin-Gronkowski. – W naszej wspólnocie najważniejsze jest nawrócenie, modlitwa i pokuta. Bez tego nie ma żadnej autentycznej wspólnoty w Kościele.


Budują się wzajemnie wiarą, doświadczeniem, życiem. – Oczywiście, małżonkowie dążą do związku sakramentalnego, żeby żyć w łasce. Jeśli się to nie udaje, dzięki tej wspólnocie zbliżają się do Boga na tyle, na ile jest możliwe – dodaje kapłan.


Dziś o ludziach żyjących w związkach niesakramentalnych nie mówi się już w Kościele, że to jawnogrzesznicy. – Zapewniam także, że w Koszalinie nie zdarza się, by księża podczas wizyty duszpasterskiej omijali domy, w których żyją pary bez ślubu kościelnego – dodaje ksiądz Arkadiusz.


Bywa przeciwnie. Kapłan wspomina swoje doświadczenia z kolędy. Przygotował zaproszenia do wspólnoty związków niesakramentalnych. Zostawiał je w domach parafian. – Ci, którzy rzadko chodzą do kościoła, byli zaskoczeni. Widziałem to zakłopotanie. „Czy on nas zechce teraz nawracać? Przecież my jesteśmy pogubieni. I tak nie przystępujemy do Komunii”.


Ludzie tracą więź, stają się religijnie obojętni. – Przyjść i opowiedzieć o sobie na spotkaniu wspólnoty? Wstydzą się, sądzą, że Kościół już ich przekreślił. A wstyd wzmaga cierpienie – twierdzi Krzysztof.


Ale ksiądz Arkadiusz przyznaje z optymizmem, że część osób na nowo szuka powrotu do żywej wspólnoty Kościoła. – Są ludzie, którzy mają pragnienie powrotu do sakramentów. Jako wspólnota Kościoła, a zwłaszcza jako duszpasterze jesteśmy po to, żeby im w tym pomóc.

Imiona członków wspólnoty osób żyjących w związkach niesakramentalnych zostały zmienione.

 

Jarosław Jurkiewicz
Przewodnik Katolicki 40/2019

 
Zobacz także
Piotr Słabek
Pierwszym z wielu darów zawartych w Eucharystii jest podtrzymywanie pamięci o Bogu i proces wewnętrznego uzdrowienia. W codziennym życiu utrzymanie ciągłej uwagi i skupienia na Bogu jest bardzo trudne. Już po kilku minutach pojawiają się rozproszenia, znużenie, brak świadomej koncentracji. O wiele łatwiej skupić uwagę na swoich planach, nowych projektach i pomysłach. Umysł bez pamięci o Bogu łatwo wpada w sidła myśli pełnych lęku, beznadziei, szybko poddaje się depresji i smutkowi. 
 
Beata Kołodziej
Pamiętam, z jakim niepokojem słuchałam przed laty na katechezach i kazaniach apelu: Kochaj Pana Boga! Trzeba było kochać Pana Jezusa, Matkę Bożą i całą gromadę osób, których nie widziało się na oczy! Nie bardzo mi ta miłość wychodziła, wstydziłam się o tym komukolwiek powiedzieć i w gruncie rzeczy miałam do Boga żal, że wymaga ode mnie czegoś niemożliwego. A z religii miałam piątkę!...
 
Dominikański Ośrodek Liturgiczny
Kościół, chyba jeden z największych darów Boga dla ludzi, ofiarowany nam został, byśmy byli w stanie tak żyć, aby dojść do Niego, aby się z nim już na wieki połączyć. Ale nie jest to „coś” od nas niezależnego – on jest nam „dany i zadany”. Z jednej strony – Kościół jest dla nas ratunkiem, drogą, pomocą. Z drugiej – to my możemy być jego nadzieją, jesteśmy potrzebni, by trwał i rozwijał się...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS