logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Krzysztof Osuch SJ
Niewidomy żebrak Bartymeusz
 


Kiedy Jezus zbliżył się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: Co chcesz, abym ci uczynił? Odpowiedział: Panie, żebym przejrzał. Jezus mu odrzekł: Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu (Łk 18,35-43).

Nie tylko Bartymeusz
 
Rozważając jakiś fragment Ewangelii, mamy szansę przeżyć spotkanie z naszym Panem i Zbawicielem – Jezusem Chrystusem. Tym razem niejako pretekstem do spotkania z Jezusem jest człowiek niewidomy o imieniu Bartymeusz. Łukasz mówi o jakimś niewidomym, a św. Marek podaje jego imię.
 
Niewidomy Bartymeusz zaznał nędzy życia w stopniu wyjątkowym. Oprócz niewidzenia i biedy doświadczał też gorzkiego smaku lekceważenia i odrzucenia. Czuł się też napiętnowany, gdyż kalectwo według ówczesnych potocznych przekonań żydowskich świadczyło o winie moralnej, jego własnej lub jego przodków. Na widok kogoś takiego – tylko nieliczni okazywali współczucie, zaś większość odwracała głowę i szerokim łukiem omijała nieszczęśnika. Tak było wtedy, podobnie bywa dzisiaj. (Zobaczmy, ile razy w życiu zatrzymaliśmy się przy kimś żebrzącym, by powiedzieć mu dobre słowo jako rodzaj jałmużny cenniejszej od paru groszy).
 
Wczuwając się w los Bartymeusza, mamy być może chęć wykrzyknąć, że tyle cierpienia na jedną głowę to za dużo! A może mamy ochotę z satysfakcją zdystansować się i powiedzieć sobie, że nasz los nie jest tak marny! W końcu, mamy się dużo lepiej; mamy oczy, nie żebrzemy... Mamy tyle dóbr i zabezpieczeń...
 
Jeśli jednak popatrzeć głębiej, to okazuje się, że tak naprawdę wszystkie biedy i choroby ciała ludzi opisanych w Ewangeliach – mają swój „odpowiednik” w biedach i chorobach naszych dusz, naszych serc. Tak naprawdę wszystkich nas dotyka w tym życiu jakiś stopień czy odmiana duchowej ślepoty, paraliżu, trądu i głuchoty. A z czasem odkrywamy i to, że nasza duchowa ślepota, paraliż, trąd i głuchota mają swoje źródło w grzechu. A więc w czymś najokropniejszym. Tak, najokropniejszym, gdyż grzech jest zerwaniem więzi z Bogiem, wymówieniem Mu posłuszeństwa i odmówieniem wiary i zaufania do Jego Dobroci, Miłości i Wszechmocy. Tkwiąc w grzechu, odwracamy się od Boga i trwamy zakrzywieni ku sobie (św. Augustyn) i ku samej doczesności.
 
To dobrze, że cieszymy się zdrowymi oczami ciała i dobrym słuchem, ale i tak mamy powody, by pytać siebie, jak funkcjonują oczy i uszy mojej duszy. I co tak naprawdę widzimy i pojmujemy z tajemnicy Boga Trójjedynego, z tajemnicy Jezusa Chrystusa? A także z tajemnicy człowieka? Poważne wejście w świat czterech Ewangelii dość szybko uświadamia nam, że wciąż daleko nam do patrzenia i widzenia jak Jezus Chrystus. Czujemy to może najbardziej, gdy konfrontujemy się z Przykazaniem Miłości, tj. z ogromem Miłości zaofiarowanej nam przez Boga i z wielką miarą miłości, którą winniśmy skierować ku Bogu, bliźnim, a także ku sobie samym.
 
Im dłużej przestajemy z Jezusem, tym bardziej On nas fascynuje i do Siebie pociąga, ale też pokazuje dzielący nas od Niego dystans, gdy chodzi o widzenie wszystkiego tak jak On; postępowanie tak jak On! I radowanie się Bogiem Ojcem jak On!
 
Nasza żebranina
 
A co do żebrania – to też nie jesteśmy „lepsi” od żebrzącego Bartymeusza.
 
Wprawdzie materialnie miewamy się znacznie lepiej niż on... Jednak w sensie duchowo-psychicznym zachowujemy się nierzadko jak żebracy! Zamiast radośnie i bezpiecznie mieszkać w domu Słowa Bożego (zachęcał nas do tego niedawny Synod Biskupów w Rzymie), to siadamy przy drogach bezbożnego świata (epatującego bogatą ofertą technicznej cywilizacji) i żebrzemy...
 
Co to dokładniej i praktycznie oznacza? – odpowiedzi łatwo znajdziemy sami... Ale trochę naprowadzę. Być może wiele godzin (nierzadko o wiele za dużo) przesiadujemy przed telewizorami, skaczemy z kanału na kanał, oblatujemy z pomocą sieci Internetu pół świata, by znaleźć to, czego nam brakuje do szczęścia... Szukamy i nie znajdujemy. Odczuwamy pustkę, której próbujemy zaradzić w kolejnym czy innego rodzaju „seansie” żebrania.
 
A są oczywiście różne inne formy żebrania, np. w międzyludzkich relacjach (a może raczej układach), kiedy to za odrobinę uznania potrafimy zapierać się swoich poglądów (religijnych czy nawet politycznych, jeśli są „zbyt” prawe). Czasem z lęku przed niewiadomą reakcją grupy, nie przyznajemy się do wiary i jasnych zasad moralnych. Niekiedy potrafimy komuś schlebiać czy przemilczać prawdę, byle tylko w zamian zyskać trochę aplauzu czy też oszczędzić sobie ryzyka wpisanego w bycie świadkiem poznanej prawdy i Boga nad wszystko umiłowanego.
 
Powiedzmy szczerze sobie i Jezusowi, jak to jest z naszym widzeniem i ślepotą... I jak bardzo pozorne jest nasze bogactwo... I ile jest w nas odczucia nędzy i form żebrania... Niech nasze braki nie zamykają nam ust i nie onieśmielają, lecz przyprowadzają nas do Jezusa.
 
Nie wstydźmy się wołać jak Bartymeusz: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!
 
Dotrzeć do Jezusa mimo utrudnień
 
Warto podkreślić, że Bartymeusz był pozbawiony wzroku i wielu innych dóbr, ale słuch miał dobry. Z otwartym sercem nasłuchiwał, co wokół mówiono o Jezusie. Zasłyszane świadectwa o dobroci i mocy Jezusa wzbudziły w nim niezachwianą ufność. Czekał na sposobność, żeby móc osobiście poprosić Jezusa o ratunek! Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! – Tej okazji nie przepuścił. Nie bał się, że się ośmieszy. Wołał na całe gardło. Wszystko postawił na jedną kartę!
 
Jego ufna wiara napotkała na wielką przeszkodę. Ewangelista mówi, że ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Tak, ci na przedzie okazali się niewrażliwi na kogoś najbardziej potrzebującego. Im wystarczyło to, że sami są blisko Jezusa. Była to jednak tylko fizyczna bliskość. A poza tym, na razie, dzielił ich wielki dystans od Serca Jezusa, wrażliwego na każde wołanie o pomoc. Na każde, bez najmniejszego wyjątku.
 
Niewidomy nie dał się zbić z tropu. Lecz jeszcze głośniej wołał: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Użył całej swojej energii, by zostać usłyszanym. Był pewny, że gdy Jezus usłyszy jego prośbę, to na pewno zatrzyma się i pomoże również jemu. Rzeczywiście, Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: Co chcesz, abym ci uczynił? Tym samym Jezus potwierdził, że przyszedł do tych, którzy źle się mają (Łk 5, 31).
 
Tylko ci na przedzie uznali, że „przypadek” Bartymeusza jest beznadziejny i nie wart uwagi Jezusa. Potwierdzili oni dziwną prawidłowość, że mianowicie Bóg Ojciec w swoim Synu Wcielonym z wielką miłością szuka każdej owcy zagubionej i z wielką delikatnością zwraca się do źle się mających, zaś my ludzie, będąc niedouczonymi uczniami Jezusa, potrafimy „znakomicie” utrudniać – sobie i innym – dostęp do zbawczej mocy Jezusa.
 
Jak ja reaguję na trudne sytuacje – własne i bliźnich? Czy nie oceniam ich jedynie z pozycji własnej bezradności? Ile osób uznałem w życiu za przypadki beznadziejne i nic im nie zaofiarowałem? Może ani jednym słowem nie wspomniałem o Jezusie jako potężnym Panu i życzliwym Zbawicielu?
 
Może przede wszystkim siebie samego traktowałem – jako przypadek beznadziejny? Było tak może wiele lat, że zamiast rozpalać ogień miłości, wiary i zaufania do Jezusa, to poddawałem się smutkowi? Może posuwałem się znacznie dalej w destrukcji własnej osoby, pogrążając się w rozpaczy czy nawet w jakiejś formie targając się na dar życia?
 
Zrzucić płaszcz
 
Wymowne i swoiście piękne jest to, że (jak zauważa św. Marek) niewidomy zrzucił ze siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. Uderza jego pośpiech i to, że użył całej swej energii, by jak najszybciej dotrzeć do Jezusa. Można powiedzieć, że mając najlepsze przeczucia, biegł ku nowemu rodzajowi życia, które da mu Jezus...
 
Nasze wejście w rekolekcje Ignacjańskie ma w sobie coś (a może nawet bardzo dużo) z różnych zachowań Bartymeusza, także tych: zrzucił płaszcz, zerwał się, przyszedł do Jezusa... A zrzucić płaszcz – to (oprócz sensu dosłownego) zrzucić czy porzucić te wszystkie postawy i nawyki, które odwodzą od Jezusa i utrudniają pójście Jego drogą, razem z Nim do Ojca.
 
Pewną (nawet znaczną) pracę duchową wykonujemy w czasie rekolekcji. Czy jednak narasta w nas gotowość (i troska o to), by także po rekolekcjach (za tydzień, za miesiąc, za rok) zrzucać płaszcz nawyków starego człowieka w nas? Dobrze wiemy (przeczuwamy), że niełatwo jest codziennie rozstawać się z tym, co stary człowiek w nas pamięta jako rzecz przyjemną i korzystną, choć według Dekalogu i Ewangelii wysoce niepoprawną, niemoralną. Św. Paweł powie, że co się tyczy poprzedniego sposobu życia – trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości (Ef 4, 22-24).
 
Nie jest to łatwe i proste, ale jest możliwe, gdyż mamy wolną wolę, a ta wrażliwa jest i skierowana ku Dobru, ku dobru prawdziwemu. Jezus Chrystus czyni naszą zniewoloną wolę na powrót wolną dla Boga! O pogłębienie wolności człowieka wewnętrznego w nas – gorąco Jezusa prośmy, wołając dziś i często, jak wielu wołało na kartach Ewangelii: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!
 
Krzysztof Osuch SJ
 
fot. StockSnap Old 
Pixabay (cc) 
 
Zobacz także
ks. Waldemar Kluz

Jezus mówi do człowieka słowami i gestami. Zazwyczaj wypowiadając się o wierze używamy zdania: Jezus powiedział to albo tamto. I temu nie da się zaprzeczyć. On pokazuje nam prawdę o sobie i naszej kondycji także przy pomocy gestów, używając języka ciała. Dość często pojawia mowa Jego wzroku: Jezus ujrzał, a kilka razy ewangeliści wspominają o mowie Jego rąk.

 
ks. Adam Rybicki
W przypowieści o miłosiernym ojcu (Łk 15,1-32) nasza uwaga skupiona jest przeważnie na ojcu (ponieważ jest obrazem Boga) albo na młodszym synu, bo jest obrazem każdego z nas. Jednak nie mniej ważną postacią jest drugi, starszy syn. Być może ciągle jego osoba jest zbyt tajemnicza, skrywająca jakiś sekret lub jakieś tłumione uczucia, które niespodziewanie wychodzą na zewnątrz...
 
Jacek Borkowicz
Męczeństwa nie należy szukać. Do tego wybiera Bóg. Męczennik ginie z krzyżem w dłoni, nie z karabinem. I wybacza swoim oprawcom – jak św. Szczepan. Czy Kościół nadal potrzebuje męczenników? Gdy szukamy odpowiedzi na to pytanie, z pomocą przychodzi papież Franciszek, który w wywiadzie udzielonym ostatnio gazecie „La Repubblica” powiedział: „Czy trzeba było broni i wojen? Nie. Męczenników? Owszem, i to wielu”. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS