logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Francois-Rene de Chateaubriand
O duchu chrześcijaństwa
Fronda
 


O duchu chrześcijaństwa
 
Od chwili swego pojawienia się na Ziemi, chrześcijaństwo było nieustannie atakowane przez trzy rodzaje wrogów: heretyków, sofistów i ludzi z pozoru frywolnych, którzy są w stanie zniszczyć wszystko poprzez ośmieszenie. Wielu apologetów zwycięsko odpowiadało na zawiłości i kłamstwa, ale okazywali się bezradni wobec drwiny. Święty Ignacy z Antiochii, biskup Lyonu — św. Ireneusz, Tertulian w swojej apologii, nazwanej przez Bossueta „boską" — wszyscy oni podejmowali walkę z nowatorami, których zawiłe interpretacje niszczyły prostotę wiary.
Walkę z oszczerstwami rzucanymi na chrześcijan podjęli najwcześniej filozofowie ateńscy Quadrat i Arystyd. Ich apologie nie zachowały się do naszych czasów, jeśli nie liczyć fragmentów pierwszej z nich, cytowanych przez Euzebiusza. Święty Hieronim i biskup Cezarei uważali drugą za arcydzieło.
 
Poganie zarzucali wierzącym chrześcijanom ateizm, kazirodztwo, a także uczestniczenie w odrażających posiłkach, podczas których miano spożywać ciała nowonarodzonych dzieci. Po Quadracie i Arystydzie sprawy chrześcijan bronił św. Justyn. Styl jego dzieła pozbawiony jest niepotrzebnej ornamentyki. Natomiast akt jego męczeństwa dowodzi, że potrafił przelać krew za swoją religię, z taką samą naturalnością, z jaką pisał w jej obronie. Atenagoras bronił wiary w sposób bardziej wyszukany, ale nie dysponował ani oryginalnym stylem, ani gwałtownością autora Apologii. Tertulian jest Bossuetem wśród barbarzyńców. Teofil, w trzech księgach poświęconych swemu przyjacielowi Autolikosowi, ukazuje zarówno wyobraźnię, jak też wiedzę. „Oktawiusz" Feliksa Minuciusa ukazuje przepiękną scenę, w której chrześcijanin i dwóch pogan dyskutują o religii i o naturze Boga przechadzając się wzdłuż morskiego brzegu.
 
Retor Arnobiusz, Laktancjusz, Euzebiusz, św. Cyprian — wszyscy oni także bronili chrześcijaństwa, poświęcając jednak więcej uwagi przedstawianiu błędów pogaństwa aniżeli odkrywaniu piękna prawdziwej wiary.
Orygenes, kiedy podejmuje spór z sofistami wydaje się mieć więcej wiedzy, rozsądku i stylu niż jego przeciwnik Celcjusz. Greka Orygenesa jest szczególnie wyszukana. Znajdujemy w niej jednak hebraizmy i obce zwroty, jak to się często zdarza u pisarzy posługujących się wieloma językami.
 
Za panowania cesarza Juliana, Kościół został wystawiony na najniebezpieczniejszy rodzaj prześladowań. Nie używano przeciwko chrześcijanom przemocy, ale okazywano im pogardę. Rozpoczęto od zbezczeszczenia ołtarzy, a następnie zabroniono wiernym nauczania i studiowania nauk humanistycznych. Jednak Cesarz, czując przewagę instytucji chrześcijańskich, zapragnął je naśladować po ich zniszczeniu. Zakładał szpitale i klasztory. Na podobieństwo wiary chrześcijańskiej próbował ujednolicić moralność i religię, tworząc nową obrzędowość i wprowadzając nawet tradycję zawierania w świątyniach czegoś w rodzaju ślubów.
 
Sofiści, którymi Julian był otoczony, powstali przeciwko chrześcijaństwu. Także spod pióra samego cesarza wychodziły teksty atakujące „Galilejczyków". Nie zachowało się dzieło, które Julian napisał przeciwko chrześcijanom, ale św. Cyryl, patriarcha Aleksandrii cytuje jego fragmenty w zachowanym do naszych czasów tekście, w którym próbuje odeprzeć argumenty Juliana. Kiedy Julian zachowuje powagę argumentacji, św. Cyryl triumfuje nad nim znajomością filozofii, ale kiedy cesarz używa ironii, patriarcha traci przewagę w sporze. Styl Juliana jest żywy, pełen ekspresji, uduchowiony, podczas gdy św. Cyryl zbyt często się unosi, jego styl jest dziwaczny, pełen niejasności i zawiłych sformułowań.
 
Od Juliana aż po Lutra, znajdujący się u szczytu swojej potęgi Kościół nie potrzebował apologetów. Kiedy na Zachodzie pojawiła się schizma reformacji, wraz z nowymi wrogami pojawili się nowi obrońcy. Trzeba przyznać, że początkowo protestanci mieli przewagę nad katolikami, jak zauważył Monteskiusz, przynajmniej co do formy swoich tekstów. Nawet Erazm okazywał się mniej przekonujący od Lutra, a apologeta reformacji Teodor de Beze posiadał lekkość stylu, której brakło wielu jego adwersarzom.
 
Kiedy jednak w szranki wstąpił Bossuet, zwycięstwo przechyliło się na stronę Kościoła. Hydra herezji została znowu pokonana. Jego Historia powszechna oraz Prezentacja doktryny katolickiej są arcydziełami, które przeszły do potomności.
Jest rzeczą oczywistą, że schizma prowadzi do niedowiarstwa, a ateizm następuje w ślad za herezją. Po Lutrze pojawili się Bayle i Spinoza, znajdując w Clarke'u i Leibnizu umysły, zdolne odrzucić ich sofizmaty. Abbadie stworzył w obronie religii apologie imponującą zarówno w swojej metodzie, jak też przez konsekwencję prowadzonego rozumowania. Niestety, jej styl był słaby, mimo iż w tekście nie brakuje błyskotliwych uwag. Abbadie pisze np.: „Nawet jeśli antyczni filozofowie wychwalali cnoty, była to jedynie szlachetna idolatria".
 
Gdy Kościół święcił jeszcze triumfy, Wolter przygotowywał już powrót prześladowań z czasów Juliana. Autor ten posiadł, zgubną dla kapryśnego i lekkomyślnego narodu, zdolność uczynienia niedowiarstwa modą. Wciągnął do tego nierozumnego spisku wszystkie ambicje i własne miłości. Religia była atakowana przy użyciu wszelkich możliwych środków; począwszy od pamfletu aż po infolio, od epigramu aż po sofizmaty. Jeśli została opublikowana jakaś książka religijna, jej autora starano się natychmiast ośmieszyć, podczas gdy publicznie wychwalano pod niebiosa wszelkie dzieła atakujące religię, nawet te, z których poziomu i stylu jako pierwszy, wraz z przyjaciółmi, szydził Wolter. Przewyższał zresztą swoich uczniów tak dalece, że często nie mógł się powstrzymać od szyderstw z ich antyreligijnego entuzjazmu. Jednak niszczycielski system rozbudowywał się powoli w całej Francji. Umacniał się na prowincjonalnych uczelniach, będących zawsze siedliskami złego gustu i intryg. Damy prowadzące salony i poważni filozofowie — każdy pragnął stworzyć własną katedrę niedowiarstwa. I wreszcie „zostało powszechnie dowiedzione", że chrześcijaństwo jest jedynie barbarzyńskim wierzeniem, którego upadek nadchodzi i tak zbyt późno, jeśli wziąć pod uwagę ludzką wolność, postęp wiedzy, przyjemności życia i wdzięk sztuki.
 
Nie wspominając o otchłani, w jakiej pogrążyły nas owe antyreligijne zasady, należy przypomnieć, że natychmiastową konsekwencją upowszechnienia się nienawiści do Ewangelii było zwrócenie się, bardziej emocjonalne niż przemyślane, ku bogom Rzymu i Grecji, którym przypisano wszystkie cuda antyku. (Warto tutaj dodać, że choć ludzie XVII w. kochali, a co ważniejsze - znali kulturę antyku dużo lepiej niż my, to jednak pozostali wierni chrześcijaństwu.) Nie wstydzono się publicznie okazywać żalu z powodu upadku pogańskich kultów, które czyniły z rodzaju ludzkiego stado nierozumnych, bezwstydnych i dzikich bestii. Musiano wobec tego wyrażać pogardę dla pisarzy epoki Ludwika XIV, którzy osiągnęli perfekcję stylu właśnie dzięki swojej wierze. Jeśli nie ośmielano się ich atakować frontalnie, ponieważ nie pozwalał na to powszechny autorytet ich dzieł, czyniono to w sposób zawoalowany. Dawano do zrozumienia, że wielcy pisarze wcześniejszych epok byli „prywatnie" niedowiarkami, albo że ich sztuka mogłaby być naprawdę wielką, gdyby „dane im było tworzyć w naszych czasach". Każdy autor błogosławił przeznaczenie za to, że pozwoliło mu żyć we wspaniałej epoce Diderota i d'Alemberta, w epoce, w której świadectwa ludzkiej mądrości zostały uporządkowane alfabetycznie w Encyklopedii - tej wieży Babel nauki i rozumu.
Wielcy znawcy doktryny chrześcijańskiej i wybitne umysły próbowały przeciwstawiać się owej modzie. Jednak ich opór okazywał się bezskuteczny. Ich głos ginął w tłumie, wyższość ich argumentów była ignorowana przez lekkomyślnych i frywolnych ludzi, którzy jednak rządzili sumieniem Francji i których trzeba było przekonać.
 
Okoliczności, jakie zapewniły triumf sofistów w epoce Juliana, powtórzyły się także i w naszych czasach. Obrońcy chrześcijaństwa popełniali ten sam błąd, który powodował ich klęskę, także podczas wcześniejszych kryzysów. Nie zauważali, że nie mają już do czynienia z dyskusją w obronie jakiegoś konkretnego dogmatu, ale że ich przeciwnicy odrzucają w całości podstawy chrześcijaństwa. Wychodząc od Objawienia, od misji Chrystusa, przechodząc od przesłanek do tez, ustanawiali bez wątpienia solidne podstawy prawd wiary. Ale ten sposób argumentacji, dobry w XVII w, kiedy sam fundament chrześcijaństwa nie był jeszcze podawany w wątpliwość, okazywał się bezwartościowy we współczesnej epoce. Trzeba było przyjąć przeciwny kierunek dowodzenia, przechodząc od wyników do przyczyny. Zamiast przekonywać, że chrześcijaństwo jest doskonałe, ponieważ pochodzi od Boga, należało dowieść, że pochodzi od Boga, ponieważ jest doskonałe.
Błędem była także próba stosowania poważnej argumentacji w sporze z sofistami, rodzajem ludzi, których nie sposób przekonać, ponieważ zawsze wolą błądzić. Zapominano, że nie są to ludzie, którzy w dobrej wierze poszukują prawdy. Nawet do swoich błędów przywiązują się wyłącznie z racji hałasu, jaki prowokują, gotowi zmienić światopogląd wraz ze zmianą intelektualnej mody.
 
Ponieważ nie wzięto pod uwagę powyższych zastrzeżeń, stracono wiele czasu i wysiłku. To nie sofistów należało przekonywać do religii, ale ludzi, którzy zostali przez nich wprowadzeni w błąd. Przekonano Francuzów, że chrześcijaństwo jest żałosnym kultem, narodzonym wśród barbarzyńców, absurdalnym w swoich dogmatach, śmiesznym w swoich obrzędach, wrogim wobec sztuki, nauki, rozumu i piękna. Wmówiono elicie intelektualnej, że ten mroczny kult powodował jedynie przelew krwi, czynił ludzi niewolnikami, opóźniał szczęście i oświecenie rodzaju ludzkiego. Należało zatem dowieść czegoś przeciwnego, tego mianowicie, że ze wszystkich religii, jakie kiedykolwiek istniały, chrześcijaństwo było najbardziej poetyckie, najbardziej ludzkie, najbardziej sprzyjało wolności sztuk i nauk; należało dowieść, że epoka współczesna zawdzięcza mu wszystko, od rozwoju rolnictwa aż po rozwój nauk teoretycznych, od hospicjów dla ludzi dotkniętych nieszczęściami aż po świątynie zbudowane przez Michała Anioła i ozdobione przez Rafaela; należało dowieść, że nie ma na świecie nic bardziej boskiego niż chrześcijańska moralność, nic bardziej przyjemnego i dostojnego niż chrześcijańskie dogmaty, doktryna i religijność. Należało powiedzieć, że chrześcijaństwo rozwija geniusz, oczyszcza gust, rozwija chwalebne pasje, dodaje wigoru myśleniu, oferuje pisarzowi szlachetne formy, a malarzowi i rzeźbiarzowi doskonałe modele. I nie przynosi wstydu zawierzenie, wraz z Newtonem i Bossuetem, Pascalem i Racinem. Trzeba było wreszcie przywołać wszystkie uroki wyobraźni i zachcianki serca. Użyć je wszystkie w obronie tej samej wiary, przeciwko której starał się je wykorzystać przeciwnik.
 
W tym miejscu Czytelnik poznaje już cel naszego dzieła. Inne gatunki apologii stały się dzisiaj bezsilne i bezskuteczne. Któż chciałby jeszcze czytać dzieła teologiczne? Być może kilku pobożnych ludzi, których nie trzeba przekonywać, kilku prawdziwych chrześcijan, już przekonanych. Czy jednak w przedstawianiu religii z czysto ludzkiego punktu widzenia nie kryje się niebezpieczeństwo? A jakież to? Czy nasza wiara boi się światła? Największym dowodem jej boskiego pochodzenia jest to właśnie, że jest ona w stanie znieść najcięższą nawet i najbardziej drobiazgową próbę rozumu. Czy chcemy wystawiać się wiecznie na zarzut, że ukrywamy nasze dogmaty w świętym mroku z obawy, że świat odkryje ich fałsz? Czy chrześcijaństwo stanie się mniej prawdziwe, jeśli okaże się piękne? Porzućmy obawy właściwe ludziom małego ducha. Przez nadmierną świętoszkowatość nie pozwólmy umrzeć naszej religii. Nie żyjemy już w czasach, kiedy wystarczyło powiedzieć: „Uwierz i nie sprawdzaj". Nasza wiara jest sprawdzana mimo naszej woli i nasze wstydliwe milczenie powiększy tylko triumf niedowiarków, zmniejszając liczbę wiernych.
 
Nadszedł czas, abyśmy nareszcie poznali, do czego sprowadzają się owe zarzuty „absurdalności", „prostactwa" i „małości", jakie wysuwane są dzisiaj, niemalże każdego dnia, pod adresem chrześcijaństwa. Potrafimy wykazać, że nasza wiara, wcale nie pomniejszając znaczenia rozumu, jest w stanie wspomóc nasze uczucia i zachwycić naszą duszę bardziej niż bogowie Wergiliusza i Homera. Nasze argumenty będą wówczas miały przynajmniej tę przewagę, że dotrą do każdego i rozsądek będzie wystarczał, aby je osądzić. Autorzy apologii i dzieł teologicznych zbyt często zapominają, że należy mówić językiem swoich czytelników: podczas rozmowy z lekarzem trzeba być lekarzem, a podczas rozmowy z poetą warto odwoływać się do poezji. Bóg nie zabrania powracać do siebie ukwieconymi drogami. Nie zawsze zabłąkana owca, powracając do owczarni, wybiera najcięższą i najbardziej stromą górską ścieżkę.
 
Autor ośmiela się wierzyć, że przyjęty przez niego sposób przedstawiania chrześcijaństwa ujawni te wartości, które nie są dzisiaj zbyt szeroko znane. Wyniosłe przez antyczność swoich wspomnień sięgających samych początków świata, nieogarnione w swoich misteriach, zachwycające w swoich sakramentach, fascynujące przez swoją historię, bogate i czarujące w swoim przepychu chrześcijaństwo domaga się wszystkich rodzajów przedstawień. Pragniecie odnaleźć je w poezji? Tasso, Milton, Corneille, Racine ukażą Warn jego cuda. W literaturze, wymowie, historii, filozofii? Dzięki swemu geniuszowi wywyższają je Bossuet, Fenelon, Massillon, Bourdaloue, Bacon, Pascal, Euler, Newton, Leibniz! Chcemy znaleźć chrześcijańską inspirację w sztuce? Ileż arcydzieł ciśnie się nam przed oczy! Szukamy wspaniałości wiary w jej obrzędach? Ileż powiedzą nam na jej temat stare gotyckie katedry, wspaniałe modlitwy, cudowne obrzędy! Szukamy wielkości chrześcijaństwa w życiu kleru? Pomyślmy tylko o tych, którzy zachowali dla nas język oraz dzieła Rzymian i Greków, pomyślmy o (pogrążonych w kontemplacji) samotnikach Tebaidy, o wszystkich tych miejscach schronienia dla ludzi dotkniętych nieszczęściem, o misjonarzach przemierzających Chiny, Kanadę, Paragwaj. Nie zapominajmy o zakonach rycerskich! Obyczaje naszych przodków, dawne malarstwo, poezja, nawet romanse, tajemnice życia, wszystko to uczyniliśmy naszymi argumentami. Na rzecz chrześcijaństwa przemawia uśmiech niemowlęcia w kołysce i łzy przelewane nad grobem bliskiej osoby. Razem z mnichem maronickim zamieszkujemy szczyty Karmelu i Libanu, razem z siostrą miłosierdzia czuwamy przy łóżku chorego. Amerykańskie małżeństwo wyznaje Boga w głębi swoich prerii, a dziewica odmawia szeptem modlitwy w samotności klasztoru. Homer zajmuje miejsce u boku Miltona, Wergiliusz obok Tassa. Ruiny Memfis i Aten kontrastują z ruinami budowli chrześcijańskich, groby Ossiana z naszymi wiejskimi cmentarzami. W Katedrze św. Dionizego odwiedzamy prochy naszych królów, a kiedy temat naszej książki zmusza nas do mówienia o dowodach na istnienie Boga szukamy ich w cudach natury. W całej naszej książce staramy się ugodzić w samo serce niedowiarstwa, choć jednocześnie staramy się nie okazywać pychy z powodu posiadania daru, jakim jest czarodziejska różdżka wiary, pod której dotknięciem nawet z nagiej skały potrafi wytrysnąć źródło wody żywej.
 
FRANCOIS-RENE DE CHATEAUBRIAND
Spolszczył: CEZARY MICHALSKI
 
 
Zobacz także
ks. Mieczysław Piotrowski TChr
Latem 1796 r.francuskie wojska, przygotowywały się do inwazji na państwo kościelne i zajęcia Rzymu. Z bogatej dokumentacji, przechowywanej w archiwum Kurii Rzymskiej, dowiadujemy się, że w tym właśnie czasie miał miejsce niezwykły fenomen. Było to zjawisko obserwowane przez setki tysięcy ludzi. 101 obrazów Matki Bożej w Rzymie, oraz 21 w innych miejscowościach prowincji rzymskiej, w cudowny sposób "ożywiło się". Matka Boża na obrazach poruszała oczami, wargami, płakała...
 
Mirosław Rucki
Istnieją naukowe dowody tego, że Biblia wiernie przekazuje Prawdę o życiu Jezusa, o Jego Zmartwychwstaniu, nauczaniu i Jego wpływie na życie wszystkich, którzy Go poznali i w Niego uwierzyli. W świetle badań naukowych staje się jasne, że Nowy Testament jest dokumentem wiary, spisanym przez naocznych świadków i wiernie zachowanym do naszych czasów – jest wiarygodnym świadectwem, na którym możemy polegać.
 
Dariusz Kowalczyk SJ
To pytanie zadał Piłat Jezusowi, kiedy Ten stwierdził, że przyszedł na świat, aby dać świadectwo prawdzie (por. J 18,37-38). Prefekt Judei nie czekał jednak na odpowiedź, bo jak zauważa ewangelista: „To powiedziawszy wyszedł…”. Gdyby rzeczywiście był zainteresowany odpowiedzią, mógłby usłyszeć: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem”, „Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, […] poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS