logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Cezary Sękalski
Obudź w sobie nadzieję
Głos Ojca Pio
 


Czasami spotyka się osoby, które swoją niechęć do ryzyka pokrywają kurczowym trzymaniem się kategorii woli Bożej. Chcą wszystko robić zgodnie z nią i nieustannie się boją, że jakakolwiek ich inicjatywa może być przejawem szukania siebie, dlatego z niej rezygnują.
 
Od razu włącza mi się myślenie zawodowe: takie osoby w sposób bardzo wygodny ukrywają swoją lękowość za Panem Bogiem. Nie chcą podejmować decyzji, bo to Pan Bóg ma za nie decydować. A przecież On może powiedzieć: Słuchaj, dziecko kochane, dałem ci rozum i wolną wolę!
 
Można też zapytać, skąd mamy wiedzieć, że coś jest wolą Bożą? Dostaniemy z nieba faks z pieczątką? Nie ma czegoś takiego! Ryzyko jest potrzebne.
 
Takie osoby można nauczyć otwarcia na nadzieję. Pomaga w tym pewna technika, która pozwala ocenić, czy w danej sytuacji czynimy z siebie ofiarę („nic nie mogę zrobić”, „nie wolno mi”, „boję się”), czy decydenta („zostawcie mnie w spokoju”, „to mój problem”, „sam sobie poradzę”). Swoich pacjentów często uczę tej drugiej postawy: Nie jesteś ofiarą! Jesteś decydentem! To pozwala im odnaleźć światełko w tunelu, pomyśleć: A jednak to ja decyduję! W moim rozumieniu to właśnie jest nadzieja. Nie „ja” egoistyczne, ale „ja” – człowiek, który od Boga otrzymał liczne dary. Tym, co nas totalnie pozbawia nadziei jest słowo „muszę”. Proszę zobaczyć, jak często go używamy. A winniśmy całkowicie wyeliminować je z naszego słownika. Musimy tylko umrzeć albo od czasu do czasu skorzystać z ubikacji.
 
Warto popracować nad zmianą sposobu mówienia, ponieważ wpływa on na naszą postawę. Dobrze jest zamienić słowo „muszę” na „chcę”, „ode mnie to zależy”, „to ja jestem decydentem”. Jeżeli nim nie będę, nie odkryję w swoim życiu Pana Boga. Jeśli zrobię z siebie tylko ofiarę, nie uczynię nawet kroku.
 
W moim odczuciu w życiu duchowym brak nadziei oznacza niewypełnienie własnego powołania. Mogę być bardzo ubogi materialnie, mogę być chory, ale to wcale nie oznacza, że moje życie nie ma celu. Nawet w obliczu choroby mogę znaleźć cel swojego życia i do niego dążyć. Wiem, że łatwo tak mówić, a trudniej wykonać, ale moje doświadczenie z pacjentami pokazuje, że jest to możliwe.
 
W życiu mistyków pojawiały się pokusy przeciw nadziei. Było to bardzo wyraźne zwłaszcza w życiu św. Franciszka, kiedy stawiał dramatyczne pytanie: Czy Bóg do mnie rzeczywiście przemówił? A przecież pytał o to człowiek, który założył zgromadzenie zakonne i prowadził za sobą setki duchowych dzieci. W jego życiu pojawił się kryzys, który nie był chorobą, ale próbą mającą pomóc mu ukształtować w sobie heroiczną cnotę nadziei…
 
Boję się słowa „próba”, bo czasem zawiera ono wypaczony obraz Pana Boga. Bo czy Pan Bóg mnie nie zna i musi mnie jakoś próbować? On mnie kocha i ja wcale nie muszę zasłużyć sobie na Jego miłość.
 
Niemniej jednak w kryzysach momentalnie dotykamy problemu nadziei, zwłaszcza jeśli dotyczą one wiary, życia zakonnego czy małżeńskiego. Trzeba je zatem świadomie przeżywać, nie uciekać od nich, ale poddać refleksji. Czasem odbieramy kryzys jako coś negatywnego. W psychologii natomiast jest to słowo bardzo pozytywne, tak jak w medycynie. Oznacza ono, że dochodzi wówczas do apogeum w naszym życiu i albo się umrze, albo wyjdzie z choroby.
 
Katechizm Kościoła Katolickiego definiuje nadzieję jako cnotę teologalną, która sprawia, że pragniemy królestwa Bożego i życia wiecznego, ponieważ jawi się nam jako szczęśliwe. Przekładając tę definicję na język psychologiczny, powiemy, że jeśli posiadamy w życiu cel i widzimy możliwość jego osiągnięcia, wówczas nosimy w sobie nadzieję.
 
Pięknie o nadziei mówi ewangeliczna przypowieść o ubogiej wdowie, która do skarbony wrzuciła wszystko, co posiadała. Wynika z niej, że dzielić się potrafi ten, kto wie, co znaczy odczuwać brak. Analogicznie rzecz ujmując, dawać nadzieję potrafi ten, kto wie, co znaczy bez niej żyć. Dlatego według mnie ważne jest, aby wychowawcami młodzieży byli ludzie, którzy sami przeszli w życiu choć jeden kryzys. Dopiero na tej podstawie można zrozumieć kryzysy innych. Nie da się bazować tylko na optymizmie, marzeniach i ideach. To wszystko jest potrzebne, ale niewystarczające.
 
Tu pośrednio dotyka Ojciec wielkiej popularności świętego Ojca Pio. Bo człowiek, który przez kilkadziesiąt lat nosił na swoim ciele otwarte rany, a mimo to potrafił być aktywny i wybiegać w przyszłość z marzeniami, jest znakiem ogromnej nadziei. To chyba najbardziej ujmuje Jego czcicieli.
 
Myślę, że gdyby Ojciec Pio nie miał w sobie nadziei, nigdy nie powstałby pierwszy szpital w San Giovanni Rotondo, a potem Dom Ulgi w Cierpieniu. Definicja nadziei zakłada, że człowiek pomimo porażki potrafi patrzeć w przyszłość. Ojciec Pio właśnie taki był. Ale jednocześnie proszę zobaczyć ten jego bój o wypełnienie woli Bożej. Przez cały czas słał do swojego kierownika duchowego, ojca Agostina, listy, w których zastanawiał się, czy to, co robi, podoba się Panu Bogu. Z jednej strony nadzieja ofiarowana wielu ludziom, z drugiej zaś wielki znak zapytania w stosunku do siebie samego. Ale to doświadczenie wielkich ludzi. 
 
Rozmawiał Cezary Sękalski  
 
poprzednia  1 2 3
Zobacz także
Marcin Jarzembowski
Problem wiary, jak i samą wiarę, należy rozważać w kontekście pozaczasowym. Problem wiary należy do natury człowieka. On zawsze – niezależnie od czasu – staje przed człowiekiem jako konkretne wyzwanie, konkretna rzeczywistość, z którą on się zmaga. To problem bardzo rozbudowany – bo co oznacza wiara dla katolika, buddysty, islamisty, wyznawcy judaizmu?

Rozmowa z bp. Janem Tyrawą – ordynariuszem diecezji bydgoskiej.
 
Jarek Kumor

Pewnym odzwierciedleniem specyfiki męskiego serca jest obraz budującego się Kościoła, gdzie mamy multum pomocników - facetów, którzy wiedzą, że mogą się tu na coś przydać. Gdy Kościół jest już ukończony, pojawiają się kilka razy, dumni, że przyłożyli do tego swoją rękę. Potem się gdzieś rozpływają. Widzą, że tu już ich rola się skończyła. Bo niestety słynne 3xS (stój, słuchaj, śpiewaj) nie jest naszą domeną.

 
ks. Marek Szukalski
Kończy się rok liturgiczny, który kolejny raz przypomniał nam przebieg historii zbawienia świata. Mijające dni kierują nasze myśli ku sprawom ostatecznym człowieka. Wymienia je Mały Katechizm: są to 1) śmierć, 2) sąd, 3) niebo (lub piekło). Zamiast tradycyjnego: „rzeczy ostateczne”, lepsze wydaje się określenie: sprawy ostateczne. Śmierć, sąd, wieczne szczęście zbawionych, są przecież osobistym spotkaniem z kochającą Osobą — Chrystusem Zbawicielem.  
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS