logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Ruth Burrows OCD
Ocean duszy
materiał własny
 


Oprawa: miękka
Liczba stron: 192
Wydawnictwo: W drodze
Wydanie: Poznań 2009
ISBN: 978-83-7033-715-5


 

Dzień Trzeci

Pierwsza wyspa


Każdy człowiek pozostaje w dialogu z Bogiem. Święty mówi Mu "tak", grzesznik "nie". Jeśli chodzi o resztę z nas, jest to składanka tonów i półtonów, durowych i molowych akordów zgody i odmowy. Albo ujmując to inaczej, słońce świeci na wszystkich. Tylko nieliczni stoją w pełni wy stawieni na światło i ciepło, inni chowają się w ciemnych kątach, do których słońce nie może dotrzeć. Pozostali w różnym stopniu chronią się lub ukrywają przed jego promieniami. Słońce jednak ciągle świeci i Bóg wciąż nas kocha, starając się przygotować nas na przyjęcie Go, pociągając nas do siebie.

Jak ogromnym lądem jest ta pierwsza wyspa i jak gęsto zaludnionym! Można założyć, że zamieszkuje na niej zdecydowana większość mężczyzn i kobiet. Mieszkańcy stanowią szeroką grupę, począwszy od tych z bardzo prymitywną moralnością, idących za swoim słabo oświeconym, może błędnym sumieniem, po tych, którzy jak młodzieniec w Ewangelii mogą szczerze powiedzieć o przykazaniach Boga "wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości". Jednak Bóg nie chce, żebyśmy tu pozostali; nie stworzył, nie zbawił nas do tego. Wiele z treści tej książki byłoby okrutne, gdybyśmy w jakimś sensie byli przeznaczeni do pozostania na pierwszej wyspie i nie mogli z niej wyruszyć dalej. Możemy z niej wyruszyć. O nie, nie dzięki własnej zdolności. Jedynie Bóg może nas uzdolnić do przekroczenia jej granic, ale On bardzo chętnie to zrobi, a ta książka ma za cel pokazać, jak działa Bóg i jak należy na to odpowiadać.

Oczywiście, musimy uwzględnić istnienie grzeszników, wierzących lub niewierzących, tych, którzy rozmyślnie wy brali mieszkanie w jaskiniach pod ziemią, ale, wskazując na nich, łatwo możemy się pomylić. Im dłużej patrzę na ludzki świat, poznaję historię, czytam powieści, opisy spraw przestępczych, tym bardziej jestem przekonana, że człowiek nie jest nikczemny, tylko ślepy. Często odnosi się wrażenie, że ludzkość błąka się na oślep i bez celu w wielkim, ciemnym lesie, plącząc się, wpadając w doły, bez żadnego poczucia kierunku; nie nikczemna, tylko ślepa i bezradna. Niektórym z nas Bóg dał lampki, żebyśmy je nieśli w tych ciemnościach, oświecając drogę innym. Jesteśmy obdarzeni zdrowiem umysłowym i psychicznym, którego tak wielu ludziom brakuje, dobrym pochodzeniem, wykształceniem, że nie wspomnę już o duchowym poznaniu, i prawdopodobnie właśnie my jesteśmy grzesznikami.

Jak powiedziałam, jeśli ograniczam moje odniesienia i przykłady do życia zakonnego, dzieje się tak po prostu dlatego, że rzeczywiście znam je z doświadczenia, a nie dlatego, że to, o czym piszę, dotyczy tylko zakonników. Daleka jestem od takiego myślenia; inni mogą znaleźć zastosowania do własnego życia. Jeśli pozwolę sobie zastanawiać się nad grzesznikami, moim zmartwieniem jest niedbała zakonnica, taka, która otrzymała lampę i pozwoliła jej zgasnąć. To nie musi być nic skandalicznego, tylko ciągłe wybieranie siebie na różne małe sposoby okazywane przez narzekanie, niezadowolenie, ocenianie wszystkiego według tego, czy mi się to podoba: modlitwa brewiarzowa, obowiązek, funkcje we wspólnocie, kontakty z ludźmi, jedzenie; jeśli coś nie zadowala, jeśli przeszkadza albo jest niedogodne, wtedy są skargi, uzewnętrznione lub wewnętrzne, zależnie od temperamentu. Jest gorycz, będąca nieomylnym znakiem ego izmu. Należy postawić pytanie, czy taka osoba jest w stanie łaski. Czy można ciągle wybierać siebie, nawet jeśli chodzi tylko o małe rzeczy, i pozostawać w przyjaźni z Bogiem? Czy nie oznacza to wyboru zamieszkania w podziemnych jaskiniach?

Trzeba więc zadać pewne pytania dotyczące naszej relacji z Bogiem, zarówno na tej wyspie, jak i na pozostałych. Po pierwsze, czym dokładnie jest ta relacja? Następnie, co z niej jest naszym doświadczeniem? Wreszcie, jaka jest nasza od powiedź? Na pierwszej wyspie sposób, w jaki odnosimy się do Boga, jest ciągle nasz własny. To odróżnia ją od dwóch pozostałych. Bóg zawsze ofiarowuje nam siebie - "oto stoję u drzwi i kołaczę" - ale na razie nie potrafimy na to odpowiedzieć i Mu się oddać. Chociaż dziedzictwo jest nasze, nie możemy go używać - tak jak dziecko, które dziedziczy wielkie posiadłości, nie może z nich korzystać aż do czasu, kiedy po wielu latach naprawdę będą do niego należały.

Tak więc tutaj miłujące działanie Boga ogranicza się do uwrażliwienia nas na przyjęcie prawdy objawionej i na tym etapie wiara sprawia jedynie, że to przyjęcie jest możliwe, nie zastępuje tego, co możemy lub musimy zrobić sami; jest ona mniej lub bardziej pojęciowa i nie stanowi części naszego "ja". Jest to prawda o Bogu, Bogu "gdzieś tam". Nie znamy samego Boga i dlatego nie kochamy Go i nie wybieramy jako takiego. Widzimy jedynie ślady Boga, a tym, co wybieramy, są rzeczywistości stworzone - koncepcje, myśli. Dopóki Bóg nie zainterweniuje mistycznie, to znaczy dopóki nie stworzy swojej własnej tajemnej drogi do nasze go "ja", nie możemy pójść dalej. Możemy tylko spoglądać wpółniewidzącymi oczyma na teren spowity mgłą, szukając śladów Boga i powłócząc nogami, stawiać małe kroki w Jego kierunku. To znaczy, nasze "ja" poznaje i kocha we właściwy sobie, niewyrażalnie ograniczony sposób, i dlatego nigdy nie może poznać i umiłować Boga w sobie, jeśli Bóg nie zainterweniuje i nie przekroczy tego zwykłego trybu funkcjonowania.

Na powierzchni tej wyspy jest pełno grot prowadzących do ciemnych jaskiń, które leżą pod całym obszarem lądu. W każdej chwili możemy zboczyć, pociągnięci ich tajemni czym urokiem, i zejść w ciemność. Kryje się w nich słodki, fascynujący, śmiercionośny czar, czar niezależności, "bóstwa"  – pierwotna, ciągle powracająca pokusa. W górze natomiast jest prawo, które ma być przestrzegane, chociaż jest ono tak dostrojone do nas, żeby nie było nakładane z zewnątrz, ale by wychodziło z wnętrza - nasza własna prawda i chwała.

Teren spowity mgłą - tak to nazwałam. Mamy tutaj paradoks. Ta wyspa swoim mieszkańcom nie wydaje się spowita mgłą. Wręcz przeciwnie. Jest piękna, obfitująca w cudowne rzeczy. Po prostu dlatego, że jesteśmy ograniczeni do naszej własnej aktywności; po prostu dlatego, że Bóg udziela się jedynie z oddali w formie myśli i pojęć, które są właściwe dla ludzkiej aktywności, jesteśmy spokojni. Radzimy sobie, kontrolujemy sytuację. Dostatecznie często będziemy mieli poczucie, że jesteśmy duchowo kompetentni, że naprawdę znamy Boga i Go kochamy.

Osobę na tej wyspie można porównać do człowieka pierwotnego. Potrzebował tysięcy lat, zanim udało mu się poskromić dzikie zwierzęta, żeglować po wodach... nie tyle dlatego, że nie potrafił, ile raczej dlatego, że nigdy nie marzył, iż takie rzeczy są możliwe. Trzeba podkreślić poczucie pomyślności towarzyszące nam na tej wyspie. Jest ona naszym naturalnym środowiskiem życia i czujemy, że sprawujemy nad wszystkim kontrolę. Jeśli jednak Bóg ma nas wziąć w posiadanie, musimy zostać wyrwani z tego bezpieczne go miejsca, musimy stracić kontrolę czy raczej przekazać kontrolę nad naszym życiem Bogu. Musimy opuścić nasz kraj i dom naszego ojca. Stajemy przed wyborem: czy pozwolimy Bogu, żeby nas wyprowadził, czy też będziemy upierać się przy pozostaniu tam, gdzie jesteśmy, na naszej pięknej wyspie?

Ostatnio proszono mnie o przeczytanie książki, która wy raźnie ilustruje tę kwestię. Tak się składa, że jest to książka o jodze, ale zawarta w niej nauka w wielu aspektach koresponduje z powszechnie przyjętymi pojęciami związanymi z życiem duchowym. Odsłania ona w zdumiewający sposób rozdźwięk między jogą a chrześcijańskim mistycyzmem, a także ogromne przeszkody, jakie ta pierwsza stwarza dla Boga. Omawianie przeze mnie jogi jako takiej w ogóle nie wchodzi w rachubę. Byłoby to jedynie przypuszczenie, ponieważ nie mam dostatecznej wiedzy na ten temat.

Moje zainteresowanie ogranicza się do poszukiwania tego, co uważa się za doświadczenie mistyczne czy mistyczną świadomość. Jest całkiem jasne, że w jodze poszukuje się tego, co człowiek może osiągnąć bez przekraczania swojej natury. Uprawiający jogę - jak głosi książka - usiłuje przez samodyscyplinę, a zwłaszcza przez wysiłek opróżnienia umysłu, uwolnić psyche w celu doświadczenia własnego "ja". Przez cały czas chodzi o uczynienie samego siebie doskonałym, stanie się doskonałym człowiekiem, dalekim od słabości i trudów ludzkiego życia. Jest to bardzo subtelna forma pychy i bardzo skuteczna blokada dla Bożej miłości. Mistycyzm chrześcijański jest w istocie dziełem Boga, a dusza stopniowo musi porzucić własne staranie, a nawet swoje pragnienie doskonałości, którą w kategoriach biblijnych jest prawo. Nawiasem mówiąc, innym punktem rozdźwięku między jogą a tradycją chrześcijańską jest akcentowanie umysłu, opróżnienia umysłu. Wydaje się, że cała energia duszy jest w to zaangażowana. Czy zostało jej jeszcze choć trochę, żeby kochać?

Obawiam się, że niejedna skądinąd szczera osoba szuka "doświadczenia", ekstatycznego stanu świadomości. Jednak to "doświadczenie" nie jest Bogiem. Bóg z pewnością puka do jej serca, tylko czy ona Go słyszy? Mistyczna Boża interwencja oznaczałaby upadek tej pysznej ludzkiej struktury. Utracić precyzyjną kontrolę umysłu, utracić poczucie bycia bardzo szczególną osobą, supermanem, człowiekiem duchowym. Czy to możliwe, że ktoś, kto osiągnął ten wspaniały cel, będzie mógł dokonać właściwego wyboru? Jest to raczej przypadek graniczny, ale wyraźnie ukazuje wybór, przed którym stoi każdy prowadzący na poważnie życie duchowe. Bóg chce interweniować. Czy Mu na to pozwolimy? 


1 2 3 4 5  następna
Zobacz także
O. Leon Knabit OSB
To w pewnym sensie temat, który można określić jako "gorące żelazo". Takim gorącym żelazem w dzisiejszym społeczeństwie jest sprawa ludzi niewierzących - ateistów i im pokrewnych. Oni absolutnie nie uważają się za jedną, zwartą grupę - na ogół każdy po swojemu nie wierzy, czyli każdy ma swoje dogmaty niewiary. Najistotniejsze w tym temacie jest stwierdzenie, że każda osoba, bez względu na wiarę i światopogląd jest pełnowartościowym człowiekiem.
 
o. Bogdan Kocańda OFMConv
Wydaje się, iż na szkodliwe działanie złych duchów względem człowieka patrzymy dzisiaj z większym realizmem niż jeszcze dwadzieścia lat temu. Świadomość zniewoleń duchowych jest o wiele większa, chociaż w skrajnych przypadkach przesadzona, prowadzi do demonofobii; jednak na samej świadomości nie możemy poprzestawać. Należy z wielką rozwagą podjąć wysiłek rozeznawania duchowego i kiedy będzie taka potrzeba, podjąć modlitwę o uwolnienie...
 
Jacek Poznański SJ

Wciąż na nowo bardzo potrzebujemy pocieszania. Ciągle nam bowiem nie wychodzi życie, popełniamy te same błędy, raz po raz nie wychodzą nam relacje z innymi ludźmi, a sprawy idą w złym kierunku. Bardzo często popadamy w smutek. Na różne sposoby poszukujemy pocieszenia, nieraz bardzo rozpaczliwe, nałogowe. Nawet w życiu duchowym można nieraz zatracić się w szukaniu pocieszenia, które ma płytki, powierzchowny, egoistyczny charakter i niewiele ma wspólnego z wiarą.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS